Małgorzata Cichoń: Gosiu, gdzie ty stałaś, gdy Pan Bóg rozdawał talenty? Bo widzę, że nabrałaś ich bardzo wiele.
Małgorzata Płoszaj: Co masz na myśli? Nie czuję się obdarowana bardziej niż inni!
Jesteś świetną żoną, mamą trzech synów, wspaniale gotujesz, uprawiasz ogród, szyjesz, zajmujesz się stylizacją, a na dodatek udzielasz się w lokalnej społeczności i parafii – grasz w zespole muzycznym, organizujesz adoracje z udziałem kobiet…
Może po prostu nie umiem być bierna? Widzę potrzebę różnych działań, więc staram się robić to, co potrafię. Nie sądzę, żebym miała w którymś kierunku jakiś wybitny talent, ale mam trochę umiejętności. A gdy czegoś nie umiem, szukam, sprawdzam, dokształcam się. Może to kwestia poczucia odpowiedzialności za dany mi za czas? By spędzić go z kimś bliskim, z rodziną, robiąc coś dla innych. Bywa, że sytuacje same mnie znajdują i jakąś umiejętność trzeba odświeżyć. Przez długi czas nie miałam gitary w rękach. Przyszła taka potrzeba w czasie adoracji, więc znów zaczęłam grać, a potem zaproszono mnie, bym akompaniowała w zespole dziecięco-młodzieżowym.
Małgorzata Płoszaj: Wspólna modlitwa małżeńska czy rodzinna wiele nam daje
Wzrastałaś w Ruchu Światło-Życie, teraz działacie wraz z mężem w Domowym Kościele. Rozeznajesz na modlitwie, w co się angażować, a co sobie odpuścić?
Niewątpliwie, moje zaangażowanie w różne sprawy wynika także z modlitwy. Tę wspólnotową, którą praktykujemy z kobietami na adoracji Najświętszego Sakramentu, wyniosłam z oazy. Nasza inicjatywa zrodziła się z potrzeby bycia z ludźmi. Chciałyśmy się spotykać jako matki. Początkowo w domach próbowałyśmy razem czytać lektury duchowe, pracować nad sobą, natomiast nie miało to jakiegoś spójnego programu. Powstał więc pomysł na wspólną modlitwę, którą już od pięciu lat prowadzimy raz w miesiącu w kościele parafialnym po mszy św. wieczornej. Najpierw odmawiamy Koronkę do Bożego miłosierdzia, potem śpiewamy, czytamy fragment Ewangelii z dnia, następnie po dłuższej chwili ciszy wypowiadamy swoje intencje...
Tworzycie już stałą grupę modlących się kobiet.
Łączą nas głębokie sprawy, które powierzamy na modlitwie i które zostają między nami. Po tych adoracjach często rozmawiamy. Lubię też przychodzić do kościoła na osobistą adorację, zwłaszcza przy różnych zawirowaniach życiowych, kiedy nie potrafię poradzić sobie z emocjami. Chcę oddać to wszytko Panu Jezusowi i otrzymać od Niego pokój. Może nie od razu znajduję odpowiedzi na moje pytania, ale mam już inne nastawienie do tych problemów i większą energię, by działać.
Czy to dla ciebie istotne, by najpierw spełniać się jako żona i mama?
Zdecydowanie. Gdy człowiek odnajduje swoje powołanie i podejmuje określoną decyzję, to ważne, by był konsekwentny. Nie zawsze jest łatwo. Przychodzą trudności, kryzysy, ale jest już przecież wybrana droga, a także związane z nią Boże błogosławieństwo. Zawarliśmy z mężem związek sakramentalny, więc towarzyszy nam łaska, do której się odwołujemy. Wspólna modlitwa małżeńska czy rodzinna wiele nam daje, podobnie jak zobowiązania do dialogu małżeńskiego, wynikające z naszej obecności we wspólnocie Domowego Kościoła.
Małgorzata Płoszaj: Lubię słuchać mojego męża
To nie tak, że bierzemy ślub, a potem w sposób magiczny żyjemy długo i szczęśliwie?
Trzeba na to wspólne szczęście codziennie pracować, ciągle podejmować odpowiedzialność już nie tylko za siebie, ale i za innych. Wtedy przychodzą i te wspaniałe chwile. Mam kochającego męża, który o mnie dba. Dużo czasu poświęca także dzieciom – szkoli się w zakresie ich wychowania, jeździ na warsztaty dla ojców. Troszczymy się też o naszą małżeńską relację, byśmy, gdy synowie już opuszczą dom, nie obudzili się ze świadomością, że żyjemy obok siebie.
Jak mąż wspiera cię w realizacji talentów?
Przede wszystkim słucha. Interesuje się tym, co robię i co zamierzam, np. w sprawach zawodowych. Wspiera mnie również radą, bo sam prowadzi firmę. Pomaga mi materialnie, gdyż początki, które stawiam we własnym biznesie, wymagają inwestycji. No i nie pogania. Jest dla mnie autorytetem w wielu dziedzinach, więc lubię go słuchać.
Już widzę jego zadowolenie, gdy to przeczyta… Wróćmy jednak do twojej historii. Tuż po studiach pracowałaś w Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Pracę w Sanepidzie wymarzyłam sobie w czasie studenckim. Wówczas było trudno, by młody biolog znalazł zatrudnienie w zawodzie. Wykorzystałam swoją wiedzę i chciałam rozwijać się w tym kierunku, skończyłam nawet studia podyplomowe. Ale pragnęłam także zostać matką. Gdy urodził się Staś, wiedziałam, że prędko do pracy zawodowej nie wrócę...
