Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z s. Zofią Pliszką ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, dyrektor Szkoły i Przedszkola Sióstr Rodziny Maryi w Markach, rozmawia Jarosław Kumor.
Przed wigilią była Wielkanoc
Jarosław Kumor: W jaki sposób w waszym domu zakonnym w Markach znalazły się osoby z Ukrainy?
S. Zofia Pliszka: Zaraz po wybuchu wojny dostałyśmy telefon z prośbą o przyjęcie dwóch kobiet z dziećmi. Po jakimś czasie pojawił się kolejny telefon, z innego miejsca, i jeszcze jedna rodzina, która potem ściągnęła jeszcze swoich znajomych. W tej chwili mieszka u nas pięć pań (Marina, Maryna, Ludmiła, Iryna i Larysa), w większości z dziećmi.
Święta Bożego Narodzenia musiały być dla nich wzruszającym przeżyciem.
Tak było, chociaż zdecydowanie większe wzruszenie towarzyszyło im podczas Wielkanocy. Przyjazd do Polski był wtedy jeszcze ich bardzo świeżym doświadczeniem. Wszystko było nowe. Goszczące u nas panie i dzieci z Ukrainy nie spodziewały się przygotowanego wielkanocnego stołu. O niczym nie wiedziały, tym bardziej, że u nich święta wielkanocne obchodzi się później.
Zaprosiłyśmy je na naszą stołówkę. Kiedy zobaczyły białe obrusy i zastawę na stołach, dostały świąteczne upominki, wszystkim udzieliło się wielkie wzruszenie. Złożyłyśmy im życzenia. To było dla nich takie pozytywne zderzenie z rodzinną atmosferą w tym bardzo trudnym doświadczeniu opuszczenia własnych domów i bliskich.
Kobiety, które u was mieszkają, są prawosławne?
Nie pytałyśmy o to, bo nie jest to dla nas szczególnie istotne, jakiego są wyznania. Ale widać było, że przygotowywały się do świąt wielkanocnych w późniejszym terminie. Szykowały koszyczki i wyjechały bardzo wcześnie rano do Warszawy, zapewne do cerkwi. Po powrocie podzieliły się z nami święconką i swoimi tradycyjnymi wypiekami wielkanocnymi.
Polsko-ukraińska wigilia
Wigilia spędzona razem z gośćmi z Ukrainy była dla was, jako wspólnoty zakonnej, nowym doświadczeniem?
Tak. U nas najczęściej na wigilię przychodzi z zewnątrz ksiądz proboszcz z tutejszej parafii. Czasami dołączają członkowie naszych rodzin. Jednak nigdy nie mieliśmy na wigilii kogoś spoza tego grona, tym bardziej obcokrajowców.
Przed świętami zaproponowałyśmy naszym paniom z Ukrainy, by przygotowały z nami wspólną wigilię. Bardzo się ucieszyły z zaproszenia i zadeklarowały, że przyrządzą swoje tradycyjne potrawy na tę okazję. Po raz pierwszy miałyśmy więc bardziej urozmaicone menu, bo na stole pojawiły się dania typowo ukraińskie. Takim podstawowym dla naszych gości okazała się kutia, robiona na bazie kaszy pęczak. Dowiedziałyśmy się od naszych gości, że podczas ukraińskiej wigilii jest to pierwsze danie, którym dzielą się oni tuż po złożeniu sobie życzeń.
A czy znali nasz polski opłatek?
Był dla nich dużą nowością. Moment dzielenia się opłatkiem był siłą rzeczy bardzo wzruszający. Na początku nasi goście nie do końca wiedzieli, co się dzieje, ale szybko zrozumieli tę tradycję. Życzyłyśmy im pokoju, tak w ich kraju, jak i w sercach, pomimo tego, że są z dala od swoich rodzin. Wtedy pojawiały się łzy. Jedna z pań podkreślała, że w Polsce jest im dobrze, bo mają ciepło, mają prąd. A na Ukrainie ten czas Bożego Narodzenia spędzany był często w zimnie i bez światła.
Kolędowanie trwało i trwało
Zupełną nowością na waszej zakonnej wigilii były też dzieci. Jak one przeżywały ten wieczór?
