Czy spowiadać się z uczuć i emocji?
Zauważyliśmy to już przy okazji refleksji nad chciwością i nieczystością: mamy skłonność do zauważania i obwiniania się o to, co wywołuje nasz emocjonalny dyskomfort, niejednokrotnie przeoczając przy tym właściwe problemy.
To częste nieporozumienie w naszych konfesjonałach – spowiadamy się z uczuć, z emocji. Owszem, niejednokrotnie może i warto powiedzieć o nich w ramach sakramentalnego wyznania, ale de facto nie one są materią grzechu. Emocje i uczucia nie mają wartości moralnej, a informacyjną.
Dzięki rozwojowi psychologii wiemy już doskonale, że odczuwane przez nas emocje mają związek z naszymi potrzebami – te przyjemne pojawiają się wówczas, gdy nasze potrzeby są zaopiekowane i zaspokojone, te nieprzyjemne wówczas, gdy na poziomie naszych potrzeb mamy do czynienia z jakimś deficytem.
We wszystkie emocje – także te najtrudniejsze – wyposażył nas Pan Bóg i wszystkie czemuś służą. Nie ma „dobrych” i „złych” emocji. Dobro i zło to kategorie moralne. A wartość moralną mają nie nasze odczucia i stany emocjonalne, ale nasze decyzje, postawy i czyny. One bowiem zależą od naszej woli.
Grzech jest tam, gdzie decyzja
Z grzechem lub zasługą mamy do czynienia tam, gdzie następuje akt woli. Im poważniejsza sprawa, im bardziej świadomy i dobrowolny akt woli, tym większy ciężar moralny zasługi lub grzechu.
Spowiadając dzieci i młodszą młodzież często sięgam po porównanie do pogody, mówiąc że emocje, uczucia to taka „pogoda”, tylko że wewnątrz nas. Nie bardzo możemy ją zmienić, niewiele sensu ma obrażanie się na nią – po prostu trzeba się odpowiednio do niej ubrać, czyli zachować.
Ten nieco może przydługi wstęp jest nam potrzebny, abyśmy mogli sensownie zastanowić się nad zazdrością, jako czwartym z tzw. grzechów głównych. Inaczej łatwo pomylimy grzech zazdrości z dyskomfortem psychicznym, który może się w nas pojawić na wieść o podwyżce otrzymanej przez szwagra, na widok nowego samochodu sąsiada lub zamieszczonych w mediach społecznościowych zdjęć z wakacji koleżanki z pracy.
To, że zrobiło nam się przelotnie przykro, bo oto skonstatowaliśmy, iż ktoś ma coś, czego my nie mamy, a chcielibyśmy mieć, nie jest jeszcze grzechem. A na pewno nie grzechem zazdrości. Jeśli już, to może należałoby się zapytać o problem z chciwością (przyznanie priorytetu swojemu pragnieniu posiadania tu i teraz) lub nieczystością (uznanie drugiego za środek do osiągania moich celów lub ewentualnie za konkurenta w drodze do nich).
Bowiem nieprzyjemne uczucia w związku z czyimś powodzeniem czy stanem posiadania, mogą być sygnałem, że dopuściliśmy do powstania jakiegoś nieporządku w którejś z tych sfer.
Kultura sztucznych potrzeb
Inna rzecz, że żyjemy w kulturze, która nie sprzyja utrzymywaniu tegoż porządku. Marketing i reklama, tudzież współczesne i powszechnie wykorzystywane przez nas narzędzia komunikacji społecznej (w tym tzw. media społecznościowe, korzystanie, z których polega w dużej mierze na autoprezentacji poprzez mniej lub bardziej zawoalowane „chwalenie się”) sprzyjają kreowaniu sztucznych potrzeb i dość skutecznie „karmią” nas cudzymi pragnieniami.
Przestajemy pytać o to, co rzeczywiście jest dobrem. Przestaje nas interesować, co jest dobre dla nas. Naszym punktem odniesienia staje się szeroko pojmowany dobrobyt i dobrostan drugiego. Dyskomfort psychiczny z tego powodu to jednak jeszcze nie grzech zazdrości. Co nim zatem jest?
Grzech zazdrości
Definicja katechizmowa w pierwszej chwili nie wydaje się pomagać:
Zazdrość jest wadą główną. Oznacza ona smutek doznawany z powodu dobra drugiego człowieka i nadmierne pragnienie przywłaszczenia go sobie, nawet w sposób niewłaściwy. Zazdrość jest grzechem śmiertelnym, gdy życzy bliźniemu poważnego zła (KKK 2539).
Jeśli jednak rozłożymy ją na „części pierwsze”, biorąc pod uwagę to, co powiedzieliśmy sobie wcześniej z punktu widzenia teologii moralnej, co nieco nam się rozjaśni.
Postawa konkurenta
„Smutek z powodu dobra drugiego człowieka”. Co nie pozwala mi się ucieszyć dobrem drugiego? Postawa konkurenta. Przyjęty (niekoniecznie świadomie, ale objawiający się w ten sposób – a skoro już objawiony, to wzywający mnie do podjęcia pracy w tym zakresie) styl funkcjonowania w odniesieniu do drugiego i oceniania rzeczywistości.
W skrajnych przypadkach prowadzi do kuriozalno-tragicznej postawy: „Nie chcę mieć więcej, lepiej. Chcę żebyś ty miał mniej i gorzej”. Ja sam dla siebie nie jestem wartością i radością. Nie szanuję i nie doceniam sam siebie. Nie dbam o siebie, nie pracuję nad sobą, nie rozwijam się, nie staję się lepszy. Aby poczuć się lepiej wystarczy mi udowodnić (a przynajmniej poczuć), że drugi jest gorszy.
Pogarda dla siebie
Święty Franciszek z Asyżu zapisał takie kapitalne zdanie: „Ktokolwiek więc zazdrości bratu swemu dobra, jakie Pan mówi lub czyni w nim, dopuszcza się grzechu bluźnierstwa, bo zazdrości samemu Najwyższemu, który mówi i czyni wszelkie dobro” (św. Franciszek z Asyżu, Napomnienia, 8,3 w: Pisma św. Franciszka z Asyżu, tłum. o. K. Ambrożkiewicz OFMCap., Warszawa 1990, s. 40).
Bluźnierstwo to obrażanie Boga. Obrażać Boga można tylko wówczas, gdy nie docenia się Jego samego i jego dzieł. To „niedocenianie” opierać się musi na (wyartykułowanym lub nie) przekonaniu, że ja bym urządził świat lepiej od Stwórcy.
Zauważmy przy okazji, że odzywa nam się tu wielkim głosem pierwszy z grzechów głównych, czyli pycha. Ale skupmy się na zazdrości. Nie cenię i nie szanuję siebie – dzieła i dziecka Bożego. Gardzę nimi, gardząc sobą. Gardząc, zaniedbuję siebie.
Zamiast zadbać o właściwe odniesienie do siebie, skupiam się więc na drugim (jego cechach, powodzeniu, stanie posiadania) i robię zeń swojego wroga, którego muszę pokonać i zubożyć, albo pokonać go, prześcignąć i przelicytować: „Smutek doznawany z powodu dobra drugiego człowieka i nadmierne pragnienie przywłaszczenia go sobie, nawet w sposób niewłaściwy”.
Drugi – wróg
Można powiedzieć, że w przypadku pychy, chciwości i nieczystości jesteśmy „samowystarczalni”. Drugi człowiek „obrywa” niejako wtórnie. Tymczasem w przypadku grzechu zazdrości jest inaczej. Zazdrość jest wymierzona w drugiego.
Zazdrość „potrzebuje” drugiego jako konkurenta, przeciwnika, wroga. Jest dramatyczną karykaturą tych relacji, do których stworzył nas Bóg i w których jedynie możemy być szczęśliwi. „Jest grzechem śmiertelnym, gdy życzy się bliźniemu poważnego zła”. A jakżeż miałaby mu go w końcu nie życzyć, skoro to konkurent i wróg?
Złorzeczenie – równia pochyła
To „życzenie poważnego zła” najpierw polegać będzie na złorzeczeniu (czyli życzeniu mu zła) w myślach, potem słowem. Następnie będzie przeradzać się w postawy niechęci, wrogości, wreszcie w agresję.
Najpierw pewnie bierną, ale w końcu też czynną, czyli w konkretne czyny. Zniszczę albo ukradnę. Niekoniecznie rzeczy materialne. Mogę zniszczyć jego dobre imię, dobre mniemanie o jego dokonaniach. Mogę ukraść pomysł, przypisać sobie zasługę, usunąć go w cień przyćmiewając.
Nic już nie smakuje
Jest też druga możliwość. Będę gromadził i zdobywał – nawet rzeczy obiektywnie dobre lub neutralne – ale nie po to, by się nimi ucieszyć, czy je docenić. Jedynie po to, by mieć więcej niż tamten.
W ten sposób będę profanował ludzi i rzeczy, lekceważąc ich własną wartość, piękno, dobro. One mnie nie obchodzą. Liczy się (sic!) ilość. Liczy się tylko, żeby mieć więcej i więcej. I jeszcze więcej, bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, w porównaniu do kogo będzie mi się zdawało, że wypadam blado.
W tej szalonej (w najgorszym tego słowa znaczeniu) pogoni prędko okaże się, że wszystko traci smak. Będę zatem starał się o jeszcze więcej, licząc, że kolejna zdobycz będzie znów smakowała. Ale nawet jeśli, to tylko przez chwilę. A chwile te będą coraz krótsze.
Jeśli po drodze natknę się na kogoś, kto cieszy się tym, co ma, nie przepuszczę. Rozdepczę, skrytykuję, wyśmieję, sponiewieram, upokorzę.
Biblijna zazdrość – zła i dobra?
O zazdrości pisze między innymi św. Jakub:
Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz. Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga. A może utrzymujecie, że na próżno Pismo mówi: «Zazdrośnie pożąda On ducha, którego w nas utwierdził»? (Jk 4,1-5)
Tekst wymaga dwóch lub trzech dopowiedzeń. Św. Augustyn pisze w jednym ze swoich listów, że jedną z najważniejszych funkcji modlitwy wcale nie jest przekonać Boga, aby dał nam to czy tamto, ale odkrycie darów, które Bóg już nam dał. To chyba ma przede wszystkim na myśli Apostoł Jakub w powyższym tekście, gdy zachęca nas do tego, abyśmy się dobrze modlili.
