Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Agnieszką L. Janas — dziennikarką, historykiem i autorką książek o modzie, która na strojach zna się jak mało kto, rozmawiamy o dobrym smaku, zasłoniętych dekoltach i ubraniach naszych babć, a także o tym, czy "kościółkowo" musi koniecznie oznaczać smutno i skromnie...
Katarzyna Kamińska: Określenie "kościółkowy" strój pokutuje do dziś i raczej nie kojarzy się pozytywnie…
Agnieszka L. Janas: Niestety, a szkoda, bo to określenie dotyczy szacunku do ubrań. Jest też wyrazem poczucia smaku odnośnie tego, co należy do kościoła założyć. W czasach, gdy w modzie były dekolty, idąc do świątyni panie osłaniały go modnym wówczas elementem: chustą, narzutką czy peleryną. I to wyczucie dotyczące ubioru widać we wszystkich wyznaniach i religiach. Związane jest bezpośrednio z szacunkiem dla siebie i innych w sytuacji spotkania z Bogiem i wspólnotą. Ale też z tradycją, co uwidacznia się chociażby w strojach łowickich czy mieszczek żywieckich, które w niektórych regionach zakłada się podczas Bożego Ciała.
Taki a nie inny strój może być też wyrazem chęci bycia częścią wspólnoty...
I między innymi z tego powodu "kościółkowy" nie kojarzył się negatywnie. Wręcz przeciwnie: to określenie wywierało olbrzymi wpływ na kulturę i sztukę. Przykład? Chłopomania krakowian. Swoje źródło miała ona w zachwycie nad strojami Bronowian. Dla ówczesnych mieszkańców Bronowic Małych najbliżej znajdował się Kościół Mariacki. Po prawej stronie od wejścia była kaplica Matki Bożej Częstochowskiej, w której brali oni śluby i chrzcili dzieci. Wyruszały stąd też kondukty pogrzebowe na cmentarz na Rakowicach. I na te wszystkie ważne uroczystości mieszkańcy przyjeżdżali do kościoła ubrani w przepiękne stroje. A krakowscy młodopolscy artyści obserwowali te wyjątkowe kreacje, a potem się nimi inspirowali. Dopiero później określenie "kościółkowego" stroju zyskało negatywny wydźwięk.
Kiedy konkretnie to się stało?
Moim zdaniem po wojnie, gdy Kościół okopał się w konserwatywnych poglądach na rolę młodzieży w społeczeństwie oraz wspólnocie wiernych, a tym bardziej na... modę młodzieżową. Zdawał się nie dostrzegać w tym wszystkim szczególnych potrzeb młodych ludzi. To był zresztą czas, gdy Kościół stanowił swego rodzaju tarczę przed komunizmem, przez co nie wypadało mówić o nim nic złego. Odbierano młodym prawo do ekspresji, mówiąc, że "skoro ksiądz tak powiedział, to…".
Nie podobały się krótkie spódnice i głębsze dekolty?
Kobietom wręcz się za to obrywało! Barbara Hoff w mojej książce: Dziewczyny. Moda ulicy lat 70. i 80. XX wieku mówi o tym, jak podczas wakacji nad morzem nosiła modne wtedy rybaczki, a ksiądz wygłosił na kazaniu mowę na temat wodzących na pokuszenie strojów. W efekcie pani, u której Hoff wynajmowała mieszkanie, zaczęła zastanawiać się, czy nie powinna jej z powodu tego niemoralnego stroju wyrzucić...
Wtedy zaczęło się coś rozjeżdżać.
Tak, bo dla młodej, modnie ubranej dziewczyny było bardzo istotne, że poszła do kościoła i mogła czuć się tam ze sobą dobrze. Religia była dla młodzieży ważna, ale chcieli też jednocześnie pozostać sobą. Zgrzyty zaczęły się też pojawiać w relacjach z rodziną, która oczekiwała, że córka do świątyni będzie ubierać się przyzwoicie, czyli tak, jak oczekuje tego ksiądz i starsza wspólnota Kościoła.
Czyli smutno i skromnie?
Zakrywanie niektórych części ciała nadal jest praktykowane w Europie chrześcijańskiej. I ja się z tym założeniem zgadzam. Chcesz zwiedzić kościół? Nie wchodź do świątyni w krótkich spodenkach. Albo z biustonoszem na wierzchu, jak to się zdarza przy noszeniu krótkiego topu. Ważne jest uszanowanie miejsca modlitwy innych ludzi. I ta zasada odnosi się do każdej religii czy wyznania. Stosowny strój oznacza w tym przypadku szacunek dla duchowości, która w żaden sposób nie ogranicza przecież turystów, bo wystarczy okryć się szalem.
Nie jest to sprzeczne z modą?
Absolutnie! Podkreślał to ks. Józef Tischner. Mówił o tym, że idąca przez wieś, pięknie ubrana kobieta jest dowodem błogosławieństwa od samego Boga. Z kolei bp Józef Życiński w swoich kazaniach podkreślał, że jeśli chrześcijanka jest ładnie ubrana, umalowana i widać szczęście na jej twarzy, to idąc tak do kościoła staje się źródłem płynącej od Boga radości. Jak widać istnieją księża, którzy mają świadomość, że wpychanie kogoś na siłę we własne wyobrażenie cnotliwego stroju jest absurdalne.
