Ojciec Piotr Różański należy do Zakonu Szkół Pobożnych. Jest certyfikowanym psychoterapeutą i socjoterapeutą, autorem książek, twórcą vloga „Dom na Skale”.
W rozmowie z Aleteią opowiada o powołaniu zakonnym, byciu psychoterapeutą oraz najnowszej książce pt. Miłość zwycięża, zawsze!.
Katarzyna Szkarpetowska: Czy ojciec wstąpił do zakonu z miłości?
O. Piotr Różański SP: Tak, chociaż moja droga do kapłaństwa była dość długa. W szkole podstawowej nawet nie uczęszczałem na katechezę. Co prawda byłem ochrzczony, przystąpiłem też do I Komunii Świętej, ale w moim domu rodzinnym wiara była traktowana marginalnie, żyliśmy raczej z dala od Kościoła i Pana Boga. Tata uważał się nawet za antyklerykała. Jedynym łącznikiem, a właściwie łączniczką pomiędzy nami a Panem Bogiem była moja ukochana babcia, która miała głęboką wiarę. Zresztą do dzisiaj ma.
Chrzest i I Komunia Święta w standardzie, a bierzmowanie last minute.
Można tak powiedzieć (uśmiech). Tydzień przed bierzmowaniem kolega zapytał, dlaczego jako jedyny z klasy nie przystępuję do bierzmowania. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nawet nie wiem, co to jest. I on wtedy trochę mi wytłumaczył – że to sakrament, co oznacza itd. Zaproponował, że zapyta księdza, czy ja również mógłbym zostać bierzmowany. Duchowny zgodził się.
Dwa miesiące później ten sam kolega namówił mnie, żebym poszedł z nim na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Motyw pielgrzymowania był dość przyziemny, chcieliśmy po prostu poznać fajne dziewczyny. We mnie jednak dokonał się duchowy przełom. W ostatnim dniu pielgrzymowania, zanim jeszcze doszliśmy na Jasną Górę, pomyślałem: „Dziś pielgrzymka dobiegła końca i tak samo kiedyś skończy się moje życie”.
Kiedy dotarłem na jasnogórskie wały i tam klęknąłem, a właściwie położyłem się krzyżem, podobnie jak inni pielgrzymi, ogarnęła mnie ogromna nostalgia. Rozpłakałem się. Doświadczyłem bezwarunkowej miłości, tego, że Bóg mnie kocha. To wydarzyło się, gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej, ale sprawiło, że zacząłem duchowo dojrzewać.
I tak w wieku 19 lat przystąpiłem do spowiedzi – po raz kolejny w życiu, ale po raz pierwszy świadomie. Cztery lata później rozpocząłem nowicjat u pijarów.
Dlaczego właśnie ten zakon? Pijarzy mieli najlepszy PR?
Tak naprawdę chciałem być marianinem, a jeszcze wcześniej pallotynem. O istnieniu zakonu pijarów nie wiedziałem. Będąc kiedyś w Licheniu trafiłem na ulotkę o pijarach i tak rozpoczęła się moja przygoda z Zakonem Szkół Pobożnych. Decyzja o pójściu do zakonu była moją odpowiedzią na Bożą łaskę, która – tak przypuszczam – została mi udzielona już w momencie, kiedy pojawiłem się na świecie, natomiast potrzebowałem ponad dwudziestu lat, żeby się ogarnąć i zrobić świadomy krok w kierunku powołania.
O. Różański: Łączenie duchowości i psychologii ma sens!
Jest ojciec psychoterapeutą. W jaki sposób psychoterapia i duchowość mogą się ze sobą spotkać?
One tak naprawdę przenikają się nieustannie. Dusza, psychika i ciało są ze sobą ściśle połączone i stanowią pewną całość. Jeżeli choruje ciało, to odbija się to na kondycji naszej psychiki i duszy. Jeżeli niedomaga dusza lub czujemy się wyczerpani psychicznie, szybko zaczyna chorować ciało. Są nurty psychoterapeutyczne, które oddzielają sprawy duchowe od psychoterapii, psychologii, natomiast ja w swojej pracy terapeutycznej obserwuję, że łączenie tych dwóch płaszczyzn ma głęboki sens.
