Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dlaczego Eucharystia jest dla Ciebie ważna?
Marta Łysek*: Ponieważ jest to czas i miejsce, w którym niezależnie od moich odczuć na pewno następuje spotkanie z Bogiem. To przestrzeń, co do której mam pewność, że On w niej jest i przychodzi. W każdym sakramencie jest Boża obecność. Natomiast przez to, że żyję życiem sakramentalnym i mogę przyjmować komunię – bo to nie jest obecnie takie oczywiste – to jest to bardzo namacalne. Gdy coś zjadasz, to trudno ci udawać, że tego nie ma. Więc nawet jeśli twój mózg chce ci podpowiedzieć, że nic tu się nie wydarzyło, to masz namacalną rzecz, której się możesz trzymać, dowód, że tutaj naprawdę jest Bóg.
Jak przygotować się do Eucharystii?
Mimo że niezależnie od moich predyspozycji dokona się cud Eucharystii i spotkanie z Bogiem, warto być do niej przygotowanym, by przeżyć ją świadomie. Jak to zrobić?
Miałam taką serię Eucharystii dość dawno temu, kiedy chodziłam na mszę w sobotę o siódmej rano, a ponieważ miałam kościół blisko, to wstawałam za dziesięć siódma, byłam na mszy na styk, a po drodze starałam się obudzić. Miało to swoją dobrą stronę, bo nic poza ubraniem się i znalezieniem kluczy nie zdążyło mi zaprzątnąć głowy przed mszą. Natomiast co do przygotowania się do Eucharystii, powtórzę to, co mówią wszyscy mądrzy ludzie: dużo sensu ma przyjście wcześniej. Te 10 minut przed mszą daje przestrzeń, w której wszystkie rozpraszające nas myśli zdążą się wyroić, jak takie mrówki i mamy w głowie ciszę, spokój. I po tych 10, może 15 minutach, gdy mrówki przestają biegać, możemy w tę mszę wejść już bez rozproszeń.
To dobry pomysł – wyciszyć swoje ciało. A co z duchowym przygotowaniem?
Nie można zapomnieć o przygotowaniu dalszym – jako teolog nie mogę o tym nie powiedzieć! Kluczowe jest to, żeby być w stanie łaski uświęcającej. Albo tak blisko, jak to możliwe. Stan łaski uświęcającej jest naszym domyślnym stanem. Natomiast coraz więcej jest ludzi, którzy z jakichś przyczyn nie mogą przyjąć komunii świętej. Porządnym przygotowaniem do każdej Eucharystii jest to, żeby się zastanowić, czy mogę do niej przystąpić, a jeśli nie, zrobić wszystko, żebym mogła.
A druga rzecz, to uświadomienie sobie, gdzie się idzie. Żeby to nie był obowiązek do odhaczenia, tylko spotkanie. Warto przed mszą przeczytać czytania, by zobaczyć, co będzie się dziś działo. Można się też modlić po drodze, na przykład odmówić „dyszkę” różańca, i w ten sposób się wyciszać, nastrajać.
A co ze strojem?
Wiem, że mówi się dużo o stroju, przede wszystkim to, że podobnie jak szykujemy się na wesele, tak samo powinniśmy się ubrać elegancko na mszę – ale to jest perspektywa mszy niedzielnej. W tygodniu, gdy między całym pozostałym życiem masz małą przestrzeń, by po prostu wpaść do kościoła na te pół godziny ostatniej mszy wieczornej, nie będziesz się stroić. Myślę, że to fizyczne przygotowanie, ubiór to jest część B i ona nie zawsze jest taka ważna.
Tutaj dygresja: kocham msze u dominikanów, bo u nich niezależnie od tego, jak kto wygląda, czuje się przyjęty. Na Jamnej są msze, na których bardzo lubię być. Mamy tam mężczyznę w garniturze, który czyta pierwsze czytanie, dziewczynę w zabłoconych trekach, która śpiewa psalm i gościa w motorowym stroju z kaskiem pod pachą, który czyta drugie czytanie i oni wszyscy są na miejscu. I nikt nie czuje w związku z tym dyskomfortu.
Przed naszą rozmową wspomniałaś o Domowym Kościele. Formacja oazowa kładzie nacisk na liturgię. Jak ustawiło to Ciebie?
Ja nie jestem typowym przykładem, bo w Oazie młodzieżowej, która mocno formuje, byłam może rok czy dwa, a dopiero później, po latach wstąpiłam do Domowego Kościoła, w którym ten trening liturgiczny już nie jest tak bardzo zaawansowany. Tutaj stawia się akcent na przeżywanie mszy w rodzinie. Natomiast Eucharystia jest ważna dla Ruchu Światło-Życie, który uświadamia swoich ludzi, co dzieje się na mszy. Mam też zaplecze teologiczne i na wykładach zostałam wyszkolona przez dobrego liturgistę. To wszystko pozwala mi być świadomą tego, do czego służą poszczególne części mszy, co wtedy się duchowo wydarza i jakiej łaski się spodziewać. To pozwala całkiem świadomie przez tę mszę przejść i przeżyć ją trochę głębiej.
