Bp Jan Sobiło od ponad 30 lat posługuje na Ukrainie. Jest biskupem pomocniczym diecezji charkowsko-zaporoskiej, na terenie której toczą się najbardziej zacięte walki i gdzie znajdują się tereny okupowane przez Rosjan. Od wybuchu wojny w 2014 roku nie opuścił Zaporoża niosąc duchowe i materialne wsparcie potrzebującym. Często jest wśród żołnierzy w okopach i wraz z biskupem protestanckim osobiście zawozi pomoc żywnościową na tereny przyfrontowe, gdzie jest najniebezpieczniej.
Beata Zajączkowska: Od kilku dni Zaporoże jest bestialsko ostrzeliwane, jak wygląda sytuacja w mieście?
Bp Jan Sobiło: Ostatnie noce są tragiczne. Jazgot wybuchających w mroku rakiet jest przerażający. Ruscy walą po domach, bo mszczą się za zniszczenie mostu na Krym. Jest też nowy szef rosyjskiego wojska odpowiedzialny za inwazję na Ukrainie i jest to człowiek bezwzględny.
Myślę, że teraz będzie jeszcze gorzej. Szykuje się nowa fala wyjazdów. Dużo ludzi podchodziło do mnie po niedzielnej mszy i chcieli się pożegnać, bo będą uciekać. Rosjanie uderzają celowo w bloki mieszkalne, chodzi im o zastraszenie nas.
Tam gdzie spadły ostatnie rakiety nie było w pobliżu żadnego obiektu militarnego ani zakładu pracy. To jest sypialnia miasta. Rosjanie strachem chcą zmusić ludzi, by naciskali na władze, żeby miasto się nie broniło. Ale to nic im nie pomoże, bo nasi żołnierze są mocno zdeterminowani, by uwolnić cały ten teren.
Musimy niestety zapłacić bardzo wysoką cenę, najwyższą płacą ci, którzy już zginęli, ale także ci, którzy stracili ręce czy nogi na froncie. To jest ogromna cena, ale trzeba wygrać tę wojnę, bo inaczej Rosja będzie szantażować i niszczyć nie tylko Ukrainę, ale cały cywilizowany świat.
Ludzie się ewakuują, czy Ksiądz Biskup też o tym myśli?
Chyba że wszyscy parafianie by wyjechali, ale dopóki są nie myślę o tym. Chyba że już nie będzie nikogo, to wtedy i ja pojadę. Tak samo mówią pozostali księża i bracia, są tu saletyni i albertyni. Chłopaki dziarskie, konkretne goście dlatego myślę, że będą się trzymać do samego końca. Pomaga nam też neoprezbiter, który sam walczył na froncie.
W minioną niedzielę odprawił mszę prymicyjną w naszym sanktuarium Boga Ojca Miłosiernego. Był też święcony w Zaporożu. To jest znak nadziei, że w tym wojennym czasie Bóg daje nam kapłana. Ks. Igor Syciof rodem jest z Mariupola, tego miasta symbolu męczeństwa ukraińskiego narodu.
Jak się rozpoczęła wojna w 2014 roku spakował rzeczy, opuścił seminarium i pojechał walczyć na front. Był tam trzy lata. Potem wrócił, by zakończyć formację. Na święcenia przyjechali jego rodzice, którym dopiero co udało się wydostać z terenów okupowanych przez Rosjan. Jest strasznie, ale mamy za co dziękować Bogu. Przede wszystkim, że dane nam było się jeszcze obudzić. Tu nabiera innego znaczenia śpiew „Kiedy ranne wstają zorze”, to „żeśmy się obudzili, byśmy Cię Boże chwalili”.
Czy pomoc humanitarna do was wciąż dociera?
Wciąż otrzymujemy wsparcie. Są też dostarczane leki. Tak więc szpitale, w których żołnierze otrzymują pierwszą pomoc po przewiezieniu z frontu mają wszystko, co jest im potrzebne. Najważniejsze są opatrunki, których idą tony. Jest też co jeść i czym się podzielić z tymi, którym udaje się uciec z okupowanych terenów.
Wozimy też na linię frontu paczki żywnościowe i mimo niebezpieczeństwa kontynuujemy taką pomoc. Ponieważ Rosjanie celują w infrastrukturę cywilną, chcąc nas pozbawić wody, prądu i gazu, przygotowujemy się na trudną zimę. Montujemy w domach tzw. „burżujki”, czyli małe piecyki na węgiel i drewno a rury na dym wyprowadza się za okno.
Sprowadzamy generatory prądu. Między naszym kościołem a kurią kopiemy też studnię głębinową. Mamy nadzieję, że zdążmy. Coraz więcej ludzi przychodzi po chleb do braci albertynów. Staramy się więc zabezpieczyć produkty na dłuższy czas, żeby było z czego ugotować ludziom zupę i upiec chleb, który bracia sami wypiekają. Tak dzielimy, żeby nikt głodny nie został.
Część diecezji charkowsko-zaporoskiej jest pod okupacją już od 2014 roku. Jak wojna zmieniła duszpasterstwo na tych terenach?
Do wielu miejsc kapłan nie może dojechać i ludzie sami dbają o swoje życie duchowe. Jesteśmy z nimi w kontakcie telefonicznym, na ile to jest możliwe. Przed 24 lutego było przynajmniej wiadomo, gdzie jest linia frontu, gdzie można pojechać, skąd pozwolą nam wywieźć ludzi. Teraz trudno cokolwiek przewidzieć. Można dostać się pod ostrzał w dowolnym miejscu. Rujnują domy, szkoły, szpitale. Plus jeszcze będąca w pobliżu elektrownia atomowa i zagrożenie nuklearne.
Odczuwam to na sobie, że wojna staje się coraz bardziej okrutna i sami ludzie niewiele już mogą zdziałać, tu może pomóc jedynie Miłosierdzie Boże. Sytuacja dyktuje nam co robić. Mamy wyznaczone dwie Msze, a resztę robi się spontanicznie. Gdzie są potrzeby tam jedziemy: na linię frontu, do kogoś do domu, wywozimy ludzi, odwiedzamy szpitale, rozmawiamy, przygotowujemy do sakramentów. Jesteśmy do dyspozycji dla konkretnego człowieka.
Wielu wróciło w tym czasie do sakramentów, często to ludzie kiedyś ochrzczeni, którzy nigdy nie praktykowali. Mamy pary, które długo się czaiły czy brać ślub, a teraz jak zaczęli strzelać, to jedni po drugich mówią, że chcą zawrzeć sakramentalny związek. To samo ze spowiedzią.
Młody chłopak mówił mi, że czekał z nią aż się zestarzeje i na piecu będzie siedział i się grzał, ale jak zobaczył, że kolejni koledzy zginęli, to przyśpieszył decyzję, żeby przygotować się do dobrej spowiedzi, żeby być pojednanym z Bogiem. Bo chrześcijanin ma być zawsze gotowy na spotkanie z Panem i wojna sprawiła, że wielu zrozumiało na czym polega to bycie gotowym.
Jeździ Ksiądz Biskup często na linię frontu, rozmawia z żołnierzami…
Najtrudniejsze jest wysłuchać ich tęsknot, że chcieliby zobaczyć żonę, dzieci, matki. Widać, że to mężczyźni, którzy się nie boją, ciężkie karabiny noszą a jednocześnie kiedy myślą o rodzinie to mają łzy w oczach. Ta ich tęsknota, żeby jeszcze kiedyś zobaczyć najbliższych mnie osobiście najbardziej dotyka i powoduje, że modlitwa za nich, żeby im Bóg pozwolił przeżyć ten czas na linii frontu, staje się jeszcze bardziej gorąca.
Zarazem jednak kiedy posłucha się ich opowieści, to ożywa nadzieja w sercu. Niejednokrotnie słyszałem o sytuacjach, w których nie mieli szansy na ocalenie, a niespodziewanie zmienił się scenariusz i zostali uratowani. To oni mi pokazują, że Bóg kieruje nie tylko galaktykami i wielkimi sprawami, ale myśli także o konkretnym żołnierzu, który siedzi w okopie i ma za zadanie nie przepuścić dywersantów, którzy próbują przeniknąć na nasze terytorium.