I kapłan, i psychoterapeuta udzielają wsparcia osobom potrzebującym, takim, które często znajdują się na zakręcie życia. Jakie narzędzia pomocowe ma w swojej apteczce kapłan, których nie ma psychoterapeuta i odwrotnie?
Praca kapłana i psychoterapeuty rzeczywiście jest bardzo podobna. Można powiedzieć, że psychoterapeuta stara się wyprowadzić człowieka na drogę zdrowego życia psychicznego, a kapłan na drogę życia duchowego. Psychoterapeuta pracuje przy pomocy różnych technik terapeutycznych nakierowanych na pomoc drugiemu człowiekowi. Kapłan może je poznać i także z nich korzystać, natomiast dysponuje jeszcze jednym narzędziem – może przyjść człowiekowi z pomocą w postaci rozgrzeszenia, otworzyć go na uzdrawiającą łaskę Bożą. Zdarzało się, że psychoterapeuci odsyłali do mnie swoich pacjentów, ponieważ okazywało się, że ci nie potrzebują terapii, a rozmowy duszpasterskiej, spowiedzi bądź kierownictwa duchowego.
Czy wiara pacjenta, jego duchowość ma znaczenie dla procesu terapeutycznego?
Jestem przekonany, że tak, chociaż wielu kolegów psychoterapeutów uważa inaczej. Nurt psychodynamiczny, w którym pracuję, podkreśla, że człowiek może być religijny i że ta religijność w pracy z pacjentem może odegrać ważną rolę. Zygmunt Freud, twórca psychoanalizy, w jednym ze swoich listów, napisanym krótko przed śmiercią, stwierdził, że wielu jego pacjentów doświadczyło problemów w momencie, kiedy porzucili swoją religijność. I dopiero gdy ją odzyskali, ich problemy rozwiązały się.
Wiara silnie łączy się z miłością. W gabinecie psychoterapeutycznym bardzo często szukają pomocy ludzie, którym w jakiś sposób tej miłości zabrakło: czują się niekochani, nieakceptowani, mają problem z budowaniem zdrowych relacji… Nasze życie, bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, kręci się wokół miłości, do niej sprowadza.
Gdzie jest Bóg, gdy ludzie cierpią?
Swą najnowszą książkę zatytułował ojciec Miłość zwycięża, zawsze!. Skąd ta pewność, że zawsze?
Święty Paweł w Liście do Koryntian nie napisał, że miłość przetrzyma trochę. Napisał, że miłość przetrzyma wszystko. Gdy Jezus był biczowany, poniżany, maltretowany, a w końcu umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, aby wyzwolić nas od konsekwencji grzechu, wielu stwierdziło, że poniósł porażkę. Że zwyciężyła nienawiść, kłamstwo, podstęp, przestępstwo. A Jezus zmartwychwstał. Pokazał, że ostatecznie miłość zawsze zwycięża. Że to do niej należy ostatnie słowo.
Miłość zwyciężyła na krzyżu, ale czy zwycięża w naszym życiu? Widzimy chociażby, co dzieje się na Ukrainie.
Oczywiście, że zwycięża. Nasze zwycięstwo jest w Panu Bogu, On jest wszechmogący i ponad czasem. Niekiedy ludzie pytają: gdzie podczas tej wojny jest Bóg? Otóż jestem przekonany, że cierpi z tymi, którzy cierpią, a ich ból jest Jego bólem. Usłyszałem ostatnio, że gdyby Bóg nie był z Ukraińcami, to już dawno by tę wojnę przegrali. To On daje im siłę, determinację, nadzieję, wiarę w lepsze jutro. Gdybyśmy my, jako Polacy, podczas pierwszej i drugiej wojny światowej nie wierzyli, że Bóg jest z nami, gdybyśmy nie otwierali się na Bożą miłość, to dzisiaj nie byłoby Polski. Każdy gest życzliwości, ofiarności, każde szlachetne poruszenie serca jest dowodem na Jego istnienie. Chrystus na krzyżu objawił nam, że jeżeli prawdziwie miłujemy, to nawet śmierć nie jest w stanie odebrać nam relacji z tymi, których kochamy. Nie jest w stanie zagłuszyć w naszym życiu miłości.