Warto być świadomym
Polecasz jakąś książkę na temat Eucharystii?
Bardzo dobrą lekturą, którą każdemu mogę polecić, chociaż być może będzie potrzebowała trochę więcej cierpliwości od czytającego, jest „Ogólne wprowadzenie do mszału rzymskiego”. Jest napisane dość prostym językiem, jest w nim konkret: co, kiedy i jak powinno się wydarzyć oraz jaki ma sens. Krok po kroku przechodzimy przez całą Eucharystię. To nie jest bardzo popularna lektura, ale zdecydowanie ją polecam.
Może ona jednak wzbudzić sporo konsternacji, gdy potem w niejednym kościele zobaczymy, że przy ołtarzu dzieje się coś, co nie powinno tam mieć miejsca, lub dokonuje się w to inny sposób, niż napisano.
Może wtedy powstaną większe grupy nacisku, które będą pilnowały tego, żeby rzeczy poszły tak, jak powinny… Dopóki mamy ignorancję zawinioną lub nieświadomość, to nie jesteśmy w stanie na to wpłynąć jako lud Boży. A przecież sprawujemy Eucharystię razem. Ksiądz jest za nią najbardziej odpowiedzialny, natomiast to jest nasza wspólna rzecz. To nie jest tak, że przychodzimy do teatru, tylko w niej realnie i czynnie uczestniczymy, więc wszystkim powinno zależeć na tym, żeby była celebrowana prawidłowo.
O nieprawidłowościach można by mówić dużo, ale trzeba też mieć miłosierne spojrzenie. Na przykład jeśli widzę, że ksiądz dodaje niepotrzebne komentarze do większości momentów mszy, a widać, że robi to po to, by „pocelebrycić” i zachwycić się tym, jak on pięknie potrafi mówić, to shame on him! Natomiast jeśli robi to po to, by ludzi wciągnąć w to, co się dzieje i zachęcić do wejścia w głębię, to jest to wybaczalne, bo ma dobrą intencję. Kościół nie przewiduje błogosławienia dzieci, które nie przystępują do komunii, ale idą w procesji komunijnej razem z rodzicami. Jeśli to jednak jest ważne dla dzieci, nie wydłuża mszy, ksiądz nie dotyka czoła dziecka, by nie pozostawił partykuł, a robi znak krzyża nad kielichem, to uważam, że jest to w porządku. Liczy się intencja.
Eucharystię odprawiamy RAZEM
Powiedziałaś, że celebrujemy Eucharystię wszyscy, jako Lud Boży. Ciekawi mnie, jak wchodzisz w tę przestrzeń i jako teolog i jako kobieta, która nie stanie za ołtarzem w ornacie.
Jak do przyjęcia weselnego. To będzie analogia, czyli będzie nietrafiona i odległa, ale pokaże pewne rzeczy. Przyjęcie weselne prowadzi jakiś DJ czy animator z mikrofonem, który wie, jak ogarnąć ludzi. Ja też mam swoją rolę na tym weselu, w zależności od tego, kim jestem. Nie pcham się na miejsce człowieka z mikrofonem, jeśli nie jestem animatorem: ale to nie znaczy, że nie mam swojego zadania, choćby emanowania radością z powodu szczęścia pary młodej. Gdy patrzę na Eucharystię, to widzę ją tak, że każdy ma do odegrania swoją rolę. Również aniołowie oraz święci! Każdy ma swój moment, w który się włącza. Jako kobieta wiem, że mogę przeczytać czytanie, zaśpiewać, mogę napisać komentarze, mogę przeczytać modlitwy wiernych, przynieść dary do ołtarza, mogę też pozamiatać kościół przed lub po mszy. Mogę uwielbić Boga po Eucharystii, jeśli nie było pieśni uwielbienia.
Czasem ktoś mnie pyta, czy nie mam żalu, że kobiety nie mogą odprawiać mszy. To nie jest dla mnie problem, bo nie uważam, że jedynym miejscem, w którym wydarza się Eucharystia, jest ołtarz, gdzie działa ksiądz, a my tylko patrzymy. Tam się dokonuje przeistoczenie, ale jest mnóstwo momentów, w których jesteśmy aktywnie włączeni, chociażby pieśń na wejście. Jeśli jest dobry organista, który zna przepisy liturgiczne i wie, że lud ma śpiewać, a nie tylko słuchać, to zrobi tak, że zbudujemy wspólnotę już tym śpiewem. To także jest zadanie mszy – budować naszą wspólnotę.
