Decyzje, nie uczucia
Najpierw krótkie przypomnienie wątku, który rozwijaliśmy, zajmując się grzechem zazdrości. Nasze uczucia, emocje oraz myśli, które same automatycznie przychodzą nam do głowy nie mają wartości moralnej. Nie są dobre ani złe. Dobre lub złe są nasze decyzje, czyny i postawy. To one mogą być grzechem albo zasługą. Trzeba o tym pamiętać, jeśli chcemy zająć się gniewem.
Gniew w Biblii
Zarówno w Starym jak w Nowym Testamencie wielokrotnie mowa jest o gniewie Boga. Gniewają się bohaterowie Jezusowych przypowieści – zarówno ci negatywni, jak i pozytywni. Przynajmniej raz Ewangelia mówi nam też wprost o gniewie samego Jezusa:
Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: Wyciągnij rękę! Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. (Mk 3,5)
Gniewu Jezusa domyślamy się także, widząc Go, jak wypędza przekupniów ze świątyni (patrz. J 2, 13-22; Mt 21,12-17; Mk 11,15-19; Łk 19,45n), broniąc godności i właściwej funkcji miejsca świętego. Uczniowie przypominają wówczas sobie fragment Pisma Świetego, który jakoś tłumaczy im Jezusowe zachowanie: „Gorliwość o dom Twój mnie pożera” (Ps 69,10). Ale obserwowane zajście mogłoby objaśnić im również inne Słowo ze Starego Testamentu:
Tak mówi Pan Zastępów: Zazdrosna miłość moja obejmuje Syjon i broni go mój gniew potężny. (Za 8,2)
Pamiętam, jak kiedyś bardzo uderzyło mnie to Słowo. Gniew, który broni? Przecież gniew jest groźny – myślałem sobie. Owszem, Bogu wolno się gniewać, bo Jemu wszystko wolno (pomijając fakt, że dokonujemy potężnej antropomorfizacji, gdy mówimy o „gniewie Boga”). Ale w jaki sposób Jego gniew może bronić Syjonu? Gniew to zagrożenie – myślałem dalej. Chodziłem z tym Słowem dobrych kilka dni i z niepokojem przeżuwałem je na modlitwie, aż zacząłem coś chyba rozumieć. W pierwszym tomie „Opowieści z Narni” mała Łucja pyta pana Bobra, czy Wielki Lew Aslan jest groźny, a on jej odpowiada: „Oczywiście, że jest groźny. Ale jest dobry. Powiedziałem wam, że on jest Królem”. Tak samo jest z gniewem Boga. Bóg się gniewa (cokolwiek to ostatecznie znaczy w przypadku Boga). Gniewa się – jak sam mówi przez proroka Zachariasza – potężnie. Ale Jego gniew jest dobry. W tym znaczeniu, że jego celem i skutkiem jest dobro – w tym akurat wypadku obrona Syjonu.
Bardzo ciekawe wezwanie znajdujemy też u św. Pawła, który poleca chrześcijanom z Efezu:
Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! (Ef 4,26)
Wynika z tego, że również człowiek może gniewać się i jednocześnie wcale w ten sposób nie grzeszyć. Nie tylko Boży, ale również ludzki gniew może mieć pozytywną wartość moralną. Spróbujmy więc to wszystko nieco uporządkować.
Czym jest gniew?
Emocja, uczucie gniewu to inaczej złość, wściekłość, intensywna niechęć wobec tego, co jest nie po naszej myśli lub wobec kogoś, kto działa wbrew naszym życzeniom. Natomiast postawa i akty gniewu – zależne od naszej woli i w związku z tym podlegające ocenie moralnej – to opór (bierny lub czynny; inaczej: pasywny lub aktywny) wobec tego, co rozeznajemy jako złe dla nas lub dla innych. Tym złem może być krzywda, niesprawiedliwość, ale też czyjeś zdanie sprzeczne z naszym. Zawsze jednak przyjmujemy gniewną postawę i wykonujemy akty gniewu wobec komuś. Nie gniewamy się na ulewny deszcz, który popsuł nam spacer.
Możemy przeżywać uczucie złości, frustrację itp., ale nie gniewamy się na deszcz. W tej sytuacji możemy gniewać się na siebie, że nie sprawdziliśmy prognozy/nie wzięliśmy parasola; na koleżankę, która wyciągnęła nas z domu; ewentualnie na Boga, który (przynajmniej teoretycznie) mógłby zatrzymać ulewę aż dotrzemy pod dach. Gniew – rozumiany jako postawa lub akt podlegające moralnej ocenie – są zawsze w relacji do kogoś ze względu na coś, za co ponosi on całkowitą lub przynajmniej częściową odpowiedzialność.
