Błogosławiony Kolumban
Błogosławiony Kolumban (imię chrzcielne: Józef) Marmion jest szczególnie bliski polskim benedyktynom. Był współzałożycielem Kongregacji Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, do której należy opactwo w Tyńcu, ale też opatem klasztoru Maredsous w Belgii, z którego wyszła grupa mnichów, która odnowiła życie monastyczne w Lubiniu.
Prywatnie zaś był to człowiek tak dowcipny i jowialny, że kiedy na początku jego życia mniszego ustanowiono go prefektem chłopców w internacie, szybko zmieniono decyzję. Najwyraźniej wychowankowie, podobnie jak on sam, nie brali go zbyt poważnie.
Syn św. Józefa
Rodzicom przyszłego benedyktyna rodziły się córki, zaś dwóch jego starszych braci zmarło zaraz po narodzinach. O pomoc w staraniach o syna państwo Marmion zwrócili się więc do św. Józefa, ten zaś wykazał się swoistym poczuciem humoru.
Najpierw urodziła się jeszcze jedna córka, a kolejne dziecko, wreszcie zdrowy syn, przyszło na świat w prima aprilis. Jak podsumował sam urodzony: „Urodziłem się pod znakiem prawdziwych wygłupów”. Trzeba przyznać, że pozostał wierny specyfice daty swoich urodzin.
Skłonność do żartów i dowcipkowania stała się szczególnym problemem w czasie nowicjatu w opactwie Maredsous. Jakby dla podniesienia poprzeczki mistrzem nowicjatu br. Kolumbana był wyjątkowo poważny i surowy mnich. Wiele lat później mistrz ten zapytał o. Marmiona, co było dla niego największym problemem w pierwszym roku mniszego życia, na co zapytany odparł z rozbrajającą szczerością: „Ty, wielebny ojcze”.
Kaznodzieja z łapanki
Okres formacji był dla błogosławionego trudnym czasem także dlatego, że nie znał dobrze języka. Był z pochodzenia Irlandczykiem, a chociaż jego matka była Francuzką, to niestety znajomości mowy nie wysysa się z mlekiem karmicielki.
Mimo to, kiedy do bram opactwa zapukał proboszcz z pobliskiej parafii, błagając o rekolekcjonistę, opat polecił głosić właśnie o. Kolumbanowi (był jedynym kapłanem, który mógł się tego podjąć). Cóż, jeśli wybiera się imię zakonne po znanym misjonarzu, to czasem trzeba cierpieć. Zapowiadało się zresztą, że w męczeństwie uczestniczyć będą też słuchacze.
Jakież było zdziwienie i kaznodziei, i opata, kiedy po zakończonych rekolekcjach proboszcz pojawił się ponownie w opactwie, by powiedzieć: „Nigdy jeszcze nie miałem w mej parafii takiego kaznodziei; nikt dotąd tak bardzo nie poruszył słuchaczy!”. Duch Święty zdecydowanie potrafi zaskoczyć…
Recenzent
Jakiś czas później o. Kolumbana zaprosiło do siebie pewne żeńskie zgromadzenie. Uczestniczył też, rzecz jasna, w sprawowanej przez nie Liturgii godzin. Wymagało to pewnego samozaparcia, bo siostry, mówiąc delikatnie, nie były zbyt uzdolnione wokalnie.
Na nieszczęście przełożona postanowiła zapytać gościa, jak mu się podoba śpiew psalmów w jej klasztorze. Opat wybrnął dyplomatycznie: „Widzisz, moja droga siostro, pewne osoby śpiewają tak, jakby naśladowały anioły, inne zaś tak, jakby miały przepłoszyć demony…”.
Mistrz duchowy
Ojciec Marmion był bardzo cenionym kaznodzieją, jednak nie zawracał sobie głowy spisywaniem tego, co głosił. Zrobił to jeden z mnichów. Powstały tak trzy zbiory nauk, z których pierwszy Chrystus, Żywot duszy, niesłychanie szybko został zaliczony do klasyki duchowości (zresztą pozostałe dwa także poszły w jego ślady).
Kiedy dopytywano opata, czemu zawdzięcza swoje wydawnicze i teologiczne osiągnięcie, odparł: „Przyczyną takiego sukcesu jest to, iż w owych pracach nie ma praktycznie niczego, co pochodziłoby ode mnie”.