Pigmeje i Ewangelia
Głoszenie Ewangelii Pigmejom wciąż pozostaje nie lada wyzwaniem. Miłosierdzie Boże objawiło się im w praktyce przez wyjście z szałasu w błocie i zamieszkanie w domu z wypalanej na słońcu cegły. Godniejsze warunki życia sprzyjają nie tylko integracji, ale i otwierają drogę do Chrystusa.
Z powodu utrwalonych kompleksów Pigmeje sami trzymają się na uboczu, a wspólnoty parafialne zdominowane przez ludzi z innych plemion nie podejmują wystarczającego wysiłku, by ich pozyskać dla Chrystusa. Jeszcze kilka lat temu ludzie tłukli talerze, na których ktokolwiek z tego plemienia zjadłby posiłek.
Ewangelia powoli jednak przemienia myślenie i niweluje wzajemne uprzedzenia. Widać to m.in. w Burundi, gdzie karmelici realizują projekt „Dom dla Pigmeja”. Pierwsze 50 domów, było dziękczynną cegiełką za pół wieku obecności polskich karmelitów bosych w tym kraju. Potem ogromne potrzeby spotkały się z hojnym sercem dobroczyńców i budowane są kolejne wioski.
Burundi
Burundi to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Struktura społeczna zdominowana jest przez plemię Hutu (80 proc. mieszkańców) i Tutsi (18 proc). Pigmeje (2 proc.) często w tych statystkach bywają zupełnie pomijani, jakby nie istnieli. Jeszcze całkiem niedawno byli w tym kraju niewolnikami.
Hermes Nijimbere jest psychologiem wykształconym na uniwersytecie w Bużumburze i animatorem Bractwa Szkaplerznego w stołecznej archidiecezji. To on zaczął objeżdżać pigmejskie osady i stał się motorem szukania dla nich pomocy.
– To, co zobaczyłem dosłownie mną wstrząsnęło. Pomyślałem, że to niemożliwe, by ludzie żyli w takich warunkach. Tu bieda jest wszędzie, ale jej skale są różne – mówi ojciec Maciej Jaworski, który jest motorem pomocy Pigmejom.
Karmelita opowiada, że nadal mieszkają oni w skleconych z gałęzi szałasach. Dach nieraz przykryty jest kawałkiem folii. – Gdy pada to godzinami stoją, podnoszą swoje maty z ziemi i przeczekują, aż błoto spłynie dalej i na nowo się kładą, próbując spać – opowiada misjonarz.
Dzieci umierają jak muchy
Takie warunki życia są przyczyną wielu chorób. Dzieci umierają jak muchy. W domu jedynym skarbem jest garnek do gotowania jedzenia. Ojciec Maciej wspomina, że z tej pierwszej wizyty najbardziej zapamiętał pełne ufności spojrzenia spotkanych Pigmejów, w które wpisana była pewność, że im pomoże: „Oni nie rozróżniają zakonów, wcześniej wspierali ich Ojcowie Biali, wiedzą jednak z doświadczenia, że jak przyjechał biały ojciec to na pewno ich nie zostawi”.
- Trudno ogarnąć, gdy łaska ruszy w drogę i biegnie przed tobą. Ledwo nadążasz w jej rytmie – mówi karmelita. Wspomina kapłana spod Łagiewnik, który zobowiązał się wybudować 40 domów, na 40-lecie święceń. A potem dorzucił znaczącą ilość kóz. W tym samym czasie młoda rodzina na dorobku, z dziećmi i kredytami na głowie pyta, czy można taki domek dla Pigmejów rozłożyć na raty, bo ich teraz nie stać? A nie chcą stracić okazji.
Ktoś, by zjednoczyć podzieloną rodzinę, rzuca hasło, wybudujmy wspólnie dom dla Pigmeja. I razem, skłóceni, fundują wspólny dach nad głową pigmejskiej rodzinie, w której też nie brakuje konfliktów. - Przecież to jest właśnie terapia przez miłość. To jest uleczająca droga miłosierdzia – mówi zakonnik.
Miłosierdzie Boże i budowanie domów
Ojciec Jaworski wskazuje, że Pigmejom Miłosierdzie Boże objawiło im się przez wyjście z błota i wejście do domu. – Jezus wyprowadził nas z nędzy, dał nam dom. Jeśli nie byłoby miłosiernego Jezusa, dzieci nie miałyby zeszytów i długopisów i nie chodziłyby do szkoły – mówi Etienne Niyokwizera.
