Był piątek, 20 września 1918 r. Ojciec Pio skończył właśnie sprawować poranną mszę i zatrzymał się jeszcze na chórze, aby odprawić dziękczynienie. Mijał czas, trwał zatopiony w modlitwie. Gdy się ocknął, było koło dziesiątej. Nic nie zapowiadało, że właśnie tego dnia Jezus naznaczy go kolejnymi ranami miłości.
Od ponad roku ojciec Pio doświadczał wstrząsających zjawisk mistycznych, a jego duszę spowijała ciemność. Nie wiedział, że zarówno duchowe jak i fizyczne cierpienia były tylko preludium, przygotowaniem do wielkiego obdarowania.
San Giovanni Rotondo
W San Giovanni Rotondo trzeba poruszać się powoli. Znaleźć czas na udział we mszy świętej, odprawienie drogi krzyżowej na zboczach stromego wzgórza i modlitwę w krypcie przy ciele stygmatyka w ozdobionym mozaikami kościele.
Poza wypiciem kapucyńskiej kawy warto też wybrać się na zwiedzanie muzeum, na które zamieniono część starego klasztoru. Ojciec Pio mieszkał tu od 1916 r. aż do śmierci w 1968 r. i dziś zwiedzanie to tak naprawdę wędrówka po śladach świętego.
To korytarze, którymi codziennie przechodził do kaplicy i na chór. To cela, w której mieszkał, i kościółek z konfesjonałem. Tym samym, w którym spędzał kilkanaście godzin dziennie. Jest ściana pełna listów, które przez całe życie otrzymywał. Przychodziły ze wszystkich zakątków świata.
W gablotach rzeczy osobiste: grzebień, okulary w rogowej oprawie i stosy białych rękawiczek. W celi, obok łóżka leżą zakonne sandały. Klęcznik i stolik nocny. Nad łóżkiem ściana wytarta od dotyku rąk i pościeli. Ślady, które nie mają ceny.
Rany miłości
Ale mnie najbardziej wzruszył krzyż Chrystusa, pod którym 20 września 1918 r. ojciec otrzymał stygmaty. Chrystus wiszący na belce jest wyrzeźbiony z cyprysowego drzewa. I wywołuje drżenie.
Ten, który cierpiał za wszystkich, podzielił się z nim cierpieniem. Wtajemniczył ojca Pio w dramat i głębię swojego bólu. Ale też w jego trwanie w czasie.
Można spekulować, dyskutować, po ludzku próbować tłumaczyć istotę stygmatów. Jednak pod tym krzyżem pozostaje tylko wiara, że to było możliwe, podarowane i boskie – a nie ludzkie – naznaczenie. I że są to rany miłości.
Cierpienie w ciemności
„Po raz kolejny w tych dniach dusza moja zeszła do piekieł, raz jeszcze Pan ukazał mi furię szatana. Jego ataki są gwałtowne i nieustanne. Ten okryty niesławą odstępca pragnie wydrzeć mi z serca to, co jest w nim najświętsze: wiarę. Atakuje mnie w każdej godzinie dnia i w każdym miejscu, zaprawia goryczą sen w godzinach nocy” – pisał 19 czerwca 1918 r. w liście do o. Benedetto.
Ale wcześniej, bo w listopadzie 1917 r., a więc zaledwie rok po przybyciu do San Giovanni Rotondo, pisał: „Jestem zupełnie pozbawiony światła i to wystarcza, aby napełnić mnie grozą, a także przekonać mnie, że zostałem poddany surowym regułom sprawiedliwości Bożej… Ojciec niebieski nie zapomina również o tym, abym uczestniczył w cierpieniach, także fizycznie, Jego jedynego Synaczka. Cierpienia te są tak straszliwe, że nie sposób ani ich opisać, ani wyobrazić sobie…”.
„Gdzie mam szukać mojego Boga?” – pytał rozpaczliwie w innym liście do o. Benedetto z lipca 1918 r.
Rana serca: podczas spowiadania
Zmiana nastąpiła w sierpniu. Wieczorem 5 sierpnia, w wigilię święta Przemienienia Pańskiego ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale, spowiadał chłopców. Nagle poczuł przeszywający strach.
Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce. Ostrze włóczni miało dobrze naostrzony koniec, z którego – tak zapamiętał – buchał ogień.
„Patrzenie na to wszystko i doświadczenie, jak ta postać wbija z całą gwałtownością to narzędzie w moją duszę, było jednym i tym samym. Z trudem krzyknąłem z bólu, czułem, że umieram. To męczeństwo trwało aż do poranka siódmego dnia sierpnia. Tego, jak bardzo cierpiałem w tym bolesnym okresie, nie umiem opisać. Zostałem śmiertelnie zraniony” – pisał w liście.
