Jeszcze przed wybuchem wojny Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża starały się dotrzeć do środowiska osób dorosłych, niewidomych, którzy w Żytomierzu mieszkają w specjalnym, wydzielonym bloku. Czymś w rodzaju „mieszkania chronionego”, które jednak nie spełnia podstawowych norm, jest mocno zaniedbane. Jak i sami mieszkańcy – żyjący
nieco na marginesie reszty społeczeństwa.
– Nazywa się to miejsce „akademikiem”, tak zwane obścieżycie (po polsku można to tłumaczyć jako wspólne życie). Gdy próbowałyśmy dotrzeć do mieszkańców przed wojną, wydawali się mocno zamknięci, niechętni nam, siostrom. Nie chciałyśmy się narzucać, ale jednocześnie bardzo pragnęłyśmy im pomóc… - tłumaczy siostra Karolina.
Dla niewidomych z "humanitarki" zostają resztki
Wojna jednak zmieniła wszystko. Ludzi przede wszystkim.
– (...) postanowiłyśmy jeszcze raz pójść do tego „akademika”, do nowych ludzi. To jest specyficzne środowisko: faktycznie niewidomi na ciele, ale i na duszy. Dużo tam biedy i materialnej, i moralnej. W czasie wojny ludzie zostali pozostawieni sami sobie, zdani na
łaskę… sama nie wiem czyją. Większość z nich nie ma pracy, zajęć, pomoc społeczna tam teraz niezbyt dociera. Z dnia na dzień wygląda to coraz gorzej…
Nadszedł więc czas, by do akcji wkroczyły franciszkanki.
– Zaczęłyśmy ich odwiedzać, delikatnie rozmawiać, wspólnie się zastanawiać, jak i czym najlepiej tych ludzi wspomóc, co jest im potrzebne, prócz prostych spraw, takich jak jedzenie czy chemia gospodarcza – opowiada siostra Karolina. – Z samego Żytomierza
wiele kobiet powyjeżdżało. Kobiety niewidome, dorosłe, nie miały gdzie ani jak wyjechać. Nie chciały też zostawiać swoich mężów czy partnerów. Bo paradoks polega na tym, że z terenów Ukrainy również mężczyźni niewidomi nie mogą wyjeżdżać.
Walczyć nie mogą, wyjeżdżać nie mogą. Więc siedzą w „akademiku” i często piją.
– Zaczęłyśmy tych ludzi odwiedzać, ostrożnie rozmawiać, starać się wybadać sytuację – opowiada siostra Karolina. – Kilka osób okazało się chętnych do zacieśnienia relacji, kilka opowiedziało o ich życiu, ciężkim, bez poczucia, że są komukolwiek potrzebne. Dodatkowo wybuchła wojna, której nie widzą, ale której się panicznie boją. Zaczęłyśmy w miarę naszych możliwości przywozić im pomoc humanitarną, bo one mają spory problem, by się dostać do tej pomocy świadczonej przez miasto…
Wygląda to zwykle tak: któraś z kobiet podchodzi do kolejki po „humanitarkę”. Staje grzecznie. Ale nie widzi ani ludzi, ani oferowanej żywności. Krępuje się, stresuje. Zanim kolejka do niej dotrze, często nie zostaje już nic lub dostaje resztki.
Jeden prysznic na 20 rodzin
– Oni są zupełnie bezbronni, niezbyt zaradni – wzdycha franciszkanka. – A muszą przecież coś jeść, ich dzieci też potrzebują wsparcia i normalnego życia. Postanowiłyśmy regularnie ich wspierać. Zaczęłyśmy dostarczać kaszę, makarony, ziemniaki, jakieś słodycze dla dzieci i zamierzamy to dalej robić, pomagać, ile tylko będzie trzeba.
Franciszkanki pomagają, i to na wielu frontach. Bo przy bliższym poznaniu okazało się, że warunki życia nowych podopiecznych są fatalne. Gdy zepsuł się bojler, nie mieli ciepłej wody. Poprosili już wtedy siostry o pomoc.
– Miałyśmy jakieś fundusze pomocowe od dobrych ludzi, kupiłyśmy bojler. Została niewielka suma pieniędzy. Wówczas jedna z pań z ośrodka zapytała: „A dałoby się dokupić słuchawkę prysznicową? Bo nie mamy”. Jedna z naszych sióstr weszła do tej łazienki i zobaczyła faktycznie opłakany stan. Oczywiście zgodziłyśmy się.
Franciszkanki wpadły jednak na pomysł, by po prostu pozbierać pieniądze od dobrych ludzi i za jednym zamachem jako tako wyremontować resztę łazienek. Żeby wszystkie kabiny miały nowe prysznice.
I wtedy skrępowana niewidoma kobieta powiedziała cicho:
– Ale my mamy tylko ten jeden prysznic…
Jeden prysznic na około dwadzieścia rodzin, czyli na kilkadziesięcioro mężczyzn, kobiet i dzieci. Żeby się umyć, kolejki ustawiają się o czwartej rano. Kuchnie, korytarze, pokoje nawet są w podobnym stanie.
Bóg z wojny wyprowadził dobro
– Zaczęłyśmy głębiej wchodzić w to środowisko, tak by powoli pomagać strukturalnie. Za ich oczywiście zgodą. Okazało się, że część z mieszkańców pracuje w zakładzie pracy chronionej, inni mają renty. Wszyscy natomiast płacą zbyt wielkie pieniądze za wynajem pokoi w „akademiku”. Boją się jednak mieszkać sami, poza tym nie wiadomo, czy ktokolwiek w ogóle by im wynajął mieszkanie. Wegetują więc w strasznych warunkach, ale
przynajmniej, jak mówią, są „wśród swoich”. Kobiety są jeszcze w miarę aktywne: starają się dla dzieci, nie chcą się poddawać. Gorzej z mężczyznami, którzy popadają w depresje i uzależnienia.
– To jest jakiś paradoksalny plus tej strasznej wojny: dotarłyśmy do tych ludzi i już nie zostawimy ich samych…
***
Tekst stanowi fragment książki Agaty Puścikowskiej pt. Siostry nadziei. Nieznane historie bohaterskich kobiet walczących na Ukrainie (wyd. Znak, 2022). Śródtytuły pochodzą od redakcji. Książka ukazała się pod patronatem Aletei Polska. Transmisja z dzisiejszego spotkania z autorką dostępna będzie na naszym fanpage'u na Facebooku.