Na początku jest ciało
Brałem udział w wielkopostnych rekolekcjach, które organizowaliście z Pogłębiarką – to w pełni darmowa aplikacja, gdzie można znaleźć różne kursy i modlitwy – pt. „Szepty ciała”. Punktem wyjścia było w nich to, co rodzi się w ciele: emocje, napięcia i myśli. Dlaczego postanowiliście zacząć od słuchania samego siebie, a nie np. Słowa Bożego?
Do modlitwy można podejść na wiele sposobów. Wsłuchanie się w ciało, co zaproponowaliśmy w Wielkim Poście, było propozycją dla tych, którzy praktykują modlitwę już od dłuższego czasu. Mówiąc językiem Ignacego z Loyoli – chcieliśmy dać im dodatkowe poruszenia, by weszli głębiej w coś bardziej zaawansowanego.
Natomiast, gdy popatrzymy na tradycje chrześcijańskie, mówiące o usystematyzowanym sposobie modlitwy, to one wszystkie twierdzą, że ciało ma znaczenie, i w jakiś sposób moderuje modlitwę. To mówiła Katarzyna Sieneńska, Ignacy Loyola, współcześni nauczyciele modlitwy, jak Franz Jalics, Thomas Keating, Thomas Merton… Oni wszyscy mówią, że tego elementu nie można zbagatelizować i potwierdza to współczesna psychologia i neuronauka: nawet to, w jaki sposób siadamy, wpływa na wytwarzane hormony. Są takie bardzo ciekawe badania, które pokazują, że mężczyźni, którzy zajmują dominującą pozycję ciała, wytwarzają więcej testosteronu.
To nie wszystko jedno, jaką zajmę pozycję na modlitwie: to czy leżę, czy siedzę, czy jestem zgięty – ma znaczenie. Pozycja mówi, jaką przybieram postawę wobec Boga i modlitwy. Ignacy zachęca, by była ona wygodna, umożliwiała modlitwę, a jednocześnie podkreślała, że to coś ważnego. Odpowiednia pozycja pozwala się nastawić na spotkanie z Bogiem: nie staję przed tyranem, któremu na mnie nie zależy, ale przed kimś, kto jest mi bliski, ale muszę pamiętać, że nie jesteśmy tacy sami.
W jaki sposób postawa naszego ciała mówi o celu modlitwy?
Postawa ciała ma wyrażać, że od początku moja modlitwa to zamierzone działanie. Jeśli zbagatelizujemy postawę ciała, możemy mieć poczucie, że błądzimy gdzieś myślami, albo że zajmujemy się bardziej sobą i chcemy się zrelaksować. Modlitwa nie jest relaksem. W kluczu Ignacego Loyoli to jest bardzo określony proces myślowy, w którym coś chcemy osiągnąć.
Modlitwa ma jasny cel
Co możemy osiągnąć na modlitwie?
Na przykład bardziej odczuć miłość Pana Boga, albo zauważyć to, czy popełniam błąd w jakiejś sprawie.
Dla wielu osób modlitwa kojarzy się z tym, że zapalimy świeczkę, pogramy na gitarze, i zbudujemy dużo przyjemnej atmosfery. To jest często bardzo dobre i potrzebne, ale trzeba pamiętać, że jeśli chcemy, żeby modlitwa zmieniała nasze życie, to musimy podejść do niej, nie jak do techniki, która pozwoli mi się poczuć dobrze.
Kiedy jednak zabieramy się za modlitwę, to pojawi się w nas dużo uczuć: i tych pozytywnych i tych trudnych. Naszym celem może nie być ich wywołanie, ale będą w nas obecne. I ktoś może stwierdzić, że czuje się tak, a nie inaczej, bo dotknął go Bóg. Czy możemy patrzeć na emocje jako sygnał od Pana?
To jest skomplikowany temat. Lubię patrzeć w taki sposób na to, że to ja biorę odpowiedzialność za to, co się we mnie dzieje. Jeśli na modlitwie pojawią się jakieś uczucia – to wszystko jest OK. Jeśli ich nie będzie – to jest równie dobrze. Moim celem nie jest zdobycie konkretnego przeżycia, choć ono może mi towarzyszyć.
Modlitwa powinna prowadzić bardziej do decyzji niż do przeżyć. Gdy pojawią się jakieś uczucia np. większej miłości do Boga lub poczucia winy, że robię coś złego, to muszę sobie zadać pytanie: do czego mnie one prowadzą? Do jakiej decyzji?
Ignacy z Loyoli mówił o pocieszeniach i strapieniach duchowych. Problem polega na tym, że ludzie często myślą, że pocieszenie to takie pozytywne emocje. Nie to miał na myśli założyciel jezuitów. Pocieszenie jest podniesieniem duszy, większą mobilizacją i skupieniem się na Panu Bogu. Tak rozumiane pocieszenie może się wiązać ze smutkiem: gdy uświadamiam sobie, że zrobiłem coś złego i straciłem szansę na bycie blisko Boga i innych ludzi może mnie to zmobilizować do wycofania się ze złych decyzji.
Z drugiej strony strapienie może się wiązać z pozytywnymi emocjami. Ktoś może mieć dobrą pracę, zarabiać dużo pieniędzy. Mogą za tym iść imprezy, relacje nazwijmy je romantycznymi i choć taka osoba czuje zadowolenie, to może jednocześnie zaniedbywać relacji z rodziną i Bogiem. Przyjemne odczucia mogą go odciągać od dobrych wyborów.
A zatem i smutne i radosne uczucia mogą nas prowadzić do Boga, ale może być na odwrót. Trzeba zadawać sobie pytania, do czego prowadzi mnie mój stan emocjonalny. Czy moje przeżycia mnie budują, stabilizują, dają większą wiarę w Pana Boga, osadzenie i siłę jednocześnie? Czy może jest odwrotnie?
Przypomina mi się, że Ignacy uczył, by w pocieszeniu nie popadać w zbytnią euforię i pamiętać o momentach strapienia. Zaś w strapieniu nie ulegać zbytniemu przygnębieniu i przypominać sobie momenty pocieszenia.
Chodzi o to, by się nie nakręcać przeżyciami, bo one tylko mi towarzyszą. Celem zaś modlitwy jest decyzja i podejmowanie kroków, porządkujących moje życie w taki sposób, że jest w nim więcej harmonii, miłości, dobrych i stabilnych wyborów.
Emocje mają swoją ważną rolę, ale trzeba pamiętać, że one nie są punktem dojścia, tylko narzędziem do słuchania samego siebie.
Jak czytać Pismo Święte
Jak w szukaniu woli Bożej i podejmowaniu decyzji korzystać z Pisma Świętego?
Czytać. Czytać wiele razy. Czytać opracowania i zastanawiać się, co Pismo mówi o konkretnych tematach, np. relacjach lub finansach. To bardzo ciekawe, że Biblia dużo więcej mówi o pieniądzach, niż kwestiach małżeńskich. Daje porady i ustawia finanse na właściwym miejscu w hierarchii wartości. Taki sposób podejścia do Słowa jest według mnie dużo lepszy, niż otwieranie Biblii na chybił trafił i uznawanie znalezionego tak fragmentu za Boży znak. Nawet z punktu widzenia psychologii człowiek, który tak robi, pozostaje w swoim spektrum interpretacji i wyciąga z niego to, co chce.
Moim zdaniem, jeśli chcemy się kształtować, tak, żeby faktycznie być świadomymi do czego Pan Bóg nas zaprasza, to trzeba znać Pismo Święte, bo tam jest najwięcej o Jego stylu funkcjonowaniu, o tym, czego On chce do człowieka, jakie drogi do tego pokazuje. Pan Bóg to nie jest ktoś, kto chce się z nami bawić: czy odgadniemy w wylosowanych z Pisma fragmencie Jego wolę, czy też nie. Na kluczowe pytanie o to, jaka jest Boża wola mamy odpowiedź w Piśmie, a potem możemy rozeznawać, jaką decyzję podjąć, by ją realizować.
Jednak czy losuję fragment Biblii, czy czytam ją od deski do deski, to wciąż przepuszczam ją przez filtr swoich emocji, doświadczeń i codzienności. Skąd mam wiedzieć, że to, co rozeznaję w Słowie, jest rzeczywiście Bożą wolą?
Czy to fragmenty Pisma wyrwane z kontekstu, czy nawet podzielone na perykopy, bardzo łatwo jest zinterpretować pod siebie. Dlatego jeśli ktoś chce modlić się Słowem, to najlepszą metodą jest korzystanie z opracowań i komentarzy kogoś, kto zna szerszy kontekst i nadaje kierunek interpretacji. Nie chodzi o to, by ktoś narzucał swoją myśl, tylko by czytać Pismo w kontekście historycznym, formach literackich, w których zostało stworzone. Poszczególne księgi Pisma miały określony cel. Były też kierowane do bardzo konkretnych ludzi w różnych sytuacjach. Istnieje wiele takich kontekstów kulturowych, które nie są dla nas zrozumiałe bez wyjaśnienia.
Oto przykład. „Bądź zimny albo gorący”. Często interpretujemy to tak, że lepiej być nawet złym, niż nijakim. Współczesna egzegeza podważa ten pogląd. Jest to fragment z Apokalipsy św. Jana – List do Kościoła w Laodycei. W tamtym mieście w akweduktach płynęła zimna woda pita, a w okolicach były gorące źródła, uważane za uzdrowiskowe. I jedna i druga woda były dobre dla człowieka. W okolicach były także bagna, gdzie woda była mętna, trująca i właśnie letnia.
W tym fragmencie chodzi zatem nie o to, by wybrać dobro lub zło – byle nie być nijakim, ale by wybrać między jednym dobrem a drugim.
Warto czytań i słuchać komentarzy uznanych i sprawdzonych biblistów, jak na przykład ks. Wojciech Węgrzyniak.
Albo Marcin Majewski. A skoro mówimy o innych ludziach, to chciałem zapytać o jeszcze jedną rzecz w kontekście rozeznawania, a mianowicie o towarzyszenie duchowe. Jak w życie modlitwy włączyć inną osobę, np. kierownika duchowego?
Po pierwsze nie uważam, że każdy potrzebuje kierownika duchowego: nie jest to ani potrzebne, ani też możliwe. Moim zdaniem to, to, co można realnie zrobić, to zwyczajnie być wśród ludzi, mieć kontakt z innymi, którzy są bardziej doświadczeni niż ja, bardziej dojrzali i stabilni emocjonalnie. Nie muszą to być specjaliści, ale ludzie, którzy wnoszą coś dobrego do mojego życia i są nie kilka poziomów nade mną, ale ten jeden, by dobrze wiedzieli, z czym się zmagam.
Kto potrzebuje kierownictwa?
Czy są osoby, które koniecznie potrzebują kierownictwa duchowego?
Są takie momenty w życiu, gdzie warto mieć takie kierownika, np. gdy podejmuję ważną życiową decyzję. Teraz lepiej mówić o towarzyszeniu duchowym, bo nikt nie ma nami kierować. A gdy zauważę, że jakiś lider, czy duszpasterz ma ambicję, by kierować czyimś życiem, to jest to ważny sygnał alarmowy.
Gdy ktoś mi jednak towarzyszy, czyli dzieli się swoją perspektywą i doradza to i tak to ja podejmuję decyzje i ponoszę ich konsekwencje.
Warto się radzić. Warto się pytać. Ignacy z Loyoli mówił, że czasami rodzi się w nas przekonanie, że o jakiejś sprawie nie mogę nikomu powiedzieć, bo tylko ja to rozumiem, a inni albo mnie wyśmieją, albo nie zrozumieją. To przekonanie może się w nas rozwijać, co tworzy niebezpieczną sytuację, w której jesteśmy przekonani o własnej wyjątkowości albo głupocie. Ignacy mówił, że takie rzeczy trzeba wyciągać na światło dzienne i poprosić, by ktoś spojrzał na nie chłodnym okiem. To nie musi być nawet bardzo pobożna osoba, ale dojrzała, stabilna życiowo. A takie weryfikowania koniecznie potrzebują teraz duszpasterze i liderzy.
*Daniel Wojda – twórca kanału i aplikacji Pogłębiarka – darmowego programu, który oferuje medytacje, kursy o duchowości chrześcijańskiej i formację on-line.