„Miałam możliwość przeniesienia się w czarujący czas międzywojnia, który rządził się zupełnie innymi prawami, gdzie panował inny rytm i tempo życia, a ludzie mieli inną wrażliwość” – mówi odtwórczyni głównej roli w „Kamerdynerze”, Marianna Zydek. Marianna Zydek zagrała główną rolę w filmie Filipa Bajona „Kamerdyner”. Wcześniej spotkała się z tym reżyserem na planie filmu „Panie Dulskie”. W tym roku ukończyła Łódzką Szkołę Filmową. O roli w „Kamerdynerze rozmawia z Jolantą Tokarczyk.
Jolanta Tokarczyk: W najnowszym filmie Filipa Bajona gra Pani młodą, zakochaną kobietę. Co jeszcze można powiedzieć o postaci, którą Pani kreuje?
Marianna Zydek: W filmie „Kamerdyner” gram Maritę von Krauss, która jest pruską arystokratką. Gram tę postać od wieku 18 lat aż do 45 lat. Dziewczyna dorasta w pałacu i w pewnym momencie zakochuje się w prostym chłopaku, który jest Kaszubą. To Mateusz, który wychowuje się u Bazylego Miotke (w tej roli Janusz Gajos). Ta miłość jest podstawą naszego wątku, który wpisany jest w burzliwy okres zmian historycznych lat 1900-1945. W tym czasie dochodzi do zmiany granic i znacznego zubożenia rodzin arystokratycznych, które muszą przystosować się do nowego trybu życia. W życiu prywatnym Marity również następują zmiany: małżeństwo, dziecko itp. Dzieje się tam bardzo dużo.
Marianna Zydek o roli w „Kamerdynerze”
Zatem miłość z historią w tle. Uruchomienia jakich emocji wymagała od Pani praca na planie?
Zdecydowanie tak, chociaż moja postać dość długi czas spędza za granicą, studiuje i mieszka w Berlinie. W mojej bohaterce największe emocje budzi jednak Mateusz. Niestety, wojna staje się przeszkodą i miłość nie może się spełnić. Poza tym, na przeszkodzie stają status społeczny czy narodowość – Mateusz jest Polakiem, a Marita – Prusaczką. Mnie jako aktorki nie ma jednak w scenach wojennych – w okopach, w Piaśnicy – znam te wydarzenia z opowiadań innych bohaterów filmu. Są to okrutne czasy, ale dla Marity miłość jest najważniejsza i dla tego uczucia jest w stanie wiele poświęcić.
Zżyła się Pani zapewne z tą postacią. Co dała jej Pani, a co od niej wzięła?
Postać filmowa dała mi wyjątkową możliwość przeniesienia się w czarujący czas międzywojnia, który rządził się zupełnie innymi prawami, gdzie panował inny rytm i tempo życia, a ludzie mieli inną wrażliwość. To także czas głębokich podziałów społecznych i obowiązywania pewnych reguł, które dziś są nam obce.
Widać je choćby podczas spożywania posiłków przy stole. Moja bohaterka jest wykształcona, wie jak należy się zachować w wielu sytuacjach, a fakt, że film nosi tytuł „Kamerdyner” również świadczy o tym, jak ważne w tamtych czasach były zasady savoir vivre’u. Specjalne reguły dotyczyły tego, w jaki sposób rozmawiać przy stole, jak spożywać posiłki. Niektóre z tych zasad znałam z opowiadań rodzinnych. Mama wspominała, jak moja prababcia, znając wcześniej listę gości obecnych na przyjęciu, spisywała tematy, jakie można poruszać z nimi przy stole, żeby rozmowa toczyła się płynnie, a jakich unikać, aby nie popełnić faux pax. Dziś nikt już o tym nie pamięta. Pewne elementy postaci, którą kreowałam na ekranie dostałam więc z domu, sporą część podpowiedziała mi intuicja i okoliczności pracy na planie zdjęciowym, natomiast sama włożyłam w nią bardzo dużo pasji i miłości do zawodu oraz do tamtego czasu.
Marianna Zydek o pracy z Filipem Bajonem
Wcielanie się w jedną postać w tak długim czasie wymaga drobiazgowej charakteryzacji, ale też zmian, które może wprowadzić sam aktor. Jak było w tym przypadku?
Bardzo lubię subtelne aktorstwo, dlatego unikałam takiego kreowania postaci, które wymagałoby ode mnie innego sposobu poruszania się, zmiany głosu itp. Obawiałam się, aby te zmiany nie wypadły groteskowo. A nad czym pracowałam? Zmiany w mojej postaci widać przede wszystkim w oczach, w mimice twarzy, bardzo subtelnej zmianie poruszania się wraz ze starzeniem się postaci. Nieocenione są również charakteryzacja i kostium oraz aktorska świadomość, że moja bohaterka przeżyła już tyle lat, ma więc inne podejście do życia i inny bagaż doświadczeń, niż kiedy była młodą dziewczyną.
Nie było to Pani pierwsze filmowe spotkanie z reżyserem Filipem Bajonem. Jak Pani dojrzewała jako aktorka i jak zmieniał się reżyser, jak ewoluowały jego oczekiwania i jaka była Pani odpowiedź na nie?
Kiedy rozpoczynałam pracę przy wcześniejszym filmie – „Paniach Dulskich” – byłam jeszcze studentką i pierwszy dzień zdjęciowy mocno przeżywałam. Przy „Kamerdynerze”, mimo że nadal był to drugi rok studiów, stres towarzyszył mi pierwszego dnia przy dużej plenerowej scenie (trzeba było też odpowiednio poprowadzić konie, które potrafią mieć humory), później stres odpuścił. Filip bardzo mi ufał i dzięki temu czułam, że mogę sobie pozwolić na czerpanie radości z pracy i poszukiwania postaci – miałam przy tym dużo swobody. Wywiązała się z tej współpracy przyjaźń, z której czerpię sporo inspiracji.
Film spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem na niedawnym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zdobywając ważną nagrodę, Srebrne Lwy. Jakie projekty teraz przed Panią?
Mam propozycje kilku projektów, ale jeszcze za wcześnie, by o nich mówić, ponieważ losy tych przedsięwzięć się ważą. Właśnie zaczynam zdjęcia do nowego projektu Kingi Dębskiej – będzie to kilkuodcinkowy serial dla TVN. Bardzo lubię też brać udział w mniejszych projektach, również w etiudach studenckich. Wspominam o nich, ponieważ mam wielu kolegów, którzy je tworzą, a kończąc Łódzką Szkołę Filmową często z nimi współpracuję. Ostatni czas wypełniała mi praca nad sztuką „Hańba” w reżyserii Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie.
Czytaj także:
“Kamerdyner”, czyli epicka saga Polaków, Kaszubów i Niemców. Warto go zobaczyć?
Czytaj także:
Kwaśny dla Aletei: Aktor to człowiek do wynajęcia
Czytaj także:
Film “Gwiazdy”. Reguły gry nie zawsze obowiązują?