W międzywojniu polska wieś dramatycznie się rozrastała. Wysłanie dzieci na służbę do bogatszych gospodarzy to dla najuboższych rodzin wielodzietnych ratunek przed głodem. Sześcioletnie dzieci całe dnie z twarzą spaloną od słońca, na poranionych od ostrej trawy nogach, biegały, by upilnować stado gęsi. Czasem dostawały do jedzenia „dwa kartofelki, trochę kaszy zalanej mlekiem”. Latem, gdy pić się chciało: „Piłam wodę z mętnej sadzawki, w której kąpały się gęsi” – zapisała w pamiętniku wspomnienia pani Marii jej wnuczka Zofia.
Pani Maria nie była jedyną osobą, która jako małe dziecko została oddana na służbę do bogatego dworu. W niewolę. Do pracy ponad siły. W Polsce międzywojennej, aż 40 proc. wiejskich kobiet uznawano za zbędne. 6-letnie dziewczynki nazywano krótko… darmozjadami, stawały się one najczęściej pracownicami domowymi. Bogaci gospodarze brali je na służbę, przeważnie nie płacąc rodzinie, bo i tak musieli je karmić.
„Babcia Maria przez 17 lat służyła w najbogatszym dworze we wsi. Harowała od świtu do nocy. Spała na twardej ławie. Pod głowę podkładała kilka drewnianych drewek, a na to słomę. Przykrywała się łachmanem, którym okrywano konia. Ale, jak twierdziła, to spanie było i tak znośne. Wspominała, że gorzej było, gdy ze sługami spała w stajni. Odór gnojówki podobno był niczym w porównaniu ze smrodem końskiego potu. Piekło od tego w gardle, głowa stawała się ciężka. Tak żyła od 6. do 22 roku życia” – można przeczytać w zapiskach pani Zofii.
Małe dzieci na wsi pasały, co się dało, służyły u bogatych, opiekowały się młodszymi od siebie. Wiele chłopskich rodzin nie stać było na buty dla dzieci. Jedną parę nosiły całe rodziny. Szewcy po kilka razy naprawiali ten sam but.
„Babcia wspominała, że wraz z siostrami miały tylko jeden komplet ładnego ubioru i jedną parę butów, w których chodziły na zmianę. Ksiądz ze wsi, z której pochodziła, podawał na podstawie ksiąg parafialnych, że jedna para butów służyła mieszkańcom domu przeciętnie przez 10 lat” – wspomina pani Zofia. Buty dla babci były symbolem godności.
Mimo biedy, lęków i strachów była wdzięczna
W pamiętniku pani Zofia pisze, że babcia „wierzyła bardzo gorąco”. „Przyjechała babcia, która bez przerwy mnie nawraca, i dopytuje, bada, czy byłam, czy chodzę do kościoła”.
Z relacji pani Zofii wynika, że babcia twierdziła, że była wprawdzie służącą, ale i tak większość wsi zazdrościła jej życia, bo miała co jeść. Wspominała, że kiedyś na wsi bułka biała była tylko na Wielkanoc.
„Co dzień był pogrzeb, jeden, dwa. A ludzi dawniej było dużo, po osiemnaścioro w jednej chałupie mieszkało. Ale niech tylko pokraśnieją czereśnie, już jest za co dziękować Bogu. I za każdy kolejny rok przeżyty”.
Pani Maria jako dojrzała kobieta mówiła, że „było trudno, ale teraz też nie jest dobrze”
„Ludzie od Boga odchodzą, zapominają. Ale ty nigdy nie rób tego, dziecko. Jest taki wierszyk:
Z Bogiem, z Bogiem każda sprawa – tak mówili starzy.
Jeśli bowiem z Bogiem zaczniesz – wszystko ci się darzy”.
Pani Zofia zapamiętała historię, którą często opowiadała babcia. Jej brat zawsze nosił w kieszeni na sercu szkaplerz. Wierzyła, że dzięki niemu uniknął śmierci w czasie wojny.
„Raz we front, kula uderzyła, prosto w pierś, ale się osunęła i tylko zadrasnęła mu trochę ramię. Zawsze mówił, że doznał cudu”.
Każdego ranka przed pracą babcia chodziła do kościoła. Droga była długa, 3 km w obie strony. A umęczone nogi dawały się we znaki. Bywały dni, że płakała z bólu, gdy zrobiła krok.
„Co ja się napłakałam idąc drogą do kościoła”
Ale szła. Bez Boga nie chciała zaczynać dnia. Wnuczka wspomina babcię jako osobę nadzwyczajnego spokoju. I wiary…
„Wszystko potrafiła nam wymodlić. Była też stanowcza w swoich poglądach: «Nie bierze dziecko chłopa niewierzącego»”.
Pani Zofia długo szukała Boga. Babcia modliła się o nawrócenie. Czasy były trudne. PRL. Początkowo sceptycznie nastawiona do rad babci, sięgnęła po wydawnictwa religijne dostępne głównie od Akcji Katolickiej. Nawróciła się dopiero po wielu latach po odejściu ukochanej babci. Mąż pani Zofii raczej nie zyskałby jej aprobaty.
„Obecność babci spajała rodzinę. Trzymała ją w garści. Nie wyobrażam sobie siebie bez jej siły, hartu ducha. Często powtarzała, jak bardzo jest wdzięczna za ziemię, którą uprawiała (malutki ogródek przy domku), kurki, że znoszą jajka, dach nad głową i kawałek chleba”.
Wdzięczność za dary drobiu może trochę dziwić. Każda wiejska rodzina je hodowała, ale jak się okazuje, wiele z nich ani kur, ani jajek nie jadło.
„Sprzedawali je do miasta. Tak samo jak masło czy jagody, z którymi chodziła babcia dwa razy w tygodniu na targ. Podstawą ich wyżywienia były ziemniaki” – dodaje pani Zofia.
W czasach PRL-u modne były wpisy do pamiętników. Wśród rodzinnych pamiątek wiele rodzin do dziś przechowuje sztambuchy ze wpisami od swoich babć. Dziś brzmią nieco patetycznie. Tak jak ten pani Zofii.
„Mam trzy prośby do ciebie.
I to bardzo skromne.
Kochaj Boga i Ojczyznę.
Nie zapomnij o mnie”.
Do grona wspomnień kochanej Zosi wpisała się babka Mańka.