separateurCreated with Sketch.

Kości przebijały jej skórę, a ona wołała „kocham Go!”. Niezwykle bolesna agonia św. Teresy z Lisieux

SAINT THERESE OF LISIEUX
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
24-letnia Teresa cierpiała strasznie, ale nie przyjęła ani jednego zastrzyku morfiny. Już na początku choroby ból ofiarowała w intencji nawrócenia grzeszników i ratowania dusz. Nie wycofała się z tej deklaracji nawet wtedy, gdy krzyk z bólu zdzierał jej gardło.

Na podstawie zeznań karmelitanek z Lisieux, diariuszy lekarskich, a także zapisu ostatnich rozmów, które zebrała matka Agnieszka od Jezusa – prywatnie starsza siostra świętej, Paulina Martin – możemy dokładnie odtworzyć ostatnie miesiące i chwile przed śmiercią św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

Św. Teresa: Jak mam umrzeć?

„Kaszlę i kaszlę. – czytamy w Żółtym zeszycie pod datą 7 maja 1897 r. – Tak jak lokomotywa, kiedy wjeżdża na stację. Ja także dojeżdżam do stacji, która nazywa się niebo, i już daję znać…”.

Teresa oswaja myśl, że jej choroba może prowadzić do śmierci, na przełomie kwietnia i maja 1897 r. Co prawda diariusze lekarskie z tego okresu zawierają niewiele diagnostycznych danych, ale w korespondencji sióstr pojawiają się informacje o chorobie Teresy. 25 kwietnia odnotowano pierwsze krwioplucie, ale Teresa nie chce marnować czasu i podejmuje przydzielone jej obowiązki. Do 18 maja pracuje w ogrodzie i w pralni, do 4 czerwca szyje.

Pod koniec kwietnia przestaje uczestniczyć we wspólnych modlitwach, a od 15 czerwca nie chodzi już do refektarza, posiłki je w celi. Gorączkuje, czasem płacze z bólu i wyczerpania.

„W dzieciństwie wielkie wydarzenia życia wydawały mi się górami nie do przebycia. Gdy widziałam dziewczynki przystępujące do pierwszej Komunii Świętej, mówiłam sobie: Jak ja przystąpię…? Potem: jak ja wstąpię do karmelu…? A teraz myślę: Jak mam umrzeć?” – pisze.

Początek choroby

W tym czasie lekarze zalecają jej syropy na kaszel, środki uspokajające i uśmierzanie bólu przykładaniem rozgrzanego żelaza. Teresa cierpi w ukryciu, nie skarży się. Bardzo jej zależy, aby nie być ciężarem dla zgromadzenia.

Niektóre siostry myślą, że udaje chorobę, inne liczą na to, że zabiegi medyczne i wiosenne ciepło pomogą w szybkim powrocie do zdrowia. Ale Teresa wie, że zbliża się do spotkania z Jezusem, na które czeka, odkąd sięga pamięcią. I choć boi się cierpienia, które zadeklarowała ponieść w intencji nawrócenia grzeszników, oswaja myśl z nieuchronnym.

„Jezu, dla Twojej miłości oddałam swe życie. Przyszłość. W oczach śmiertelnych różą jestem uwiędłą. Pozostaje mi umrzeć...! Umrzeć pragnę dla Ciebie…” – pisze w wierszu z datą 19 maja. „Kochać to dać wszystko i dać siebie samego” – pisze w innym miejscu. A więc życie też.

Zobaczcie zdjęcia św. Teresy z Lisieux:

„Boże mój, jakże cierpię!”

Od 6 lipca do 5 sierpnia doświadcza silnych, nawracających krwotoków i wymiotów. Z dokumentów wynika, że Teresa przeżyła ich ponad dwadzieścia, męczyły ją w dzień i w nocy.

Siostry próbują opanowywać sytuację, okładając Teresę lodem. Chora jest coraz słabsza, gorączkuje i dusi się. Jej umysł pozostaje sprawny, a w dniach, gdy ból jest mniejszy, Teresa zaskakuje poczuciem humoru i dystansem do sytuacji, w której się znalazła.

Pod koniec lipca lekarz notuje, że chora nie cierpi już tylko na gruźlicę, ale powikłanie płucne. Zaleca podawanie lodu, dwukrotne bańki i dietę opartą na sztucznym mleku. Teresa wymiotuje każdy posiłek i jest coraz słabsza.

Zapada decyzja o przeniesieniu jej z celi do infirmerii. Ze względu na obawę, że nie utrzyma się na nogach, zostaje tam zaniesiona. Nie chciała tych przenosin. Miała świadomość, że gdy przez całą noc kaszle we własnej celi, to nikomu nie przeszkadza. Infirmeria była bliżej sióstr. W pomieszczeniu o powierzchni cztery na pięć metrów staje metalowe łóżko z upięciem z brązowych zasłon i figurka Matki Bożej Uśmiechu, którą znała od wczesnego dzieciństwa.

