Po wpisaniu frazy "ksiądz po kolędzie" w wyszukiwarce, wątku finansowego dotyczy wszystkie 10 wyników na pierwszej stronie wyszukiwania. O możliwych przyczynach tego fenomenu opowiada Aletei ks. Mateusz Szerszeń CSMA.
Karol Wojteczek: Czy rzeczywiście dostrzega ksiądz w swojej posłudze tego rodzaju poczucie presji wśród parafian? Jakąś szczególną koncentrację na aspekcie ofiary?
Ks. Mateusz Szerszeń CSMA: Na początku podkreślmy jedno: celem wizyty duszpasterskiej nie jest ściągnięcie od wiernych podatku czy haraczu. Oczywiście, z ich perspektywy może to wyglądać inaczej. Wielu parafian obawia się, że zostaną przez księdza ocenieni na podstawie tego, w jakiej wysokości złożyli jałmużnę. Niemniej nie spotkałem się nigdy z sytuacją, by kapłan wymuszał jej przekazanie. Nie w ofierze zawiera się istota wizyty duszpasterskiej i można, z sobie znanych powodów, zrezygnować z jej złożenia. W duchowości Kościoła silna jest cały czas symbolika „wdowiego grosza” (por. Łk 21,1-4). Nigdy do końca nie wiemy, czy to, co ofiarowuje nam inny, nie jest wszystkim, co ten ktoś posiada. Nie powinniśmy go więc oceniać.
Jeśli zaś widzę gdzieś problem, to w braku rozeznania wśród wielu wiernych co do potrzeb Kościoła. O konieczności dbania o te potrzeby mówi 5 przykazanie kościelne. Parafianie, którzy w życiu swojej wspólnoty uczestniczą sporadycznie, często nie wiedzą, jakie są koszty jej funkcjonowania. Nie mają świadomości co do prowadzonych przez parafię dzieł charytatywnych, kosztów ogrzewania budynku kościoła czy liczby zatrudnionych w niej pracowników. A duże parafie potrafią mieć na etatach po kilkadziesiąt osób!
Rzecz jasna wielu jest też wiernych, którzy pamiętają, że jałmużna to jeden z najprzedniejszych dobrych uczynków i chcą go spełnić akurat wykorzystując okazję wizyty duszpasterskiej.
Znaczenie jałmużny
Jakie znaczenie dla naszego życia duchowego i religijnego ma jałmużna? Bo sam fakt istnienia określonego kościelnego przykazania czy świadomość wysokości opłacanych przez proboszcza rachunków nie każdego może przekonać...
„Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy” – czytamy w Mądrości Syracha (Syr 3,30). W teologicznym rozumieniu jałmużny słowa te stanowią fundament i przez wieki chrześcijanie podchodzili do jej składania niezwykle poważnie. Jałmużna, i mówię to oczywiście szerzej niż w kontekście wizyt duszpasterskich, jest gestem ducha, który przywrócić ma porządek w świecie. „Kto ma dwie suknie, niech [jedną] da temu, który nie ma” – mówił Pan Jezus (Łk 3,11).
A co, jeśli ktoś nie jest w stanie złożyć ofiary?
Ma wtedy do dyspozycji pozostałe dwa dobre uczynki – modlitwę i post. Proszę zresztą pamiętać, że powinność składania jałmużny dotyczy również kapłanów. I, wcale nie tak rzadko, zdarzają się sytuacje, gdy to ksiądz, który chodzi po kolędzie, zostawia którąś z kopert u mniej zamożnej czy potrzebującej rodziny. Ale też nie jest to coś, czym powinniśmy się chełpić. „Niechaj nie wie lewica, co czyni prawica” (por. Mt 6,3).
To ile w końcu dawać po tej kolędzie?
Domykając wątek postawiony na początku: Co mamy napisać tym wszystkim czytelnikom, którzy pytają w wyszukiwarce o to, ile w tym roku daje się po kolędzie?
Proszę napisać, że podawanie i porównywanie konkretnych kwot nie ma sensu. Nie uczestniczymy w „wyścigu hojności”. Internetowa popularność wspomnianego pytania jest dla mnie zupełnie niezwykła. W mojej dotychczasowej posłudze zadano mi je wprost może ze dwa razy, co dowodzi jego niezręczności. Raz też pewna osoba, wręczając mi jakąś kwotę bezpośrednio do ręki zapytała, czy tyle wystarczy. Widać w tym było obawę o spełnienie oczekiwań księdza. Takie myślenie o ofierze – w kategoriach obowiązku – sprzeczne jest jednak z duchowym znaczeniem jałmużny, o którym wspomnieliśmy wcześniej.