Po drugie: przyjaźń z Bogiem. Jeśli wybierzesz przyjaźń ze światem, to się oszukasz. Bo świat będzie cię zwodził obietnicami przyjaźni „jeśli…”: Jeśli zdobędziesz, osiągniesz, będzie miał to czy tamto… to świat okaże się przyjacielem; wtedy dopiero będzie ci w świecie dobrze. Nie, nie będzie. W ten sposób nigdy nie będzie.
Zobacz Boga, jako przyjaciela, który już cię obdarował. Albo nawet jeszcze inaczej: Odpowiedz przyjaźnią na odwieczną przyjaźń Tego, który chce być Twoim przyjacielem ze względu na ciebie – dla Którego ty sam w sobie jesteś wartością. Po trzecie: zazdrość Boga? Paradoksalnie!
Zresztą w Starym Testamencie Bóg sam wielokrotnie przez usta proroków przedstawia się jako Bóg zazdrosny i mówi o swojej „zazdrosnej miłości”. „Zazdrośnie pożąda On ducha, którego w nas utwierdził” – to znaczy nas samych. Czyli może być i dobra zazdrość? Najwidoczniej. Rozumiana jako intensywne pragnienie bliskości, współdzielenia z drugim jego doświadczeń przy jednoczesnym pragnieniu jego dobra. W tym sensie zazdrość jest dobra.
Dobra dobre i nie-dobre
U podłoża grzechu zazdrości leży też zawsze fatalna pomyłka w rozeznawaniu dobra. Warto więc przypomnieć sobie trzy istotne prawdy/zasady:
Po pierwsze: Prawdziwe dobro zawsze będzie miało tendencję, by stawać się dobrem wspólnym. Jeśli zdobycie, osiągnięcie, wypracowanie jakiegoś dobra nie uruchamia mnie do dzielenia się nim, zaproszenia, wciągnięcia w nie drugiego, to istnieje poważne ryzyko, że to wcale nie jest dobro.
Po drugie: Nie każde dobro jest dobre dla mnie. Są dobra dobre same w sobie. I są „dobra” złe same w sobie. Ale są też dobra, które są dobrami nie dla mnie. Dla kogoś innego, albo w innych okolicznościach może tak. Ale nie dla mnie. Nie w tej sytuacji.
Po trzecie: Dobro nie jest „dwulicowe”. Żadne prawdziwe dobro dla mnie, nie może być jednocześnie złem dla drugiego. Jeśli osiągnięcie mojego dobra jest krzywdą dla kogoś, to najpewniej dramatycznie pobłądziłem.
Czy grzeszę zazdrością?
O to najlepiej pytać w odniesieniu do konkretnych osób, sytuacji, dóbr. Czy dyskomfort jakiego doświadczam jest dla mnie bodźcem, by się rozwijać i stawać lepszym; czy po prostu chciałbym (czyt. wystarczyłoby mi), żeby ten drugi miał mniej albo gorzej?
Ale równie ważne jest pytanie o mnie samego. Czy ja szanuję siebie – takiego jakim jestem i z tym, co mam? Mam w sobie zdrowy podziw, szacunek i wdzięczność wobec tego, kim stworzył i w co wyposażył mnie Pan Bóg, czy noszę w sobie pretensje i przekonanie, że ja bym to zrobił lepiej. Ksiądz Tischner powtarzał, że przekonanie, iż jest się lepszym od swojego Boga, to już prosta droga do ateizmu.
Jak chronić się przed grzechem zazdrości?
Poza modlitwą o wolność od tego grzechu, należałoby pewnie:
- Chwalić, doceniać innych; wyrażać uznanie i radość wobec ich powodzenia, osiągnięć.
- Dziękować Bogu i ludziom. Jak najczęściej.
- Nie wymawiać się, gdy ktoś nam słusznie dziękuje. Przyjąć podziękowanie.
- Znajdować przestrzeń do dzielenia się i służenia swoimi talentami, zdolnościami, dobrami.
- Zadbać o higienę pragnień. Chronić się przed nadmierną ekspozycją na reklamy. Ale także rozważyć ograniczenie korzystania z mediów społecznościowych, jeśli dostrzegamy, że szkodzą nam w tej materii.
- Nie pozwalać sobie na krytykanctwo dla krytykanctwa. Nie psuć radości; nie umniejszać, nie podważać (chyba, że mamy moralną pewność, że ktoś postępuje źle i chcemy w ten sposób rzeczywiście przeciwdziałać konkretnemu złu).
- Wystrzegać się złorzeczenia (życzenia źle) innym. Choćby nawet w myśli. I choć spontanicznie pojawiająca się w naszej głowie myśl nie jest grzechem, to nawet wówczas – gdy złapiemy się na tym – powierzyć tę osobę i siebie Matce Bożej (e.c. krótkim „Zdrowaś”)