Zawarty przed laty „układ” miedzy świętymi działał świetnie. Teresa bez zarzutu wywiązała się z pokładanych w niej przez Maksymiliana nadziei. Pasowali do siebie. Szaleni, uparci, zakochani w Jezusie i Matce Najświętszej. Żyli tym samym pragnieniem: Misje! Misje! Misje!
Maksymilian Kolbe i Teresa od Dzieciątka Jezus
Gdy 30 września 1897 roku we francuskim Lisieux umierała dwudziestoczteroletnia Teresa Martin, ponadtrzyipółletni Rajmund Kolbe biegał już po Zduńskiej Woli w zaborze rosyjskim, ale na razie nic jeszcze nie wiedział o przyszłej świętej.
Znał ją jednak już dobrze, gdy w listopadzie 1914 roku jako brat Maksymilian Maria Kolbe składał śluby wieczyste w zakonie franciszkanów. Działo się to w Rzymie, dokąd dwa lata wcześniej przełożeni wysłali go na studia. Być może zainteresował się Teresą w związku z otworzeniem przez Piusa X jej procesu beatyfikacyjnego w czerwcu 1914 roku.
Dzieje duszy należały do grona ulubionych lektur brata Maksymiliana. Czytał je wielokrotnie i niewątpliwie wywarły wielki wpływ na jego życie wewnętrzne, czemu sam później niejednokrotnie dawał świadectwo.
Święta umowa
Kiedy w październiku 1917 roku Maksymilian przyjmował święcenia diakonatu, proces beatyfikacyjny karmelitanki z Lisieux nadal był „w powijakach”. Brak postępów wynikał między innymi z zamieszania związanego z wielką wojną. Pół roku później sytuacja wyglądała z grubsza tak samo. Wtedy właśnie, wyświęcony na kapłana 28 kwietnia 1918 roku ojciec Kolbe, którego marzeniem – jak niegdyś marzeniem Teresy – był wyjazd na misje, powziął pewne postanowienie. Sam tak o tym opowiadał:
Maksymilian Kolbe w wirze pracy
W lipcu 1919 roku ojciec Kolbe ukończył studia teologiczne i obronił doktorat z teologii (już drugi w jego naukowej karierze – pierwszy miał z filozofii). Niedługo potem, po siedmiu latach spędzonych w Rzymie, wrócił do Polski, która w międzyczasie odzyskała niepodległość, i rzucił się w wir pracy duszpasterskiej. Nawet nawracająca choroba (gruźlica) nie była w stanie na długo oderwać Maksymiliana od pracy.
Już niebawem pełną parą działała w Krakowie założona przez niego Milicja Niepokalanej. W styczniu 1922 roku uzyskał aprobatę Stolicy Apostolskiej dla działalności swojego stowarzyszenia. Gdy jednak jeszcze w tym samym miesiącu zaczął wydawanie „Rycerza Niepokalanej”, przełożeni po prostu przestraszyli się rozmachem działalności ojca Maksymiliana i postanowili go „przystopować”.
Miało temu posłużyć przeniesienie go z Krakowa do Grodna. Oczywiście nic to nie dało. W ciągu pięciu lat nakład „Rycerza” wzrósł o 1400 % – z 5 do 70 tysięcy egzemplarzy, a pięciolecie oficjalnego istnienia Milicji Niepokalanej i ukazywania się „Rycerza” było momentem wielkiego triumfu ojca Kolbego. Owoców duszpasterskiej działalności gratulowali mu biskupi, a sam papież Pius XI przesłał swoje błogosławieństwo.
Teresa z Lisieux w drodze na ołtarze
W czasie, gdy ojciec Maksymilian rozwijał swoją działalność w Grodnie, ten sam papież Pius XI najpierw beatyfikował (1923), a dwa lata później (1925) kanonizował Teresę z Lisieux, nazywając ją „gwiazdą swojego pontyfikatu”.
Tymczasem Grodno okazało się już zbyt „ciasne” dla duszpasterskiej akcji ojca Kolbego. W porozumieniu z przełożonymi i za ich zgodą zaczął szukać miejsca na nowy klasztor, przy którym można by zainstalować jednocześnie wydawnictwo i drukarnię z prawdziwego zdarzenia.
Tak, dzięki darowiźnie księcia Jana Druckiego-Lubeckiego, w Teresinie (przypadek?) koło Warszawy powstał słynny Niepokalanów. W listopadzie 1927 roku nastąpiły przenosiny do nowego klasztoru, a na Niepokalane Poczęcie tego samego roku Niepokalanów został uroczyście poświęcony i niejako „oficjalnie” rozpoczął swoje istnienie.