Ujęło mnie to, że były bardzo skupione. Po wieczerzy zrobił nam się taki "minikoncert" kolędowy. Dzieci usiadły razem, ze śpiewnikami. Każde z nich mówiło, którą kolędę śpiewamy – i podawało jej numer. Jedna z naszych sióstr zaczynała melodię i tak przeszliśmy chyba przez wszystkie najbardziej znane polskie kolędy. Dzieci zaśpiewały też kolędę w swoim ojczystym języku. Ale był również taki moment, w którym te z nich, które uczą się w naszej podstawówce, stanęły na środku i zaśpiewały po polsku kolędy, które poznały w trakcie nauki.
To było wspaniałe doświadczenie. Kolędowaliśmy długo. Dzieciom zupełnie się nie nudziło, a mamy tych naszych małych artystów bardzo się cieszyły, nagrywały ich, robiły im zdjęcia. Widać było, że to dla nich niezwykłe przeżycie, choć same niespecjalnie chciały śpiewać. W ich kulturze tradycja śpiewania kolęd jest raczej nieobecna.
Zapewne były też prezenty.
Oczywiście! Pod koniec kolędowania siostra przełożona przyniosła dla naszych gości paczki. A dla nas, sióstr, wielkim zaskoczeniem było to, że każda z naszej dwunastki też dostała od nich drobny upominek – taki świąteczny kubek z cukierkami. To był bardzo miły akcent.
Upominki dla gości były czymś oczywistym, tym bardziej, że wcześniej nasza siostra przełożona zaopatrywała ich w potrzebne sprzęty codziennego użytku.
„Dobrze się u nas czują”
Czy wasi goście z Ukrainy odnaleźli się w polskiej rzeczywistości przez ten rok?
Widać, że te rodziny dobrze się u nas czują. Znają okolicę, jeżdżą do Warszawy, zwiedzają. Odwiedzają też osoby z Ukrainy, które mieszkają niedaleko. Na terenie przy naszej szkole w Markach jest duża polana, na której organizowały spotkania, gdy było ciepło. Cieszy nas, że te panie mogą prowadzić normalne życie i nie bać się o siebie i dzieci.
A same dzieci dobrze się odnajdują w naszej szkole i przedszkolu. Mamy też w naszych placówkach inne dzieci z Ukrainy, mieszkające poza naszym domem zakonnym. Jedna z ukraińskich matek po zmianie pracy natrafiła na nasze przedszkole i jest bardzo zadowolona, bo jej dziecko przychodzi do nas z wielką ochotą, podczas gdy w poprzednim miejscu było trudniej. To dla nas dobry sygnał.
Warto wspomnieć, że wszystkie te rodziny z Ukrainy brały udział w spotkaniach wigilijnych w naszych placówkach i były bardzo poruszone. Pamiętam, że jedna z mam przyszła ze swoją mamą. Wzruszenie na twarzach tych kobiet było niezwykłe. To jest dla nich pewna nowość, że u nas przy okazji Bożego Narodzenia było tak dużo spotkań i serdecznej, rodzinnej atmosfery.
Wojna to nie temat tabu
Czy na co dzień rozmawiacie ze swoimi gośćmi o wojnie?
Ten temat jest poruszany najczęściej przy okazji jakichś większych spotkań – choćby właśnie wigilijnych. Nie jest to więc temat tabu, ale też nie dominuje on w rozmowach. Dla naszych ukraińskich rodzin ważne jest na przykład to, żeby dzieci mogły kontaktować się ze swoimi ojcami. Teraz, ze względu na ataki na ukraińską infrastrukturę, jest to utrudnione. Przejmują się też oczywiście brakami bytowymi – odciętymi w wielu miejscach na Ukrainie dostawami prądu czy wody. Dla jednej z pań dojmującym przeżyciem był brak możliwości udania się na pogrzeb ojca... To są tematy, które bywają impulsem do rozmowy o sytuacji na Ukrainie.
Dla nas jednak istotniejsze od rozmowy o wojnie jest to, że przynajmniej częściowo możemy zrekompensować im to oddalenie od bliskich. Zwłaszcza w tak szczególnych momentach, jak Boże Narodzenie.