Ma sześcioro dzieci. Od nazwiska nazywają go „Ufność”. Miłosierdzie to dla niego również studnia z wodą i pole, które karmelici uczą go uprawiać, by dał byt rodzinie. 20-letni James dodaje: „Jezus nas kocha, dał nam dom. Pamiętam jak wcześniej w szałasie moje zeszyty często były zalane deszczem i leżały w błocie. Opuszczałem szkołę ze wstydu”. Jedna z wybudowanych wiosek została zawierzona Bożemu Miłosierdziu.
Na nieotynkowanych ścianach wiszą obrazy przywiezione z Łagiewnik. Pigmejskim zwyczajem bardzo wysoko: na wysokości oczu znajdują się stopy Pana Jezusa. – Gdy błogosławiliśmy domy, mówiłem, żeby patrzyli właśnie na te nogi. Są bose, jak ich. To znaczy, że Jezus czuje tę ziemię, jest im bliski. Te nogi są w ruchu, bo Jezus jest w drodze, by odnaleźć człowieka – mówi ojciec Maciej.
Na jednym z filmików widać, jak cała pigmejska wioska wita go śpiewem i tańcem. A starsza kobieta pokazująca z dumą na swój dom stojący obok krzyża mówi z prostą wiarą: „Bóg to uczynił”. Na innym nagraniu pigmejska kobieta śpiewa: „Przyjechał ojciec z telefonem i pomógł dzieciom. Niech jeszcze dzwoni, by znaleźć zeszyty, by nasze dzieci mogły nauczyć się czytać i pisać”.
Edukacja
Budowie domów towarzyszy promocja edukacji. Wśród Pigmejów mało kto ukończył podstawówkę. Większość to analfabeci. - Bardzo trudno przełamywać bariery mentalne rodziców, by zrozumieli, że warto się uczyć. Często są wielkimi hamulcowymi edukacji swych dzieci, wysyłając ich do pracy – mówi Bella Kanyamuneza, animatorka odpowiedzialna za projekty edukacyjne i lecznicze.
Z dumą wyznaje, że ostatnio dwóch Pigmejów zapisała na studia wyższe w stolicy. – Dla kogoś kto wyszedł z szałasu to jest naprawdę szansa na lepsze życie. Poradziła im jednak, by nie mówili o tym skąd się wywodzą, bo nie będą mieli życia na uczelni i w dzielnicy – mówi misjonarz.
Ze śmiechem wskazuje też na praktyczny aspekt nowych domów. – Jest gdzie schować książki i zeszyty przed deszczem, a to niebagatelne wyzwanie – mówi.
Projekty prowadzi tak, by to sami Pigmeje budowali swoje domy (kosz jednego to ok. 550 euro), a przy nich sadzili drzewa owocowe i robili małe poletka. – Tak rodzi się nieznane u nich pojęcie ojcowizny i przywiązanie do korzeni, a wtedy trudniej to zostawić – mówi misjonarz.
Kult Bożego Miłosierdzia
Budowane przez karmelitów wioski uczą nowego sposobu współistnienia. Do wykluczanych dotychczas z duszpasterstwa rodzin systematycznie dociera miejscowy proboszcz, a Caritas dostarcza jedzenie w momentach głodu. Katechiści są już w terenie, by pogłębić doświadczenie zrozumienia, czym jest miłosierdzie. Miejscowy czarownik stracił moc. Ludzie się już go nie boją, bo wyrzucili go z wioski.
– Wielu ludzi pamięta pierwszą modlitwę, którą odmówiłem na ich ziemi i błogosławieństwo. Dla nich był to znak miłosierdzia, które spadło im z nieba – mówi karmelita.
Warto wspomnieć, że kult Bożego Miłosierdzia zaczął się rozwijać w Burundi w latach ’80, podczas prześladowań Kościoła przez ówczesnego prezydenta. Kilka modlitw w „Dzienniczka” siostry Faustyny przetłumaczono wówczas na kirundi, a ludzie w domach zaczynali w ukryciu recytować koronkę, której propagatorką stała się młoda nauczycielka Elisabeth Nahimana, do dziś nazywana mamą miłosierdzia.