separateurCreated with Sketch.

Była współpracowniczką ks. Pawlukiewicza. „Takiego człowieka spotyka się raz w życiu” [wywiad]

Ewa Wiśniewska i ks. Piotr Pawlukiewicz
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Żartowałam nieraz, że gdybym spotkała księdza o pierwszej w nocy na warszawskiej Pradze, to zapewne bym uciekła. W praktyce to był człowiek o gołębim sercu – wspomina Ewa Wiśniewska, wieloletnia współpracowniczka ks. Piotra Pawlukiewicza.

Kapłaństwo ks. Piotra było wielkim darem dla niego samego i dla Kościoła. 2 czerwca 2022 roku przypada 37. rocznica jego święceń kapłańskich.

Katarzyna Szkarpetowska: Ile lat temu poznała pani księdza Piotra?

Ewa Wiśniewska: Z księdzem Piotrem pierwszy raz spotkałam się w 2010 roku, w wakacje. Mieszkałam wtedy w Biłgoraju na Lubelszczyźnie i któregoś lipcowego, upalnego dnia wybrałam się do Warszawy, żeby z nim porozmawiać.

Co sprawiło, że poprosiła pani księdza o rozmowę?

To był czas intensywnych zmian w moim życiu. Planowałam przeprowadzkę do Warszawy, za chwilę, bo w październiku, miałam rozpocząć studia… Pomyślałam, że zapytam księdza o to, czy mogłabym od czasu do czasu do niego wpaść i porozmawiać. Nie jechałam na to spotkanie z jakimiś szczególnymi pytaniami dotyczącymi wiary, one pojawiły się później.  Chodziło o wsparcie. Potrzebowałam mocnego znaku, którego w razie czego będę mogła się przytrzymać. Który będzie dla mnie pewnym punktem odniesienia, latarnią w tej wielkiej Warszawie.

Ksiądz Pawlukiewicz – zawsze dla ludzi

Ksiądz okazał się tą latarnią?

Zdecydowanie tak, tym bardziej, że problemy – nie tylko te związane z wiarą, ale życiowe –  pojawiły się szybko. Powiedzieć, że wiele mu zawdzięczam, to nic nie powiedzieć. Takiego człowieka jak on spotyka się raz w ciągu całego życia, a i tak nie wszyscy mają to szczęście. To nie był ksiądz, który mając przed sobą człowieka, spieszył się. A przynajmniej nie chciał tego robić. Z otwartością wsłuchiwał się w to, co mówi druga osoba. Nie przechodził też od razu do tematów trudnych, zawsze starał się rozluźnić atmosferę. Jak sam mówił, niekiedy wierni przychodzili do niego z bolesnymi sprawami, a gdy coś boli, to czasem warto najpierw zrobić znieczulenie. Był bardzo mądry pod tym względem.

Czasami sprawiał wrażenie osoby chłodnej, niedostępnej – ze względu na swoją posturę, wzrost, przenikliwy wzrok… Śmiałam się nieraz, że gdybym spotkała księdza o pierwszej w nocy na warszawskiej Pradze, to zapewne bym uciekła. W praktyce to był człowiek o gołębim sercu.

Po każdym spotkaniu, po każdej rozmowie z nim miałam wrażenie, że przez ten czas byłam w innym świecie – lepszym, takim, w którym pierwsze skrzypce grają miłość, prawda, pokora. Tylko w przypadku księdza Piotra miałam takie poczucie i m.in. dlatego teraz tak bardzo mi go brakuje.

RĘCE ZŁOŻONE DO MODLITWY

Wielu ludzi myśli, że ksiądz Piotr, tak znany i zapracowany, był osobą, z którą trudno było umówić się na spotkanie. A ksiądz tego czasu na spotkania face to face nie szczędził. Sama miałam przyjemność kilkakrotnie przekonać się o tym.

To prawda. W tygodniu ksiądz przeznaczał aż trzy popołudnia na takie indywidualne rozmowy – to były poniedziałki, soboty i niedziele. Podziwiałam go za to, że był w tym postanowieniu aż tak konsekwentny. Nawet jeżeli zmieniał mu się plan, np. musiał gdzieś wyjechać, to jednak starał się układać grafik w taki sposób, żeby mieć czas na indywidualne spotkania z ludźmi.

Przez wiele lat współpracowała pani z księdzem Piotrem. Jak ta współpraca przebiegała?

To była czysta przyjemność. Jeżeli chodzi o organizowanie konferencji i innych wydarzeń z  udziałem księdza, to one, że tak powiem, organizowały się same. Ksiądz kiedyś powiedział: „Ewa, jestem spokojny, gdy wiem, że to ty zajmujesz się organizacją. Wszystkiego dopatrzysz, o wszystko zadbasz”. Myślę, że powiedział te słowa, ponieważ chciał sprawić mi przyjemność. W praktyce wyglądało to tak, że ludzie bardzo chętnie przychodzili na konferencje i rekolekcje, które głosił. Wystarczyło zamieścić plakat w kilku miejscach, a potem wieść niosła się sama. 

Natomiast jeżeli chodzi o współpracę na innym polu, mam na myśli prowadzenie serwisów, projektu „Kazania inne niż wszystkie” (powstał w 2014 roku) oraz „Dopóki walczysz...” (serwis powstał około 2017 roku), to tutaj trzeba już było księdza czasami mobilizować, to znaczy dzwonić, dopytywać, jakie ma plany na najbliższy czas. Myślę, że oprócz osobowości, jaką miał, wynikało to ze wspomnianej wcześniej pokory.

Przez dziesięć lat ksiądz Piotr był pani stałym kierownikiem duchowym.

Tak. I według mnie był bardzo dobrym kierownikiem duchowym. Potrafił pochwalić za dobre rzeczy, wytknąć te złe. Pokazywał, że Pan Bóg jest wymagający, ale też miłosierny. Nie akcentował jednego obrazu Boga – tylko tego, który karze, albo tylko tego, który z przymrużeniem oka patrzy na nasze przewinienia. Starał się, żeby ten obraz był pełny, prawdziwy. Ostatnio natknęłam się na jego konferencję, w której podkreślał, że Kościół od wieków mówi o Bożym miłosierdziu, a my wciąż w nie powątpiewamy. „A przecież nie mamy nabożeństwa do pięści Pana Jezusa, tylko nabożeństwo do Serca Pana Jezusa” – mówił.

Pamiętam, jak kiedyś przyszłam do księdza i oznajmiłam mu, że postanowiłam zostać wolontariuszką w hospicjum. Byłam przekonana, że pochwali mój pomysł, powie: świetnie!, ale on zareagował dokładnie odwrotnie. Spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem i spokojnie powiedział: „Ewa, może najpierw zajęłabyś się swoimi problemami, a dopiero później problemami innych”. Byłam w szoku, ponieważ ksiądz sam mówił, że dobrym lekarstwem na własne kłopoty jest pomoc drugiemu człowiekowi, przekierowanie uwagi na czyjeś sprawy. Dziś oczywiście jestem mu za tamte słowa bardzo wdzięczna, było w nich wiele mądrości, ale wtedy wbiły mnie w fotel. Zresztą jeszcze kilka razy tak zrobił.

My rozpaczamy, a ksiądz Piotr jest w lepszym świecie

Ksiądz mówił, że „świat jest chory na dwie choroby – wczoraj i jutro”. Jednocześnie chętnie wracał do tego, co było dawniej. Jutrem też się zajmował, chociażby w kontekście wieczności.

Tak, przywoływał tu słowa s. Emmanuel z Medjugorie. Mówiąc o tych dwóch chorobach, ksiądz miał na myśli – w przypadku choroby „wczoraj” – nierozpamiętywanie przeszłości, niewracanie do niej w takim negatywnym kontekście: dawniej byłem fajny, a dziś jestem beznadziejny; kiedyś moje życie zapowiadało się ciekawie, a dziś czuję się nim rozczarowany. I podobnie w przypadku choroby, którą nazywał „chorobą jutra” – chodziło mu o nieodkładanie spraw, które trzeba załatwić dzisiaj, także o nieprojektowanie w głowie czarnych scenariuszy.

Mówił, że jeśli chcemy coś zrobić – chociażby pojednać się z kimś – to najlepszy czas, by tego dokonać, jest teraz. Nie za rok, nie za miesiąc, nawet nie za tydzień, bo nie wiadomo, czy starczy nam czasu.

Pamiętam, jak opowiadał kiedyś o dzieciach w wesołych miasteczku, które wsiadły do samochodzików i... tu kogoś uderzyły, tam skręciły, tam jeszcze chciały, ale... okazało się, że już nie pojeżdżą, bo ten na siatce wyłączył prąd.

"Jesteśmy jak te dzieci" – mówił. "Myślimy, że to przełożymy, z tamtym jeszcze zaczekamy i w pewnym momencie okazuje się, że Ten na górze wyłączył prąd".

Ksiądz odszedł po cichu, pokornie.

Kiedyś powiedział, że chciałby odejść z tego świata jak jego ukochana babcia – spokojnie, we śnie. I tak się stało. Myślę, że księdzu Piotrowi to się po prostu należało – za to, jakim był człowiekiem. Za to, jak kochał, jak wiele dobra uczynił innym ludziom.

Jego pogrzeb odbył się w dniu największych obostrzeń sanitarnych – w czasie, kiedy w kościele mogło być jedynie pięć osób. Jeszcze dzień wcześniej mogło być ich więcej. Ja to bardzo jednoznacznie odebrałam – właśnie jako świadectwo pokory. Mocne przypieczętowanie tego, o czym przez lata mówił.

Co pani czuje, gdy wraca myślami do wspomnień związanych z księdzem Piotrem?

Wzruszenie, tęsknotę. Pamiętam, że gdy spotkaliśmy się po raz ostatni, ksiądz mnie pobłogosławił. Błogosławić drugiego człowieka znaczy życzyć mu wszystkiego co najlepsze, chcieć jego dobra. I ja przez te wszystkie lata miałam głębokie poczucie, że ksiądz Piotr chce mojego dobra. Gdy zmarł, było mi niewyobrażalnie przykro. Nie byłam gotowa na jego śmierć. Po jakimś czasie jednak zdałam sobie sprawę, że my tutaj, na ziemi, rozpaczamy, a ksiądz jest już w piękniejszym świecie.

Ksiądz zawsze mnie wspierał. Po jego śmierci umówiłam się z nim, że forma wsparcia przechodzi na wyższy level, powiedziałam: „OK, zmieniamy zasady, teraz ksiądz pomaga mi z tamtej strony”.

*Ewa Wiśniewska – propagatorka myśli i nauczania ks. Piotra Pawlukiewicza. Przez wiele lat współpracowała z księdzem, organizując konferencje i inne wydarzenia z jego udziałem. Pomysłodawczyni oraz twórczyni projektów internetowych poświęconych osobie ks. Piotra – projektu "Kazania inne niż wszystkie" oraz serwisu "Dopóki walczysz". Prawniczka, wykładowczyni, doktorantka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.