Tymczasem otworzyły się przed tobą nowe perspektywy.
Stasiu dużo spał w ciągu dnia, a ponieważ od dziecka lubiłam prace ręczne, to wróciłam do tych zajęć – szydełkowałam, robiłam biżuterię. Za namową bliskiej osoby, której spodobały się te prace, założyłam bloga. W ten sposób mogłam pogodzić bycie w domu z pasją.
…która jak dotąd wydawała ci się „mało rozsądna” jako praca zawodowa?
Dokładnie. Podczas urlopu wychowawczego te dodatkowe zajęcia dawały mi radość i poczucie osobistego rozwoju. Nauczyłam się tak organizować czas, by w domu było wszystko zrobione, dzieci miały opiekę i zajęcia, a jednocześnie bym miała przestrzeń na naukę i pogłębianie swoich umiejętności.
Małgorzata Płoszaj: Piękno jest czymś spójnym i harmonijnym
Dość szybko zaczęłaś współpracować z innymi kobietami.
Nasza grupa była zróżnicowana. Miałyśmy internetowe forum robótkowe, wymieniałyśmy się doświadczeniami, uczyłyśmy się nowych dla nas technik, jak filcowanie czy koronkarstwo klockowe. Z niektórymi kobietami udało mi się spotkać osobiście, m.in. na warsztatach. Pewne znajomości artystyczne do tej pory utrzymuję.
Dziś szyjesz stroje, tworzysz kapelusze, oferujesz kobietom analizy kolorystyczne i pomagasz im przejść metamorfozy. Nie zatrzymywałaś się w rozwoju, tylko cały czas otwierałaś na coś nowego.
Jeśli coś tworzysz i spotykasz się z ludźmi, którzy mają podobne pasje, to następuje proces wzajemnego inspirowania się. Tu nie chodzi o naśladowanie, ale łączenie technik i sprawianie, by prace były ciekawe i podobały się. Brałam udział w plenerach artystycznych w Wieliczce-Krzyszkowicach, a potem organizowaliśmy wernisaże naszego rękodzieła. Dalej polecano mnie w innych miejscach i wkrótce moją biżuterię z motywami kwiatowymi można było oglądać na wystawie w Muzeum Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Twórcze środowiska mobilizują do dalszego działania. A ja miałam marzenie, by szyć.
Marzenie z dzieciństwa?
Mama nauczyła mnie robić na drutach, gdy miałam 6 lat. Szyłam ubranka dla lalek, zaprojektowałam plecak ze starych ogrodniczek oraz flaneli i chodziłam z nim do szkoły... Wreszcie, po latach, mogłam zapisać się do szkoły krawieckiej. Początkowo tworzyłam bardzo proste, choć nie aż tak piękne rzeczy. Ale trafiłam na panią Marię, która pomogła mi odnaleźć swój styl i go dopracować. W międzyczasie uczyłam się wizażu, makijażu oraz stylizacji i też skończyłam odpowiednią szkołę. Z czasem dostrzegłam, że wszystko, co robię, ma wspólny mianownik: podkreślanie piękna kobiety. Czynię to ubiorem czy makijażem, choć wiadomo, że nie szata zdobi człowieka. Ma jednak znaczenie w wydobyciu piękna konkretnej osoby.
Kobiety czują niezwykłą radość, gdy postrzegają siebie jako piękne.
Piękno to nie wyrazisty makijaż czy ciuch, bo wtedy wzrok przykuwa właśnie ta rzecz, a nie człowiek. Piękno jest czymś spójnym i harmonijnym. To często przychodzi do nas wraz z wiekiem, bo potrzeba czasu, by poznać samą siebie i polubić. Gdy kobieta odkryje swoje piękno, ono emanuje, udziela się. Dlatego czasem chcemy coś zmienić, podkreślić, także w wyglądzie zewnętrznym. W ramach mojej pracy miałam okazję przeprowadzać „metamorfozę” koleżanki. Największą radością było dla mnie, kiedy słyszałam kierowane pod jej adresem komplementy: „Świetnie wyglądasz, promieniejesz”.
A wystarczyło tak naprawdę dobrać korzystną fryzurę, odpowiednie kolory i wzory ubrań…
Przejrzałyśmy szafę, żeby znaleźć modele, które najlepiej podkreślą figurę i urodę. Bazowałyśmy na tym, co jest, nie poszłyśmy na specjalne zakupy. Uszyłyśmy jedynie nową sukienkę na lato. Korzystałam z analizy kolorystycznej czy innych technik, jakimi dysponuje stylista, jednak to tylko środki, a nie cel. Sukienka ma zwrócić uwagę na daną kobietę poprzez wyeksponowanie tego, co w niej najpiękniejsze. Nie trzeba sztucznych rzęs, botoksu czy drakońskich diet, kobieta jest piękna teraz!
„Obracanie” talentami w dziedzinie piękna daje ci satysfakcję?
Z perspektywy czasu widzę, że warto było podjąć ryzyko. Nie od razu robimy wielkie dzieła, ale sama otwartość na działanie, gotowość, czynna postawa (gdy nie czekam, aż ktoś mnie znajdzie) sprawia, że wchodzimy na dobrą drogę. Potem odwracamy się i widzimy, że za nami już długa i owocna trasa. A więc podobna jest i przede mną, zatem trzeba iść dalej. Gdybym nie robiła nic, nie szukała, nie próbowała nowych rzeczy, pewnie wróciłabym na etat, który na mnie czekał. I byłabym dalej w tym samym miejscu...