Ojciec Agostino zanotował w pamiętniku: „Szóstego sierpnia ukazał mu się Jezus pod postacią niebiańskiej istoty, uzbrojony w lancę, którą przebił mu serce. Czuł, jak jego serce rozdziera się na kawałki, a krew rozlewa się po wszystkich członkach ciała”.
Ojciec Pio notował w kolejnych listach, że wszystkie te zdarzenia przerażają go, nie tylko w wymiarze duchowym, ale przede wszystkim fizycznym. Bo jak sobie wyobrazić dalsze życie z przebitym sercem? I w jakim celu ta rana jest mu zadawana? Jak długo będzie cierpiał i czuł upływ krwi? „Rana otwarta we mnie powtórnie krwawi i krwawi cały czas” – pisał.
Rany rąk, stóp i boku
Wrześniowego poranka siedział w ostatnim z trzech rzędów spróchniałych, drewnianych krzeseł ustawionych na posadzce chóru, przodem do głównego ołtarza. Kościół Matki Bożej Łaskawej, nad którego główną nawą znajdował się zakonny chór, był całkiem pusty.
Kobiety licznie biorące udział w nabożeństwie już się rozeszły, świątynia tonęła w lekkim półmroku. Światło dnia wpadające przez jedyne na chórze maleńkie okienko oświetlało osiemnastowieczny krucyfiks zawieszony na balustradzie chóru. Jezus na tym krzyżu patrzył wprost na modlącego się ojca.
Gdyby mógł się wychylić, zobaczyłby ciągnące się za oknem drzewa migdałowców. Ale ojciec też migdałowców nie widział, siedział do nich tyłem, pogrążony w modlitwie. W tym dniu rozpoczął nowennę do Michała Archanioła. Był zmęczony, obolały i cierpiący. Rana w sercu pulsowała.
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Całą moją duszę wypełnia jasny obraz mojej mizerii… Widzę całe zło mojej natury i moją niewdzięczność. O ja nieszczęsny! Któż uwolni mnie ode mnie samego?” – modlił się bezradny i skupiony na własnym bólu.
I właśnie wtedy to się stało. Wszystkie zmysły wewnętrzne i zewnętrzne zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Wokół zapanowała całkowita cisza, Ojciec upadł zemdlony i gdy odzyskał świadomość zobaczył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite. I mocno krwawią. Co robić?
Bolesne naznaczenie
Najpierw nie chciał o tym mówić nikomu. Ujawnianie zjawisk mistycznych, których doznawał, wywoływało u niego ból i zawstydzenie. Relacjonował je ojcu duchowemu tylko i wyłącznie z racji posłuszeństwa.
„Mój Boże, jak bardzo jestem zawstydzony i jakiego upokorzenia doznaję, kiedy muszę wyjawić to, czego Ty dokonałeś w tym swoim mizernym stworzeniu! Na chórze, po odprawieniu mszy świętej nagle ogarnął mnie stan spoczynku, podobny do słodkiego snu. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści.
Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu! Czułem, że umieram i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą…” – zeznawał w liście napisanym miesiąc później.
Pięć ran Chrystusa
Czy to sam Chrystus naznaczył ojca Pio stygmatami? To samo pytanie zadał mu jego przyjaciel, Giuseppe Orlando.
„Wśród wielkiej światłości ukazał mi się Chrystus, pokryty ranami. Nic nie powiedział. Zniknął… Kiedy się ocknąłem, spostrzegłem, że leżę poraniony na ziemi. Dłonie, stopy i serce krwawiły i bolały tak bardzo, że nie miałem siły się podnieść. Na czworakach wlokłem się z chóru przez cały długi korytarz aż do celi. Rzuciłem się na łóżko i modliłem się, aby powtórnie ujrzeć Jezusa. Lecz później zanurzyłem się w siebie, przypatrzyłem się moim ranom i zapłakałem, wznosząc hymny dziękczynienia i modlitwy” – odpowiedział.
Ślady odwiecznej miłości nosił przez pięćdziesiąt lat, od 20 września 1918 r. do 23 września 1968 r., a więc do dnia śmierci. Lekarze, którzy wielokrotnie badali ojca Pio obliczyli, że od dnia stygmatyzacji w ciągu 50 lat z jego ran wypłynęło 3-4 tys. litrów krwi. Po śmierci ojca rany zniknęły bez śladu, a raport lekarski podaje, że ciało było zupełnie pozbawione krwi.
Korzystałam z książek:
– G. F. Majka OFMCap, „Życie Ojca Pio”,
– L. Peroni, „Ojciec Pio. Pełna biografia w 40. rocznicę śmierci”.