Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Beata Jakoniuk-Wojcieszak – żona, matka, dziennikarka – opowiada o trudnych doświadczeniach życiowych, o najboleśniejszej stracie, jaka może spotkać matkę. Jej historia to jednak przede wszystkim świadectwo nadziei i zaufania opatrzności. Dziennikarka podkreśla, że mimo największych tragedii, szczerość w relacji z Bogiem i radość życia pomagają przetrwać.
Kasia Supeł-Zaboklicka: Dlaczego ciągle jest pani w biegu?
Beata Jakoniuk-Wojcieszak: Bo życie jest ruchem. Nie można żyć życiem w pełni statycznym. I wcale nie ciągle, bo jeżdżę na ćwiczenia świętego Ignacego. To zawsze bawiło moich studentów. Mówili: „Pani Beato, ale jak pani 8 dni będzie milczała?”. No właśnie. Bo w ciszy przemawia Pan Bóg. Jezus wyszedł na pustynię i prosił swoich uczniów, żeby się oddalili, bo tego potrzebuje nasze ciało, nasz duch też w szczególności.
System naczyń połączonych. Jeżeli choruje dusza, zaczyna chorować ciało.
Każdy z nas ma takie doświadczenie osobiste, że jeżeli bardzo źle się czujemy, jesteśmy chorzy, nasze ciało jest obolałe, to i modlitwa, i takie akty strzeliste stają się wysiłkiem. A jeżeli nasze ciało jest wypoczęte i takie gotowe do startu, to wtedy to takie wykrzykiwanie Panu Bogu, jak świat jest piękny, jest niezmiernie proste.
Uchwycić się życia
I to jest ten ogień, który jest w pani. Zawsze tak było?
Jeżeli chodzi o ogień, to faktycznie moja mama mogłaby potwierdzić, że ja kocham ogień i świece. Już jako dziecko rozpalałam ogniska w kuchni na drewnianej podłodze. Ogień to życie, tak że człowiek pierwotny dopiero kiedy odkrył ogień, zaczął żyć pełniej. Ogień jest nam potrzebny, ale musimy być uważni, bo ogień potrafi też unicestwić. Więc to chyba chodzi o to, żeby każdy aspekt, także ten ognisty ujarzmić.
A kto jest w domu ogniem, kto jest wodą, kto jest powietrzem?
Na pewno ziemią, taką stabilną, jest mój mąż od 29 lat łączący rodzinę i dający taką przestrzeń nam wszystkim, a także sobie do funkcjonowania. Myślę, że tak jak w przyrodzie to się bardzo zmienia. To się gdzieś przenika i uzupełnia, bo od początku jesteśmy małżeństwem takim wspierającym i bez podziału obowiązków na sztywno. Jeżeli ktoś ma tę przestrzeń, żeby ugotować czy wstawić pranie, to to robi. A jeżeli trzeba się zająć samochodem i mam tę przestrzeń czasowo, to ja to robię.
I to jest chyba jakiś taki pomysł na życie. Dobry, bo nie ma tych pustych miejsc. Jeżeli czegoś nie wypełniamy, to zawsze coś może w to wejść. Ja miałam bardzo trudne doświadczenie po śmierci syna, naszego najstarszego, półtora dnia takiej ciemności w sobie, którą czułam intuicyjnie, a gdzieś w tej łasce funkcjonowało, żeby jak najszybciej wyjść z tej pustki. Ponieważ jeżeli jest pusto, to mogą być niechciani lokatorzy. Zawsze się trzeba uchwycić życia, żeby nie zostawiać tej pustki.
Śmierć syna
To teraz zapytam mamę. Wspomina pani o trudnym doświadczeniu. O stracie syna.
Tak, minęło już 8 lat. A nas ocaliło to, że szybko zrozumieliśmy, że wszyscy jesteśmy chorzy. I usiedliśmy, i pogadaliśmy z trójką dzieci: z dorosłym wtedy drugim synem i dziewczynkami, znacznie młodszymi córkami. Że dopóki będziemy się trzymać za ręce i tworzyć krąg, to przetrwamy. Bo jeżeli ktoś z nas [z niego] wyskoczy – niezależnie od tego, czy rodzic, czy dziecko – i uzna, że on jest w najtrudniejszym położeniu, że on jest w rozpaczy i że cały świat ma się zakręcić wokół niego, to byłoby dużo trudniej.
Jest to bardzo bolesne doświadczenie i rana w sercu matki i ojca, zawsze będzie tylko ten ból. Ale albo możemy być bliżej życia, albo się poddać. Zresztą nasz śp. Filip, który był ogniem i petardą – był koszykarzem – żył intensywnie i był zawsze uśmiechnięty. Przyśnił mi się miesiąc albo dwa po przejściu. On wrócił do domu Ojca. I powiedział, że troski, trudy są jak mgła wiosenną porą. Głupiec myśli, że jest zimna i nieprzyjemna. Mądry wie, że dzięki niej łąka wzrasta. Tak i tym razem wzrośnie. Wyjdź z rozpaczy, bo idą bardzo trudne czasy.
Urodziłam się w jakimś takim radosnym otoczeniu i to mi towarzyszy niezależnie od trudności. To bardzo się przydaje mnie, a także ludziom, z którymi się spotykam, z którymi współpracuję, którym staram się posługiwać. Więc to jest takie za darmochę lekarstwo, które leczy mnie i trochę też, mam nadzieję, wpływa na otoczenie.
Kliknij w poniższe wideo, żeby obejrzeć całą rozmowę z Beatą Jakoniuk-Wojcieszak: