Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Małe kobietki” Louisy May Alcott to klasyka literatury światowej. Podobnie jak klasyczne są wartości, które promuje książka. Nie inaczej jest w przypadku ekranizacji powieści, którą właśnie możemy oglądać w kinach.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Spotkało mnie wiele przykrości, dlatego piszę wesołe historie” – przekonywała Louisa May Alcott, amerykańska pisarka, jedna z pionierek powieści dla dziewcząt czy w ogóle – kobiecej literatury. Takim cytatem rozpoczyna się ekranizacja jej najgłośniejszej książki „Małe kobietki”, którą właśnie oglądamy w kinach.
„Małe kobietki” – wielka siła
Dla tych, którzy książki nie czytali, krótkie przypomnienie. Rzecz dzieje się w latach 60. XIX wieku w Ameryce. Gdzieś na prowincji pogodne, choć niepozbawione burz życie toczą państwo March. Trwa wojna secesyjna, więc matka Marmee i jej cztery dorastające córki z niepokojem oczekują na powrót z frontu męża i ojca.
Taka liczba kobiet (plus pomagająca w prowadzeniu domu Hannah) powoduje, że na brak wrażeń nie można narzekać. W Orchard House wciąż się dzieje. Przede wszystkim za sprawą Josephine, która energią i pomysłowością mogłaby obdarzyć co najmniej kilka osób, przez co naturalnie narracja toczy się wokół niej. Jo marzy o tym, by zostać pisarką. Z próbkami twórczości puka od drzwi do drzwi nowojorskich redakcji. Jej opowiadania trafiają do druku, ale…
…nie są zbyt dobrze wyceniane, a dziewczynie zależy na tym, by finansowo wesprzeć rodzinę (w końcu po to wyjechała do Nowego Jorku, gdzie pracuje jako nauczycielka). Większym problemem są jednak próby ingerowania w jej opowieści. „Niech bohaterka na końcu wyjdzie za mąż albo umrze” – poleca wydawca. Bo jakżeby inaczej miał skończyć się los kobiety w XIX wieku, prawda?
Szczęście? Czerpać z życia pełnymi garściami!
Jo buntuje się przeciw z góry narzuconym rozwiązaniom, powielaniu schematów, chodzeniu wciąż tą samą, utartą drogą. Ona nie widzi się w roli małżonki, a przynajmniej nie na tym etapie życia. Chce się rozwijać, pisać. A przede wszystkim nie chce tracić wolności, którą ceni nade wszystko. Dlatego odrzuca miłość Lauriego, młodzieńca z sąsiedztwa, znudzonego dorastaniem pod dachem obrzydliwie bogatego, a jednocześnie okrutnie samotnego dziadka.
…nie sądzę, bym kiedykolwiek wyszła za mąż. Jestem zupełnie szczęśliwa i zbyt kocham moją wolność, żebym zgodziła się jej wyrzec dla jakiegokolwiek śmiertelnika – mówi chłopakowi, argumentując, że choć tak wiele ich łączy, to razem nie byliby szczęśliwi, szybko pojawiłyby się kłótnie, a jemu obrzydłoby jej pisanie.
Oddaje się pasji pisania. Wraca w nim do czasów beztroskiego dzieciństwa, dorastania, dziecięcych sporów i zabaw. Pisze o siostrach. Meg, która zapowiada się na świetną aktorkę, ale zakochuje się i wychodzi za mąż, bo to wydaje się jej przeznaczeniem. Amy – przemądrzałej, nieco egoistycznej, która skorzysta z nadarzających się okazji, by „ugrać” coś dla siebie. Beth – najcichszej z nich, nieśmiałej, chorowitej, rozkochanej w muzyce. O Marmee – dzielnej matce, mimo trudności wychowującej córki na mądre, odważne kobiety, które nie będą bały się czerpać z życia pełnymi garściami, ale jednocześnie będą empatyczne i wrażliwe na los innych. O ciotce March – starej, zgorzkniałej z samotności kobiecie, która jedyną szansę na szczęście siostrzenic widzi w prostym wyborze – albo odziedziczą wielki majątek, albo wyjdą bogato za mąż.
„Małe kobietki” – opowieść o potędze rodziny
Choć Louisa May Alcott jest uznawana za jedną z pionierek feminizmu, a w „Małych kobietkach” nie brak odcieni feministycznych postulatów, to przesłanie tej historii ma niewiele wspólnego z agresywnymi odmianami walczącego feminizmu, jakie mogą dziś przychodzić na myśl. Co więcej, przesłanie „Małych kobietek” paradoksalnie można odczytywać jako promocję takich „tradycyjnych” wartości, jak rodzina, potęga macierzyństwa i siostrzeństwa.
Wspomniałam o Marmee, która de facto samotnie wychowuje córki. Uczy je troski o innych (organizuje pomoc dla potrzebujących, w święta niesie z córkami jedzenie dla biednych sąsiadów z gromadą dzieci). Wpaja im też całkiem nowatorskie, jak na tamte czasy, wartości, jak niezależność, prawo do wyboru swojej drogi, wolność, możliwość realizowania pasji. W każdym wyborze wspiera córki, nawet jeśli są to wybory niezbyt standardowe. Nie staje na przeszkodzie Jo, która chce pisać i nie myśli o zamążpójściu. Wręcz przeciwnie, kibicuje jej gorliwie. Jednocześnie wspiera Meg, która widzi siebie w roli żony, trzyma kciuki za Amy, która jedzie do Europy, by zdobyć wykształcenie i troskliwie dba o Beth, która zapada na zdrowiu.
„Małe kobietki” to wielka opowieść o potędze rodzinnych więzi, które przetrwają mimo licznych prób. To piękna przypowieść o mocy rodzeństwa (tu siostrzeństwa) i sile przebaczenia, dzięki któremu bohaterki przetrwają życiowe dramaty i miłosne zawirowania.
„Małe kobietki” – feel-good movie z Oscarem i w świetnej obsadzie
Można się zżymać, że „Małe kobietki” w reżyserii Grety Gerwig to landrynkowa historia z happy endem. Ale można też spojrzeć na nią inaczej, spróbować wyciągnąć z niej to, co żyjąca ponad półtora wieku temu autorka chciałaby przekazać nam, współczesnym. To typowy feel-good movie, w dodatku dobrze zrealizowany (Oscar za najlepsze kostiumy mówi sam za siebie), z doborową obsadą (brawurowa Saoirse Ronan w roli głównej, zabawny Timothee Chalament jako Laurie, przekonująca Laurie Dern jako matka i arcykomiczna Meryl Streep w roli zrzędliwej ciotki).
Oglądałam z siostrą (świetny film na babskie wieczory!), wyszłyśmy z kina nie tylko w znakomitych nastrojach, ale i podbudowane dawką pogody i entuzjazmu, jaką emanują „Małe kobietki”. Życie małżeńskie wystawia kobietę na nie lada próby i wymaga nieskończonej cierpliwości i miłości – pisała Alcotte. Nie tylko życie małżeńskie, ale w ogóle życie, wystawia nas, kobiety, na nie lada próby. Ale w końcu kto, jeśli nie my, mamy tą siłę, by stawić im czoła?
Czytaj także:
„Joker”. Człowiek bez miłości szaleje
Czytaj także:
„Proxima”: Macierzyństwo trudniejsze niż kosmiczna misja?
Czytaj także:
A ty za co doceniasz swoją drugą połówkę?