Biedaczyna z Asyżu był do szaleństwa zakochany w Bogu. Jego radykalizm przez wielu był uważany za zdecydowanie przesadny. Jednak on wolał uchodzić za szaleńca, niż wyrzec się Niekochanej Miłości i poślubionej przez siebie Pani Biedy. Co generowało niekiedy sytuacje zdecydowanie zabawne.
Przekomarzanie się z Panem Bogiem
Święty Franciszek tak bardzo poszukiwał upokorzenia, że Bóg czasem musiał go hamować. Tak było podczas jednej z modlitw, kiedy to Biedaczyna prosił współbrata, br. Leona, by ten odpowiadał na każde wezwanie podane przez świętego dokładnie to, co święty wcześniej mu każe.
Franciszek mówił więc: „O bracie Franciszku, popełniłeś tyle zła i grzechów na świecie, jesteś godzien piekła”. A Leon obiecał, że odpowie: „Zaprawdę, zasłużyłeś na najgłębsze piekło”. Kiedy jednak przyszło do modlitwy, braciszek na Franciszkowe słowa odrzekł: „Bóg uczyni za ciebie tyle dobrego, że pójdziesz do raju”.
Święty się zdziwił, że usłyszał co innego, niż było ustalone, więc ponownie nakazał pod posłuszeństwem bratu, by ten na samooskarżenie Franciszka: „Bracie Franciszku, dopuściłeś się tylu nieprawości względem Boga, że godzien jesteś być potępiony od Boga”, udzielił mu srogiej reprymendy. Brat Leon znów obiecał, że tak zrobi, po czym jednak odparł: „Bracie Franciszku, Bóg wśród błogosławionych szczególnie błogosławić ci będzie”.
Biedaczyna po raz trzeci, tym razem zwracając się do br. Leona per „owieczko”, w czym da się odczuć niejaką irytację, zganił współbrata. Podał więc po raz trzeci, co Leon ma powtórzyć na samooskarżenie się Franciszka, ale „owieczka”, mimo solennego zapewnienia, że będzie posłuszna, znów powiedziała co innego.
Na co „zagniewany łagodnie i obruszony cierpliwie” święty zapytał, czemu braciszek nie dotrzymuje obietnicy. Ten odparł bezradnie: „Bóg mi świadkiem, ojcze mój, że każdym razem postanawiałem w sercu odpowiadać, jak mi kazałeś. Lecz Bóg każe mi mówić, jak On sobie życzy". Trudno o lepszy dowód na to, że bez prawdy nie ma pokory, oraz na to, że Bóg zdecydowanie ma poczucie humoru.
Lekcja ubóstwa dla św. Dominika
Pod koniec życia św. Franciszek zwołał do Asyżu kapitułę powszechną. Ściągnęli więc tam wszyscy franciszkanie, tak że zebrało się ich ponad 5 tys. Biedaczyna polecił, aby niczym się nie kłopotali: co mają jeść, w co mają się przyodziać, mają się tylko modlić i uwielbiać Boga. O resztę zatroszczy się Opatrzność.
Słuchając tego, obecny na kapitule św. Dominik zdziwił się w duchu tym poleceniem i uznał je za nieroztropne. A wtedy do Matki Bożej Anielskiej z całej okolicy zaczęli ciągnąć ludzie, zwożąc żywność, nakrycia stołowe i wszystko, co było braciom potrzebne. Nawet ludzie z rycerskich rodów byli szczęśliwi, mogąc usłużyć zebranym.
Widząc to, brat kaznodzieja z pokorą ukląkł przed św. Franciszkiem i wyznał: „Bóg troszczy się szczególnie o świętych ubogich, a jam nie widział tego. Przyrzekam odtąd przestrzegać świętego ubóstwa ewangelicznego i przeklinam, Boga biorąc na sędzię, wszystkich braci mojego zakonu, którzy wiążą się w tym zakonie mieć coś własnego". I tak dominikanie zostali zakonem żebraczym…
Talent muzyczny w służbie wolności
Kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że Biedaczyna umiera, a nikt nie negował jego świętości, jeden z możnych postanowił zadbać o to, by mieć jego relikwie. Uwięził więc świętego w swoim domu. W żaden sposób nie można było go przekonać do uwolnienia więźnia, dlatego ten wziął się na sposób.
Poprosił o instrument, po czym zaczął na nim grać i wyśpiewywać radosne piosenki z czasów młodości spędzonej na hulankach i korzystaniu z kobiecych wdzięków. Głos miał donośny, więc wkrótce pod murami jego więzienia zaczęli się gromadzić ludzie i plotkować, że chyba to nie jest święty, skoro śpiewa takie teksty.
Wielmoża nim wzgardził i wystawił za drzwi, a Biedaczyna mógł spokojnie udać się do swoich braci, by wśród nich umrzeć.
Korzystałam z tekstu „Kwiatków św. Franciszka”.