„Gdybym nie miała wiary…”

W sierpniu gruźlica zajmuje lewe płuco. Teresa leży ze spuchniętymi nogami i skarży się na nieznany dotąd ból. Jej przerażona sytuacją opiekunka, s. Genowefa, zapala gromnicę. Ale na spotkanie z Jezusem Teresa musi jeszcze poczekać.

Pod koniec sierpnia gruźlica atakuje jelita. Ból jest nie do wytrzymania, chora poddawana jest lewatywom, kości przebijają skórę

To z tego okresu pochodzą zalecenia Teresy, aby nie trzymać lekarstw w pobliżu nieuleczalnie chorych i cierpiących. „Cóż to za łaska mieć wiarę! Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć… – mówi. – Przyjmuję wszystko dla miłości Boga, nawet dziwaczne myśli, jakie mnie nachodzą”.

„Pisanie o cierpieniu to nic…”

Teresa ufa, ale po ludzku boi się, że Bóg zechce zatrzymać ją w cierpieniu jeszcze dłużej. Ponawia zgodę na przyjęcie tego, co dla niej przygotował, i choć jest wycieńczona i słaba, nie udaje bohaterki.

„Łatwo jest pisać piękne rzeczy o cierpieniu, ale pisanie to nic, nic! Trzeba cierpienia zaznać, aby zrozumieć…! – wyznaje pięć dni przed śmiercią.

20 września, gdy siostry ubierają ją w czystą tunikę, doznają szoku. Teresa jest tak chuda, że trudno na nią patrzeć bez łez. Twarz nie jest zmieniona, toteż patrząc na jej policzki – poza okresami nasilonych objawów i bólu – nie było widać postępującej choroby, ale ciało zamieniało się w siny szkielet.

Od rana 29 września wydawało się, że jest w agonii. Nie mogła złapać powietrza, rzęziła i jęczała, kontakt z nią urywał się na coraz dłuższy czas. Siostry klęczały wokół jej łóżka i odmawiały modlitwy.

Matka Agnieszka czytała jej na głos fragmenty oficjum św. Michała, przypadające na ten dzień. Na wspomnienie o szatanach Teresa zrobiła dziecinny gest, jakby chciała im pogrozić palcem. Po południu znów zapadła w letarg, ale w pewnej chwili ożywiła się i powiedziała: „Kiedy wreszcie się całkowicie zaduszę...! Już nie mogę… Chcę bardzo”.

„Kocham Go!”

30 września od rana była bardzo wyczerpana, ale jednocześnie ożywiona. Co pewien czas, zwracając się na głos do Maryi, patrząc w kierunku figury, mówiła: „Ty wiesz, że się duszę… Wszystko, co pisałam o moim pragnieniu cierpienia – to jednak jest prawda… Nie żałuję, że oddałam się Miłości”.

Na jej twarzy perliły się ogromne krople potu, ciało dygotało w dreszczach, a dłonie były sine i lodowate. Dusiła się, siniała od braku powietrza. Co pewien czas s. Genowefa kładła jej na ustach kawałek lodu, a Teresa uśmiechała się resztką sił. Do końca trzymała w dłoniach mały krucyfiks, który wcześniej, gdy jeszcze miała więcej siły, obsypywała płatkami róż. „To my mamy pocieszać Jezusa, a nie Jezus nas” – mówiła wtedy.

W ostatnich chwilach jej rzężącego oddechu zabrzmiał dzwonek infirmerii. „Otwórzcie wszystkie drzwi!” – wołała matka przełożona. Siostry, które przybiegły do łóżka Teresy usłyszały jeszcze: „Kocham Go...! Boże mój, kocham Cię!”.

Zachwycająco piękna

Ok. 19.20 zamknęła oczy, a jej twarz zbielała. Teresa była zachwycająco piękna! Siostry były świadkami ostatniej ekstazy 24-letniej karmelitanki. Po jakimś czasie ubrały ją, położyły na sienniku. I zgodnie z karmelitańskim zwyczajem włożyły do jej ręki, razem z krucyfiksem i różańcem, palmę.

Ciało Teresy, aż do zamknięcia trumny, było giętkie i jasne, a głowa przechylona w prawo. Wydawało się, że śpi.

Chciałabym mieć piękną śmierć, aby wam to sprawiło radość. Prosiłam o to Najświętszą Pannę. Nie prosiłam o to Pana Boga, bo chcę Mu pozostawić decyzję postępowania, jak chce. Ona wie dobrze, co ma zrobić z moimi małymi pragnieniami, czy ma o nich mówić Panu Bogu, czy też nie” – mówiła Teresa.

Wszystko wskazuje na to, że Maryja Mu powiedziała, prawda?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.