Przed wybuchem II wojny światowej mieszkało tu 760 zakonników. Klasztor był właściwie małym „miasteczkiem”, posiadającym nawet własną straż pożarną, złożoną z zakonników. Drukarnię rokrocznie opuszczało 60 milionów egzemplarzy czasopism religijnych (nakład samego „Rycerza Niepokalanej” sięgał miliona egzemplarzy), a na potrzeby ich kolportażu planowano utworzenie małego lotniska.
Jeszcze przed przeprowadzką z Grodna ojciec Maksymilian zawierzył całą tę działalność wydawniczą swojej ulubionej – zaraz po Matce Bożej – świętej, której obraz zawisł w wydawnictwie na honorowym miejscu.
Pretensje do świętej
A co tymczasem działo się u Teresy? W roku założenia Niepokalanowa papież ogłosił ją drugą – obok św. Franciszka Ksawerego – główną patronką misji katolickich. Czy to na nowo rozbudziło misyjne pragnienia ojca Maksymiliana? A może po prostu odkładał je tylko chwilowo na bok, zajęty organizacją Milicji, wydawnictwa i klasztoru? Trudno powiedzieć.
Faktem jest, że po niespełna trzech latach od fundacji Niepokalanowa, Maksymilian za zgodą generała zakonu wraz z czterema innymi braćmi wyruszył do Japonii, by tam rozwijać swoje dzieło.
Jak do tego doszło? I jaki udział miała w tym św. Teresa, która wedle „umowy” miała pomóc mu znaleźć się na misjach? Sięgnijmy znów do wspomnień samego ojca Kolbego:
„Zobaczymy, czy pamiętasz”
Nie był to jednak koniec ich owocnej – jak widać – współpracy. Gdy po sześciu latach (1936) ojciec Kolbe opuszczał Japonię, pozostawiał tam prężnie działające wydawnictwo i klasztor, w którym żyli już pierwsi zakonnicy japońskiego pochodzenia.
We wszystkim pomogła oczywiście św. Teresa. Jej podobizna nieodmiennie stała w ramce na jego biurku, a podróżny obrazek z nią miał zawsze w paszporcie lub w walizce. Gdziekolwiek był, pod ręką miał jej duchową autobiografię – Dzieje duszy. Z Japonii ojciec Kolbe udał się do Indii. Tam zamierzał założyć kolejny Niepokalanów i – jakżeby inaczej! – wydawnictwo. Tak to wspominał:
Po powrocie ojca Kolbego do ojczyzny, jeden z braci pisał do swojej matki: „Donoszę, że ojciec Maksymilian szczęśliwie do Polski powrócił i jest już w Niepokalanowie z nami. Jechał przez Bolszewię w przebraniu bolszewika, a ponieważ w paszporcie trzymał obrazek św. Teresy, tedy przeprowadziła go szczęśliwie ta święta Patronka po nieszczęsnej Rosji".
Wspólne pragnienia duchowych bliźniaków
Jak widać, zawarty przed laty pobożny „układ” miedzy świętymi świetnie działał. Teresa bez zarzutu wywiązała się z pokładanych w niej przez Maksymiliana nadziei. Pasowali do siebie. Szaleni, uparci, zakochani w Jezusie i Matce Najświętszej. Żyli tym samym pragnieniem: Misje! Misje! Misje!
Zanim Teresa, u szczęśliwego kresu duchowych zmagań o kształt swojego powołania, wykrzyknęła: „W Sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę Miłością! W ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!” – tak pisała o swoich pragnieniach:
Można powiedzieć, że to, co dla Teresy pozostało w ludzkim wymiarze jedynie marzeniem, to Maksymilian zrealizował. To, co ona wypełniła, pozostając w ukryciu klasztornej klauzury, tego on – jej duchowy brat bliźniak – dokonał w świecie.
„Chciałabym przelać za Ciebie moją krew”
To nieco banalne stwierdzenie nabiera niespodziewanie głębi i powagi, gdy – pamiętając o tym, co zaszło w obozie koncentracyjnym latem 1941 roku – przypomnimy sobie inną deklarację Teresy:
Więc może to Teresa, która z taką odwagą jako piętnastolatka błagała samego papieża, by pozwolił jej wstąpić do karmelu, wraz z Niepokalaną pomogła ojcu Kolbemu bez strachu wystąpić z szeregu na lipcowym apelu i powiedzieć zbrodniarzom, że chce iść na śmierć głodową za swego bliźniego. A na pewno jej serce było przy nim, gdy po dwóch tygodniach – jako jedynego już żyjącego ze skazanej na śmierć grupy – dobito go zastrzykiem fenolu. Czy rzuciła mu się na szyję w bramie Nieba? O to już będzie trzeba ich kiedyś zapytać samemu.