W swoich książkach wspominasz o babci. Ubierała się do kościoła elegancko?
Była bardzo skromną osobą. W klasztorze w Czerwińsku nad Wisłą gotowała księżom. Do kościoła ubierała się prosto, ale elegancko: kostium, sukienka, jedwabna chustka. Ze względu na niski wzrost lubiła założyć buty z obcasikiem. Mówiła, że jest w takich wyższa, a jej noga lepiej wtedy wygląda. Dbała o to nawet w latach '50, kiedy żyło się biednie i skromnie. Miała wtedy przerobiony z męskiego ubrania kostium, pod który zakładała białą bluzeczkę. Wyjście do kościoła oznaczało dla niej możliwość ładnego ubioru i... odpoczynku.
Większość kobiet tak pewnie czuła…
Kościół był miejscem, do którego panie mogły się ładnie ubrać i w którym mogły odpocząć po ciężkiej pracy w domu, gospodarstwie, fabrykach, szkołach czy w usługach.
Problem polegał na tym, że "ładnie" coraz częściej oznaczało "potwornie konserwatywnie". Pojęcie "stosowności" zatrzymało się na modzie z lat '40 czy początku '50. Jak moja babcia szła do kościoła w tej spódniczce i białej bluzeczce, to było to w dalszym ciągu modne ze względu na brak dostępności niektórych ubrań w danym momencie. A jak trzydzieści lat później młoda kobieta, która na co dzień nosiła kolorowe ubrania, do świątyni założyła ciemne ubranie, to zakrawało to już na modę "kościółkową" w negatywnym znaczeniu. Czyli oznaczało brak chęci wychylania się i pokazywania swojej osobowości. A wiara nie ma przecież nic wspólnego z ubraniem.
Kojarzysz mi się z bardzo kolorowymi ubraniami i kapeluszami.
Kiedy, jeszcze za życia mojej babci, jeździłam do sanktuarium w Czerwińsku na 15 sierpnia, na dożynki, to było to duże wydarzenie, a więc i strój musiał być odpowiedni. To jest naprawdę przepiękny dzień w kościele! Kojarzy mi się z olbrzymimi wieńcami i otwartymi bramami ogrodu, który na co dzień jest klauzurowy. Ale też z widokiem ze skarpy kościoła na Wisłę i Puszczę Kampinoską oraz romańsko-gotycką architekturą. To były wzniosłe, żeby nie powiedzieć: magiczne chwile!
Specjalnie na tę uroczystość rodzice kupowali mi i rodzeństwu ubrania. Później już sama dbałam o własne stroje, starając się, by były piękne. Szczególnie zapamiętałam odpust, na który pojechałam dwa tygodnie po ślubie. Miałam na sobie sukienkę i kapelusz. I taka wystrojona szłam do kościoła z mężem, rodzicami, siostrami. Czułam się wspaniale, kiedy mówiono mi, że wyglądam pięknie, że rodzina jest z nas dumna. I uważam, że to jest dobre podejście do "kościółkowego" ubrania. Strojem mogłam wyrazić siebie. Byłam młodą, śliczną kobietą, która właśnie wyszła za mąż i przyjechała z mężem do babci na odpust. Wystroiłam się dla siebie, niego i bliskich.
Ale też dla ludzi, bo oni też przecież na mnie patrzą! Babcia przeważnie nie szła na sumę, bo szykowała w tym czasie obiad. A potem, przed pójściem na popołudniową mszę, zmieniała bluzkę na świeżą, by nie czuć było od niej kuchennych zapachów.
Nie wstydziłaś się rzucać w oczy!
Wcale. Jeśli dobrze się w czymś czujemy, potrafiąc jednocześnie zachować wcześniej wspomnianą stosowność, innym też będzie z nami dobrze. Teraz też lubię wyrażać siebie poprzez strój, który noszę. Nie rozumiem, dlaczego uważa się, że trzeba mieć odwagę, by włożyć kapelusz i pójść do kościoła. Szczególnie, że teraz jest trend na styl retro, więc noszenie kapelusza jest modne (śmiech).
Czyli ubranie "kościółkowe" nie jest zła ideą?
Wszystko zależy od tego, jak ją potraktujemy. Pozwól, że kolejny raz odwołam się do ks. Józefa Tischnera, który wspaniale zdefiniował słowa "tradycja": „Czym jest tradycja? Przede wszystkim nie jest rupieciarnią, w której od czasu do czasu można znaleźć jakiś skarb”.
Agnieszka L. Janas jest autorką książek poświęconych życiu i modzie ulicy PRL-u. Z wykształcenia historyk, który zawodowo zajmuje się dziennikarstwem. Autorka książek: "Elegantki. Moda ulicy lat 50. i 60. XX wieku", "Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody", "Dandysi i dżentelmeni", "Drzwi do stylu", "Dziewczyny. Moda ulicy lat 70. i 80. XX wieku", "Mira. Po prostu Kobieta". Prowadzi bloga poświęconego ludziom, wydarzeniom i czasom, w których żyła i tworzyła Mira Zimińska-Sygietyńska www.miraziminska.pl.