Pomyślałem, że często traktujemy sakramenty jako pewne punkty w czasie: spowiedź to rozgrzeszenie, małżeństwo to przysięga, a Eucharystia to słowa przeistoczenia. A tak naprawdę to rzeczywistości rozciągnięte w czasie. Sakrament małżeństwa trwa całe życie, spowiedź ze swoją kulminacją w rozgrzeszeniu to życie człowieka nawróconego a Eucharystia rozciąga się na całe dnie, gdy wychodzimy z kościoła.
Jest tu też inna perspektywa: że Eucharystia jest sprawowana cały czas. To nie jest tak, że my tutaj sobie sprawujemy mszę w naszym kościele, tylko że my się włączamy w Eucharystię, która trwa nieustannie: dla Boga jest zawsze TERAZ. Co więcej, właściwie w każdej minucie, gdy przeliczy się liczbę katolików i strefy czasowe, gdzieś następuje przeistoczenie. I nasza pojedyncza, wyznaczona na konkretną godzinę Eucharystia jest częścią czegoś większego, co trwa nieustannie.
Szczególnie że Eucharystia to uobecnienie czegoś, co wydarzyło się w historii.
To nie jest ten punkt na osi czasu, tak jak mówisz, ale to jest ocean, w którym jesteśmy zanurzeni, a on jest wokół nas cały czas.
Co denerwuje a co umacnia
Co Cię denerwuje w odprawianiu Eucharystii?
To jest trudne pytanie, bo jest wiele takich rzeczy, natomiast wiele też wybaczam. Jednak to, co najbardziej mnie złości to jest odprawianie SOBIE Eucharystii z jakichś okazji. Nie patrzymy na Eucharystię jak na dar, który przyjmujemy i naszą powinność, by dziękować Bogu. Eucharystia to przecież dziękczynienie. A jeśli próbujemy sobie z mszy zrobić prywatną imprezę, w której Pan Jezus jest przy okazji, to jest to złe. Nie chodzi mi o odprawianie w czyjejś intencji! Ale o tasiemcowe przywitania gości, występy chóru, które nie pozwalają ludziom włączyć się w śpiew, przydługie procesje z darami, które są hołubieniem darczyńców, a Jezus jest do tego tylko dodatkiem.
Często uczestniczyłem w święceniach diakonatu i prezbiteratu. Nim zaczęła się msza, następowały trwające 15 minut powitania: biskupa, proboszczów, przełożonych, formatorów, rodziców no i na koniec samych kandydatów. Raz uczestniczyłem w święceniach u grekokatolików na Słowacji. Rozpoczęła się liturgia. Przełożony zakonnej wspólnoty powiedział: „Witam wszystkich zebranych na czele z księdzem biskupem. Bardzo cieszymy się, że tu jesteście, by wspólnie modlić się za naszych braci”. A dalej płynęła już Boska Liturgia.
Miałam podobnie na odpuście w mojej parafii ku czci św. Józefa. Spodziewałam się, że pierwsze 12 minut to będą powitania księży i przyjaciół, którzy chętnie odwiedzają ten kościół. Ale po procesji wejścia celebrans stanął za amboną i powiedział po prostu: „Pan z wami”. I to było tak piękne, że po prostu wszyscy wiemy, po co tu jesteśmy, nieważne kto jak się nazywa, sprawujemy Eucharystię i kropka.
A co najbardziej buduje Cię na Eucharystii?
W jednym z moich tekstów pisałam niedawno o mszy odprawianej o 7 rano w małym, wiejskim kościółku, przy mrozie -19 stopni. Na pokładzie dwie osoby i ksiądz, Wszystko było jak należy, zgodnie z przepisami, a przez to pięknie i spokojnie. Nie było żadnego pośpiechu, nie było wydłużania.
To jest trochę tak, jak z łyżwiarstwem figurowym. Jest skomplikowane, ale da się to opanować. I tancerze wykonują każdy ruch w idealnym momencie. Nic nie trwa za długo ani za krótko. Patrzysz na nich i masz poczucie płynności i lekkości. Kocham na to patrzeć!
I taką Eucharystię lubię najbardziej. Na wszystko jest w niej określone miejsce – o tym mówi Mszał. Jeśli ktoś podąża za tą instrukcją – nie dodaje, nie odejmuje, nie przeciąga i nie skraca, a wszystko jest na swoim miejscu, to jest super! A jak do tego ksiądz jest pobożny, to się udziela! Ważne jest dla mnie, gdy ksiądz mówi prostym językiem i dzieli się tym, czego doświadcza, co go dotyka w Słowie Bożym. Prostota jest dobra!
*Marta Łysek – teolog-dogmatyk, matka trójki dzieci i żona wspaniałego męża. Członkini Domowego Kościoła. Pisarka, dziennikarka portalu Deon.pl