Lubimy Ją wysławiać, czcić i koronować. Wychwalamy Jej cnoty, malujemy obrazy z Jej podobiznami, a te bardziej szacowne i darzone szczególnymi względami przyozdabiamy nawet klejnotami – na chwałę Boga, który pierwszy Ją wybrał i obdarzył pełnią łaski.
Przypisujemy Jej też rozmaite tytuły – Matki, Królowej, Opiekunki, Wspomożycielki. Pielgrzymujemy do Niej, organizujemy nabożeństwa, by wychwalać Jej przymioty, odmawiamy litanie, koronki, nowenny, chcąc schronić się pod Jej płaszcz i oddać Jej w opiekę. To wszystko ma swą duchową wartość.
Jednak czasami nasza cześć dla Maryi, choć sama w sobie zrozumiała i teologicznie usprawiedliwiona, urasta do takich rozmiarów, że zaczyna wymykać się z ram poprawności. Zdarza się, że jest nam bliżej do Niej niż do kochającego serca Boga, co więcej, niektórzy traktują nawet Maryję jak ochronę przed „karzącą ręką” Ojca Niebieskiego.
Do dziś tu i ówdzie słychać jeszcze, jak wyśpiewywane są następujące słowa – fragment znanej religijnej pieśni: „Lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze”.
Właściwie rozumiany kult Maryi
Oczywiście, kult Maryi nie musi być przerysowany i wyolbrzymiony. Gdy jest właściwie rozumiany i uporządkowany, nie staje się „alternatywą” dla czci oddawanej Bogu, lecz jeszcze bardziej na nią naprowadza. W końcu przecież najsłynniejsza „maryjna” modlitwa, jaką jest różaniec, to w istocie medytacja nad tajemnicami zbawczego działania Boga, a każda „zdrowaśka” ma w swoim centrum słowo „Jezus”, wokół którego jest zbudowana.
Nie musimy do Jezusa zbliżać się przez Maryję, ale możemy czynić to z Nią. W końcu to właśnie Ona najlepiej z ludzi zna serce swego Syna i w naszej duchowej drodze do Niego może być nam towarzyszką i nauczycielką, służąc wsparciem, wstawiennictwem, przykładem oraz pomocą. W czym zatem warto Maryję naśladować?
W czym naśladować Maryję?
Święty Łukasz w zakończeniu drugiego rozdziału swej Ewangelii tak komentuje zachowanie Maryi, gdy po dramatycznych wydarzeniach w Świątyni Jerozolimskiej wróciła z Józefem i dwunastoletnim Jezusem do Nazaretu: „A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu” (Łk 2,51).
W tekście greckim znajdujemy w tym miejscu wyraz ρηματα (rēmata), który należałoby bardziej tłumaczyć jako „wypowiedzi”, „słowa”, niż wspomnienia. Natomiast opisując postawę Maryi, Ewangelista używa terminu διετηρει (dietērei), co znaczy „strzegła”.
Maryja strzegła więc wypowiedzi swego Syna w sercu. Nie tylko je tam przechowywała, lecz pielęgnowała i medytowała. Była ich strażniczką. Przez wieki setki tysięcy chrześcijańskich mnichów, eremitów, ascetów i mistyków w tym właśnie za Nią podążało. Chronili się w głębi swego serca, aby tam przebywać ze słowem Boga – żeby go strzec, aby się nim karmić i z nim dialogować.
Tak wykuwała się chrześcijańska modlitwa serca i budowały podstawy kontemplacji, której patronką oraz mistrzynią stała się Maryja – przez swą miłość do Syna i do Jego słów.
Możemy na wiele sposobów czcić Maryję, ale jeśli chcemy być prawdziwie maryjni, tego właśnie powinniśmy się od Niej uczyć i w tym Ją naśladować – w praktyce wewnętrznej modlitwy i w jej ukochaniu Bożego słowa.