Pamiętam żołnierzy, którzy znaleźli w polu małego kotka i trzymają go w okopach troszcząc się o niego, bo, jak mówili, to im przypomina, że tak właśnie Bóg troszczy się o ich życie.
W sieci można zobaczyć filmiki żołnierzy w pełnym uzbrojeniu i z różańcem na szyi czy kapelanów robiących im znak krzyża na czole przed wyruszeniem do walki…
W okopach dokonuje się ewangelizacja Ukrainy bardziej niż w głębi kraju. Żołnierze, którzy stoją na linii frontu o głupotach nie myślą, oni mają fundamentalne pytania dotyczące sensu życia. Jeśli nie ma Boga, to życie nie ma żadnego sensu, a jeśli jest sens walczyć i nawet zginąć, to dlatego że jest Bóg i ja będę żył wiecznie i że będzie lepiej tym, których bronię.
Jeden oficer powiedział mi kiedyś, że w okopach niewierzących już nie ma. Jeśli tacy byli, to pod świstem kul doświadczają szczególnej łaski i Bóg daje im w cudowny sposób podstawowe zrozumienie, że wszystko ma sens, dlatego że On jest i nas odkupił. Tam naprawdę dokonują się cudowne rzeczy. Widziałem żołnierzy, którzy w okopach zbierali się, by wspólnie czytać Pismo Święte. To jest niesamowite jak w takiej sytuacji rozbrzmiewają słowa Ewangelii, wtedy cichnie oręż żeby podtrzymać ducha chrześcijańskiego w naszych obrońcach.
Siostra jeżdżąca na linię frontu mówiła mi, że ludzie bardziej pragną teraz Boga niż chleba…
O różańce proszą nawet niewierzący. Kapelani opowiadają jak potem chcą, by im napisać modlitwę Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga. Proszą, by dać im schemat co odmawiać na poszczególnych paciorkach, często uczą tego siostry zakonne dojeżdżające do okopów. Bardzo to sobie cenią i jest to potrzeba ich serca.
Myślę, że Bóg nawet przez ten gest założenia różańca na szyję już im błogosławi według zasady, kto nie jest przeciwko nam jest z nami. Ciekawe jest to, że nigdy nie wkładają różańców do kieszeni, bo mówią, że są brudne, różaniec wieszają na szyi, by krzyżyk był blisko serca.
W okopach nie znajdziesz świętego obrazka byle gdzie, musi mieć specjalne miejsce. To poszanowanie sacrum, to już jest forma ich modlitwy. Przed bitwą odbywa się tzw. pomazanie poświęconym olejem, żeby Duch Święty podpowiadał co czynić i jak się zachować, także żeby otucha i nadzieja były w sercu, żeby lęk nie opanował. Kapelan robi na czołach znak krzyża, jako umocnienie na czas bitwy i przebywania na samej linii frontu.
O co Ksiądz Biskup chciałby prosić czytelników Aletei?
O modlitwę i pamięć o nas. Bo jeśli ja cierpię i ktoś o mnie pamięta, to jest mi o wiele lżej. Bo przez współcierpienie ktoś sprawia, że ten mój ból nie leży już tylko na mnie, bo ktoś część bierze na siebie. Ważne jest być przy tych, którzy cierpią tam gdzie jest wojna. Pamięć świata o wojnie, o tym co się dzieje czyni to, że nie jesteśmy zrozpaczeni.
Wiemy, że ktoś nas obroni, że świat nie pozwoli, aby starto nas z ziemi, że nawet jak zginiemy to będziecie pamiętać, że walczyliśmy o wolność nie tylko naszą, ale Europy i świata. Dlatego ta solidarność i pamięć są dla nas tak ważne, może nawet ważniejsze niż chleb, bo one czynią to, że nawet jakby przyszło umrzeć to ta śmierć nie jest bezsensu, bo ktoś będzie pamiętał, że tutaj oddawaliśmy życie, aby przeciwstawić się złu.