Dobry gniew
Gniew może być dobry, jeśli właściwie rozeznaliśmy deficyt dobra i dziejące się w jego miejsce zło. To nie tylko może, ale wręcz powinno budzić nasz opór i owocować postawą gniewu. Jeśli mamy możliwość przywrócić właściwy porządek lub przynajmniej się do tego przyczynić, to nasz gniew powinien wyrazić się w konkretnych aktach (decyzjach, słowach, czynach). Powinien być czynnym gniewem. Na przykład, gdy widzę krzywdzonego człowieka, powinienem przyjść mu z pomocą na miarę moich możliwości. Krzywdę zadawaną mnie samemu mogę zdecydować się znieść, przetrzymać (choć i to wcale nie zawsze jest dobrem). W przypadku zła, które wyrządzane jest bliźniemu nie mam jednak takiego wyboru. Moją moralną powinnością jest przyjście mu z pomocą, jeśli tylko jestem w stanie to zrobić. Oczywiście cały czas przy założeniu, że właściwie rozpoznaję dobro i zło w konkretnej sytuacji.
Słuszny gniew
Akty gniewu powinny być jednak nie tylko dobre – w sensie poprawnego rozeznania celu podejmowanych działań. Powinny być jeszcze słuszne, czyli adekwatne do sytuacji. Najprościej wytłumaczyć to za pomocą bajki o ogrodniku i niedźwiedziu (bodajże autorstwa La Fontaine’a): Był sobie ogrodnik, który zaprzyjaźnił się z niedźwiedziem. Kiedy miś ucinał sobie drzemkę w ogrodzie, ogrodnik odpędzał ręką dokuczające mu muchy.
Ponieważ te czepiały się jego futra, ogrodnik strącał je lub ubijał na drzemiącym misiu. Jednak pewnego razu to ogrodnik zmęczony pracą usnął w cieniu jabłoni, a wokół niego zaczęły latać muchy. Na to przyszedł niedźwiedź, który postanowił odwdzięczyć się przyjacielowi i zrobić to, co tamten tylekroć czynił dla niego. Spostrzegłszy muchę, która właśnie usiadła ogrodnikowi na czole, zamachnął się swoją potężną łapą i… zabił ogrodnika. Koniec bajki. Czy czyn misia (akt gniewy wobec muchy) był dobry? Tak. Czy był słuszny? Nie. Szkoda ogrodnika. I niedźwiedzia też w sumie szkoda.
Grzech gniewu
Z grzechem gniewu mamy więc do czynienia wówczas, gdy:
- Występujemy przeciw komuś, kto wcale nie czyni zła (choć być może postępuje wbrew naszym życzeniom, a jego postępowanie wywołuje nasz dyskomfort).
- Występując przeciw czyniącemu zło postępujemy w sposób nieadekwatny do sytuacji (mając możliwość postąpić właściwiej).
Oczywiście w obu przypadkach nasza wina moralna/ciężar grzechu są tym większe, im bardziej jesteśmy świadomi: a) tego, że osoba przeciw której występujemy nie czyni zła (aż po skrajny przypadek, w którym świadomie występowalibyśmy przeciw komuś czyniącemu ewidentne dobro) b) tego, że nasze akty gniewu są nieadekwatne (za słabe lub za mocne) względem danej sytuacji i osoby.
Oblicza gniewu
Problemy z grzechem gniewu mogą objawiać się na bardzo różne sposoby. To nie tylko przypadek klasycznego pieniacza, awanturnika, który wciąż szuka pretekstu (i znajduje go, jak przysłowiowy kij na psa, którego chce się uderzyć), by „iść na udry” z kimkolwiek o cokolwiek. Człowiek gniewny to także ten, który wciąż węszy wokół siebie podstępy i zawsze skłonny jest zakładać u innych złe intencje. Być może brak mu środków lub odwagi, by wejść w otwarty konflikt, więc „wyżywa się” w posądzeniach, obmowie i oszczerstwie. Są też tacy, którzy z braku możliwości lub względów charakterologicznych nie decydują się na realne starcie, ale toczą niekończące się walki i dyskusje z innymi w swojej wyobraźni. Inni z kolei jak najbardziej realnie zawsze muszą „oddać z nawiązką” – nie idzie im o znalezienie satysfakcjonującego i sprawiedliwego rozwiązania konfliktu. Oni prowadzą zabójczą licytację na ciosy i ich celność.