Pragnę też z tego miejsca te obawy uspokoić – księża na ogół zliczają ofiary po zakończeniu kolędy i zwyczajnie nie wiedzą „kto ile dał”. Praktyka zapisywania wysokości poszczególnych datków jest coraz rzadsza. A już rozliczanie parafian z wielkości złożonej jałmużny jest czymś absolutnie niezrozumiałym i niestosownym. Są zresztą parafie, gdzie przyjmowanie ofiar ograniczono do mszy świętych.
Zauważyłem także, że temat ofiary budzi najwięcej emocji jeszcze przed przyjściem księdza. Gdy bowiem ten już przyjdzie, rozmowa jest często tak sympatyczna i angażująca, że potrafimy zapomnieć o przyjęciu datku. Zdarzało się czasem, że ktoś z parafian gonił mnie po wizycie po klatce schodowej z kopertą w ręku (śmiech).
Czy w takim razie zdarza się, że wierni pytają o to, na co ich ofiary są wydatkowane?
Zdarza się, czasem też parafianie pytają wprost o to, co wymaga najpilniejszego wsparcia. Ważne jest jednak, aby duszpasterze otwarcie potrzeby i wydatki parafii komunikowali. Dobrych praktyk doświadczyłem pod tym względem w Kanadzie. Panuje tam pełna jawność – proboszczowie wprost i konkretnie ogłaszają, ile i na co parafia wydała w danym miesiącu. Taka przejrzystość jest bardzo ważna, gdyż odpowiedzialni jesteśmy za naprawdę duże kwoty. Wierni powierzają nam je w dobrej wierze i z ufnością.
Jak przyjąć księdza chodzącego po kolędzie?
Idźmy dalej: Skoro przeceniamy znaczenie kwestii ofiary, na czym w takim razie powinniśmy się skupić, przyjmując księdza „po kolędzie”? Bo, trzymając się kryterium wyszukiwarki, dowiedziałem się w pierwszej kolejności, że powinienem zamknąć psa w drugim pokoju. Ale mam tylko kota...
Akurat zamknięcie zwierząt to dobry pomysł. Przychodzący z wizytą ksiądz niesie ze sobą najrozmaitsze zapachy z różnych domów. A szczekający pies, nawet jeśli nie jest agresywny, zwyczajnie rozprasza w rozmowie. Raz też zdarzyło mi się, że kot wypił wodę święconą...
Co do przygotowań – na pewno jest kilka rzeczy praktycznych, które można księdzu zaproponować: szklankę wody, możliwość skorzystania z toalety, zostawienia kurtki, jeśli kolęda odbywa się w bloku. I przede wszystkim – żeby usiadł. Zdarza się, że parafianie o tym zapominają, a rozmowa na stojąco jest bardzo niezręczna. Jedynie co do posiłku zachowałbym pewną powściągliwość – nie jesteśmy w stanie zjeść obiadu w każdym mieszkaniu, gdzie się nam go proponuje.
Generalnie obowiązują nas te same zasady, co przy przyjmowaniu innych gości w naszym domu. Jedyną różnicą jest to, że nasz gość jest osobą duchowną – i winniśmy przygotować stosowne do tego symbole i sakramentalia: obrus, krzyż, świece, wodę święconą, kropidło, Pismo Święte, zeszyty do religii...
Sam pamiętam, jak zawsze przed wizytą księdza podkreślałem kolorami tematy katechez...
Wiele dzieciaków to lubi, bo można łatwo dostać dobrą ocenę (śmiech). Miałem też w jednej z parafii sympatyczną sytuację, gdy dzieci ustawiły się w rządku i wyrecytowały przygotowane dla mnie wierszyki religijne. To bardzo miłe, gdyż tworzy od razu klimat domowej liturgii, ecclesia domestica – Kościoła domowego. Wizytujący rodzinę ksiądz to przecież nie inkasent ani ankieter, który ma zadać pięć pytań. Przychodzi on jako gość, by uczestniczyć w liturgii Kościoła domowego. Dlatego każde spotkanie rozpoczynamy modlitwą.
W domu czy w kościele – jaka to różnica?
Księże, ale jaka to różnica, czy rodzina pomodli się z księdzem w domu, czy w kościele na mszy?
O księżach mówi się często, że są to ludzie oddani służbie Bogu. Tymczasem ich zadaniem jest łączenie Boga z ludźmi. Kapłan jest pomostem, a ten, ze swojej definicji, łączy dwa brzegi. Nie może dochodzić do sytuacji, w których ksiądz, tłumacząc się życiem sprawami Bożymi, odwraca wzrok od swoich parafian i ich problemów. Duszpasterz nie może żyć w oderwaniu od wiernych. Szczególnie dobrze rozumieją to misjonarze, którzy często dzielą ubóstwo ze swoimi parafianami.
Kolęda to spotkanie z ludźmi w ich domowym środowisku, a czasem jedyna szansa na spotkanie z nimi w ogóle. W kościele wszyscy wyglądają podobnie. W domach słyszymy o sprawach, których nie da się wyczytać z twarzy. Każdy z nas jest inny i potrzebuje indywidualnego podejścia. Czasami np. obecność księdza niesie ukojenie w żałobie czy przeżywaniu choroby. Są ludzie, którzy nie mogą przyjść do kościoła, więc, w pewnym sensie, Kościół przychodzi do nich.
Czy jednak rzeczywiście ludzie gotowi są otwierać się przed kapłanem w trakcie 15-minutowego spotkania?
Nie wszyscy rzecz jasna. Najczęściej skrępowani są ci, którzy odeszli od praktyk religijnych. Prowadzi to zresztą do wielu niezręcznych sytuacji, gdy np. są przekonani, że w parafii dalej posługuje ksiądz, którego nie ma w niej od 10 lat, albo mylą proboszcza z wikarym. Dlatego wolę uczciwe postawienie sprawy – gdy ktoś mówi mi, że nie chodzi do kościoła i dlaczego.
Jakie te osoby podają powody? I co im ksiądz odpowiada?
Nie mam gotowych odpowiedzi. Też jestem człowiekiem targanym wątpliwościami i poszukującym, po prostu wybrałem inny kierunek poszukiwań. Nie mogę udawać, że nigdy nie mam żadnych wątpliwości. Mogę co najwyżej dzielić się odpowiedziami, jakie daje na nie moja wiara. Ja uważam te odpowiedzi za sensowne.
Często te rozmowy o wątpliwościach toczą się wokół nauczania moralnego Kościoła czy zahaczają o rozważania filozoficzne, jak np. sens cierpienia. Rozmowy te są zresztą bardzo trudne. Z jednej strony ksiądz nie może w nich popadać w banały i udawać wszechwiedzącego. Z drugiej, nie może też rozmiękczać nauczania Kościoła czy bagatelizować grzechu. Potrzebna jest tu duża wiedza. Gdybyśmy bowiem np. sprzeciw wobec aborcji ograniczyli do argumentu wiary, nie będziemy mieli szansy na przekonanie do wartości życia poczętego niewierzących.
Jedna zasada, której staram się przestrzegać w takich sytuacjach to, aby bardziej słuchać niż pouczać. Wszak w trakcie wizyty duszpasterskiej jestem gościem – pouczanie gospodarza byłoby cokolwiek nieeleganckie.
To skoro już poruszyliśmy ten wątek – czego jeszcze nie wypada robić w trakcie wizyty duszpasterskiej?
W złym tonie jest na pewno rozmowa o polityce, agresywne atakowanie Kościoła czy... podawanie intymnych szczegółów zdrowotnych. Przyjąłem zresztą zasadę, by, w sytuacji agresywnego ataku, nie wdawać się w utarczki, lecz po prostu podziękować i wyjść.
O czym więc mówić?
Warto opowiedzieć o ogólnej sytuacji rodziny; o tym, jak przeżywacie wiarę; o tym, czy wasze życie religijne osłabło lub wzrosło. Można przy okazji podpytać o sprawy parafialne, pochwalić za dobre pomysły, zwrócić uwagę na błędy.
Jak ksiądz przygotowuje się do chodzenia po kolędzie?
Przygotowuje się ksiądz jakoś do czekających go w trakcie kolędy rozmów?
Kapłan, który wyrusza „po kolędzie” powinien być „uzbrojony” przede wszystkim w jedną rzecz – tzw. „nadwyżkę ciepła”, czyli empatii. Empatia jest w trakcie wizyty duszpasterskiej kluczowa. Ksiądz nie może chodzić po domach po to, by tego czy innego człowieka potępiać. Zamiast próbować z pozycji wyższości tłumaczyć sens cierpienia, lepiej wysłuchać bliźniego i powiedzieć: „Wiem co pan/pani przeżywa. Też straciłem kogoś bliskiego”.
Sądzę zresztą, że księża powinni więcej pracować z psychologami. Choćby po to, by poradzić sobie ze wszystkimi trudnymi emocjami i uczuciami, jakie przenoszą na nich te tysiące osób.
To jak sobie ksiądz radzi z tymi emocjami?
Dzielimy się swoimi doświadczeniami we wspólnocie zakonnej, opowiadamy o swoich najtrudniejszych wizytach, polecamy powierzone nam intencje we wspólnotowej modlitwie. Ksiądz musi pamiętać, że swoimi ludzkimi siłami nie jest w stanie zbawić całego świata. To potrafi tylko Pan Jezus.