Wielbiciele i wrogowie Jezusa
Czytając Ewangelię, nieuchronnie natrafimy w niej na fragmenty opisujące ciągnące za Jezusem tłumy. Liczna znaki i cuda, które czynił, a także Jego słowa, przyciągały rzesze, które oblegały Go i zewsząd otaczały – często tak ściśle, że musiał wsiadać do łodzi i oddalać się nieco od brzegu, aby móc nauczać.
Pozornie więc mogłoby się wydawać, że podążają za Nim rzesze wielbicieli zafascynowanych Jego osobą i czynami, których dokonywał. Pozornie, ponieważ wiemy, że przychylność tłumu zmieniała się, a nauczanie Jezusa nie było wcale proste i łatwe do przyjęcia.
Od samego początku miał też On wielu wrogów, którzy ostatecznie przyczynili się do Jego ukrzyżowania.
Odrzucenie przez najbliższych
Jednak poza tym wszystkim jest coś jeszcze – często pomijana i niedostrzegana rana zadana sercu Jezusa, którą musiał samotnie nieść niemal od pierwszych chwil swej publicznej działalności i która prawdopodobnie była dla Niego szczególnie dotkliwa. To odrzucenie przez najbliższych.
Św. Łukasz pisze w swojej Ewangelii o tym, jak po pobycie na pustkowiu i czterdziestodniowym poście Jezus powrócił do rodzinnej miejscowości, do Nazaretu, i udał się w szabat do synagogi. Tam podano mu księgę proroka Izajasza, a On – po odczytaniu fragmentu – zaczął nauczać.
Jego słowa wzbudziły taką furię, że wzburzeni ludzie porwali Go, wyprowadzili za miasto i próbowali strącić z urwiska (por. Łk 4,29). Ci, wśród których się wychował, z którymi biegał po ulicach miasteczka i może jako mały chłopiec spędzał czas na zabawie, teraz chcieli Go zabić. Jakże bolesne musiało być to odrzucenie, które naznaczyło samotnością całą dalszą drogę Syna Bożego.
Zgorszeni Jezusem?
Z kolei św. Marek w swym opisie tego wydarzenia skupia się na nieco innych szczegółach. Pisze o lekceważeniu, którym krewni Jezusa odpowiedzieli na Jego nauczanie – o wątpliwościach wyrażanych tak dobitnie, że Jezus „nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu” (Mk 6,5-6).
Cóż to za niedowiarstwo, które tak bardzo „skrępowało” Syna Bożego, że nie uczynił wśród swoich bliskich żadnego znaczącego znaku? W polskim tłumaczeniu Ewangelii Markowej znajdujmy zazwyczaj stwierdzenie, że mieszkańcy Nazaretu „powątpiewali o Nim” (Mk 6,3). Jednak w greckim oryginale brzmi ono nieco bardziej dosadnie. Greckie słowo σκανδαλίζω (skandalidzό) znaczy dokładnie: obrażać, oburzać, gorszyć.
I, co ważniejsze, św. Marek nie łączy tej reakcji ziomków Jezusa z jakimś Jego prowokacyjnym wystąpieniem czy nieprzyjemnym dla nich wydarzeniem. Ich zgorszenie wywołał sam fakt, że mądre słowa oraz cudowne znaki wypowiadał i czynił ten, którego dobrze znali, z kim żyli, wzrastali, wychowywali się.
Być „skandalem” dla bliskich
Oburzenie i kontestacja, które zrodziły się w ich sercach, to wynik stereotypów i uprzedzeń, a może zwykłej zazdrości – pułapka zastawiona przez zwodzące nas często przekonanie, że nasi najbliżsi nie mogą być narzędziem w ręku Boga, że Duch Święty może posłużyć się każdym, tylko nie nimi.
Czy nie podobnie często myślimy? Czy nie potrafimy negować i z podejrzliwością oceniać natchnionych słów i Bożych dzieł dokonywanych przez innych tylko dlatego, że należą oni do grona naszych najbliższych? A może sami często takiej kontestacji i odrzucenia doświadczamy – może stajemy się „skandalem” dla krewnych i członów rodziny?
Niech nas umacniają słowa Jezusa, że tylko wśród swoich może być prorok tak lekceważony (por. Mk 6,4) i świadomość, że Jego serce rozumie nasz ból; że dzieli go z nami.