Niektórym gniewliwcom konflikt z najbliższym otoczeniem potrzebny jest do życia niczym powietrze, gdyż emocje związane z prowadzeniem sporu kompensują im ich własne braki (realne lub urojone), kompleksy lub wcześniejsze zranienia. W ich przypadku grzech gniewu jest wtórny do grzechu zaniedbania pracy nad sobą. Gniew i pycha to serdeczne rodzeństwo. Przewrażliwienie na swoim punkcie jest niezawodnym sprzymierzeńcem gniewliwości.
Nie na darmo mówimy też: „żywię urazę”. Żywię, to znaczy: dokarmiam. Nie pozwalam jest „zdechnąć” w którymś momencie. Dokładam do tlącego się we mnie gniewu, dolewam przysłowiowej oliwy do przysłowiowego ognia, by broń Boże nie wygasł. Nie potrafię odpuścić nawet wówczas, gdy moje opadłe już emocje podpowiadają, że może nie stało się nic aż tak poważnego, żeby się tym dalej przejmować.
Jedną z groźniejszych i najbardziej wyniszczających odmian grzesznego gniewu jest mściwość. Nie odwet pod wpływem impulsu, ale postawa polegająca na pielęgnowaniu urazy i chłodnym, wyrachowanym planowaniu zemsty, która na pewno zaboli tak, ze winowajca „popamięta”.
Jeśli rozpoznaję się w którymś z tych obrazów, to dość prawdopodobnym wydaje się, że grzeszna gniewliwość jest moim problemem.
Jak sobie radzić z grzechem gniewu?
- Prosić o uwolnienie od niego w modlitwie. Prosić wytrwale. Jeden z Ojców Pustyni dał swoim uczniom takie świadectwo: „Czterdzieści lat prosiłem Boga, aby uwolnił mnie od gniewu”.
- Modlić się za tych, wobec których odczuwam gniew, złość, żal itd. Być może warto robić to tak, jak zalecał św. Paweł: „podnosząc ręce czyste, bez gniewu i sporu” (1Tm 2,8)- tzn. poprzez ten gest uniesionych rozłożonych rąk utożsamiać się z Chrystusem ukrzyżowanym za nas wszystkich (za mnie i mojego przeciwnika).
- Posłuchać uważnie tegoż św. Pawła: Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! (Ef 4,26) Jeśli mam z kimś problem, dążyć do wyjaśnienia i rozwiązania konfliktu. Nie przedłużać. Nie pozwalać sobie na „ciche dni”.
- Szczerze przemyśleć zdanie, które mówi, że na tym naznaczonym skutkami nuklearnej katastrofy grzechu pierworodnego świecie najczęściej będziemy musieli wybierać, czy bardziej zależy nam na tym, żeby mieć rację czy relację. Wracać do tego.
- Uczyć się szczerze mówić o swoich uczuciach i emocjach, ale w związku z potrzebami: „Czuję…, bo potrzebuję…” Poznawać i uznawać swoje potrzeby. Uczyć się domyślać i pytać o (!) potrzeby innych kryjące się za okazywanymi i komunikowanymi emocjami.
- Gdy następuje konflikt, wymagać od siebie na własny użytek jasnego i uczciwego do bólu sprecyzowania, nazwania i wyrażenia na głos: O co mi właściwie chodzi?
- Ćwiczyć się w myśleniu dobrze o ludziach. Nie naiwnie, ale życzliwie. Wyrobić sobie nawyk dostrzegania w każdym czegoś dobrego; gotowości nie tyle do „usprawiedliwienia” bliźniego, który mi zawinił, co do „wytłumaczenia”, czyli zrozumienia, dlaczego tak postąpił.
PS. Miłość unosi się gniewem. Niejednokrotnie jest to jej obowiązek, ze względu na dobro kochanego. I bynajmniej nie dyskutuję tu z Apostołem. W „Hymnie o miłości” pisze on bowiem, że miłość ου παροξυνεται [czyt. ou paroksynetai], co znaczy dosłownie: nie jest drażniąca/ostra.
Miłość nie eskaluje niepotrzebnie konfliktu. Nie wywołuje go sztucznie. Ale nie potrafi też przejść obojętnie wobec realnego zła. Nie udaje, że go nie ma. Wtedy nie byłaby miłością.