"Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygując" – czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego.
Czyli głównym zadaniem wizyty duszpasterskiej jest pobłogosławienie domu i ożywienie relacji między wiernymi a parafią. Ale też ojcowska pomoc w rozwiązywaniu ewentualnych problemów, z którymi borykają się poszczególne rodziny. Tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce?
Sprinterskie tempo, jałowa rozmowa i masa formalności
Czy "kolęda" faktycznie sprzyja poznawaniu parafian? Czy to w ogóle możliwe, by podczas 10-minutowego spotkania, które ma miejsce raz do roku, nawiązała się jakakolwiek relacja albo chociażby nić porozumienia? Czy ksiądz ma wtedy czas i ochotę na coś więcej niż naskórkową wymianą zdań, sprinterską modlitwę i pospieszne uzupełnienie kartoteki?
Aż wreszcie: co można zrobić, by wizyta duszpasterska wyglądała inaczej? Żeby była spotkaniem, które sprzyja szczeremu zainteresowaniu i faktycznemu pogłębianiu relacji z kapłanem? Spytaliśmy o to kilku wierzących, praktykujących i zaangażowanych katolików. Zobaczcie, co najbardziej drażni ich w "kolędzie" i – co najważniejsze – czy mają jakieś pomysły, by zmienić ją na lepsze.
Oto kilka rzeczy, których katolicy szczególnie nie lubią w wizycie duszpasterskiej: