Spotykamy się w jednej z warszawskich kawiarni, tuż obok dużej firmy, w której pracuje Damian. Ma właśnie przerwę na lunch. Nasze drogi pierwszy raz przecięły się lata temu w jednej z kościelnych wspólnot. Choć znaliśmy się przez chwilę, zapamiętałam jego słowa o zmaganiu się z nałogiem pornografii. Wtedy był w samym środku walki. O godność, o zdrowie, o wewnętrzny pokój. A najbardziej – o miłość. Bo właśnie z powodu pornografii rozpadła się ważna dla niego relacja.
Spotykam go po mniej więcej sześciu latach. Wygląda niby tak samo, a jednak inaczej. Ma w sobie swobodną radość, z lekkością pyta, co u mnie. Już widzę, choć jeszcze nic nie wiem, że coś się u niego zmieniło. Mamy mało czasu, więc od razu przechodzę do rzeczy.
– Udało ci się? Wygrałeś? – pytam. – Tego nigdy do końca nie mogę być pewien. Ale długa i trudna droga za mną. Dzisiaj czuję się wolny – odpowiada.
Walka z pornografią
Ale zanim tak właśnie się poczuł, wydarzyło się bardzo dużo. – Niedawno skończyłem terapię, byłem też na 12 krokach, to mi bardzo pomogło. Pierwsza, najważniejsza jak się okazało sprawa, to było rozpoznanie przyczyny tego nałogu. Bo porno to tylko wierzchołek góry lodowej. Pod spodem jest straszne cierpienie – mówi Damian.
Jego cierpieniem była relacja z ojcem. A raczej jej brak. Choć tata był w domu obecny, to zupełnie nie było go przy nim. Był, jak go nazywa Damian, meblem. Nie interesował się jego życiem, nie znał jego problemów, wydawał tylko polecenia i egzekwował, często siłą, wykonywanie ich. Z domu, z którego Damian wyprowadził się dość szybko, od razu po liceum, zapamiętał chroniczne napięcie, lęk i to, że nie było tam nikogo, kto by się nim przejmował.
Właśnie to napięcie i lęk popchnęły go w stronę pornografii. Miał wtedy może piętnaście lat, dokładnie nie pamięta. To mu na początku przynosiło ulgę. Rozładowywało choć na chwilę wewnętrzny ból. Ale potem, z czasem, pojawiały się wyrzuty sumienia, obrzydzenie do siebie. – Chodziłem w niedzielę do kościoła, ale przestałem chodzić do spowiedzi, bo ile można spowiadać się z tego samego. Wstydziłem się tego, a jednocześnie nie chciałem, żeby to się kończyło. To był mój sposób na poradzenie sobie z emocjami, których nie rozumiałem – mówi.
Damian powoli zamykał się w swoim świecie, izolował się. – Pamiętam wakacje na przełomie trzeciej i czwartej klasy liceum, które spędziłem... zamknięty w swoim pokoju. Prawie nie wychodziłem na zewnątrz. To było zamknięte koło. Oglądałem, masturbowałem się, znów oglądałem... – mówi.
Jak pornografia niszczy życie
Kiedy wyjechał na studia do Warszawy, coś trochę się zmieniło, miał epizody, kiedy czuł, że nie potrzebuje już porno, zaczął ciekawe studia z ekonomii, które angażowały jego czas i myśli, łapał rozwojowe staże. Ale kiedy przychodził trudniejszy moment, wracał. – Przed egzaminami, gdy byłem zmęczony, zestresowany, to był mój automat, tylko to przynosiło mi ulgę. I to mnie wtedy przestraszyło. Bo naprawdę nic innego nie działało na mnie tak skutecznie – twierdzi. I tak destrukcyjnie. Bo po "pornograficznym ciągu" Damian zakładał maskę i udawał, że wszystko jest w porządku. Tego przez lata dobrze się nauczył. Nikt, oprócz księży w konfesjonale, nie wiedział, z czym się zmaga. Było tak, jak w jego rodzinnym domu. Zupełnie sam z największymi problemami. Zamurował dostęp do siebie i nie wiedział, jak ten mur zburzyć.
– We wspólnocie, do której zacząłem chodzić, poznałem fajną dziewczynę. Wcześniej miałem krótkie relacje, a z nią było inaczej, chciałem, żeby nam się udało. Na początku czułem, że to coś ważnego, byłem mocno zauroczony, myślę, że nawet zakochany. Ale po kilku miesiącach wszystko zgasło. Czułem, że nie jestem zdolny do żadnych wyższych uczuć, że nie potrafię kogoś pokochać. Że mam skrzywione spojrzenie na nią, brudne, że kiedy z nią jestem, w głowie przewijają mi się sceny z filmów porno – wspomina Damian. Zdecydował o rozstaniu. I wtedy uznał też, że ma poważny problem.
„Bez Boga i terapii byłbym na moralnym dnie”
Trudno było mu pójść na terapię, w końcu wychował się w kraju, w którym "chłopaki nie płaczą". Najpierw próbował szukać pomocy w Kościele. – Rozmawiałem z różnymi księżmi, modliłem się, zacząłem też intensywnie ćwiczyć, żeby wyżyć się fizycznie. Ale to nie wystarczało. Im bardziej się modliłem, tym bardziej czułem, że bez terapii nie dam rady. Poszedłem najpierw na 12 kroków, program, który był przy parafii. W trakcie w końcu się odważyłem i zacząłem też indywidualną, długą terapię. Cztery lata intensywnej pracy. W trakcie "zaliczałem gleby", ale też uczyłem się, jak się z nich podnosić. Bez Boga i terapii byłbym na moralnym dnie. Terapia dała mi narzędzia do poradzenia sobie z tym wszystkim, co pchało mnie w porno. Nauczyłem się rozpoznawać momenty zagrożenia i zdrowo na nie reagować. Zrozumiałem, dlaczego to robiłem. A Pan Bóg przywraca mi godność i daje nadzieję na zdrową przyszłość. Bo porno nie tylko wykrzywia patrzenie na kobiety, ale też na samego siebie. Obrzydzenie do siebie i brak poczucia własnej wartości to jest straszne bagno – mówi Damian. I dodaje, że bez tych dwóch równoległych ścieżek – terapii i modlitwy, nie odnalazłby właściwej drogi.
Dopijamy kawę, wstajemy od stolika, a na koniec Damian pyta w biegu, bo za kilka minut musi być w pracy, czy planuję być w lipcu w Warszawie, bo jeśli tak to byłoby super, gdybym wpadła w okolicach 15-go, bo ma wtedy ślub.