Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Choć w Polsce nie mieszkał, z dumą podkreślał, że jest Polakiem. Syn powstańca styczniowego, urodzony w Moskwie, dzieciństwo spędził na Litwie, a potem, uciekając przed rewolucją październikową, wyjechał do Francji. Swoje pamiętniki zawsze jednak spisywał po polsku. A miał o czym pisać, bo choć dziś niewielu pamięta jego dorobek, to on stworzył pierwszy na świecie pełnometrażowy animowany film lalkowy.
O kim mowa? Dokonaniami Władysława Starewicza (1882-1965), patrioty i artysty, fascynowały się pokolenia przedwojennych dzieciaków. W czasie, kiedy nie było Królewny Śnieżki, a Mickey Mouse nawet nie miała w planach ucieczki przed niesfornym kocurem, Starewicz w swoich pracowniach animował... żuki jelonki. Animował to dużo powiedziane, bo robił raczej dokładnie odwrotne rzeczy, na które dziś możemy się oburzać. Wtedy zachwycały się nimi miliony widzów.
Żuki jelonki Władysława Starewicza
Od zawsze lubił rysować, fascynował go świat roślin i zwierząt. Jeszcze w szkole z zamiłowaniem kreślił na rogach książek portrety... żuków jelonków. Potem sprowadzał do swego mieszkania i długo przyglądał się ich żywotowi. Owady raz spokojne, kiedy indziej toczyły ze sobą walkę. Jak to w życiu... zwierzęcym. Starewicz postanowił to sfilmować.
Biorąc jednak pod uwagę, że taśma filmowa była w początkach ubiegłego wieku mocno niedoskonała, potrzeba było dużych jednostek światła, aby oświetlić nieszczęsne żuki. I co się działo? Owady zamierały w bezruchu i w świetle reflektorów nie chciały walczyć.
Starewicz wpadł więc na dość niecodzienny pomysł – usypiał biedne owady, a w miejsce odnóży przytwierdzał... cieniutkie druciki. Później przesuwając drucikami, udawał walkę jelonków, filmując każdy ruch klatka po klatce (stąd nazwa animacja poklatkowa). Niektórzy mówią, że mocował je też do stołu za pomocą papki przypominającej plastelinę lub wosk.
Ile w tym prawdy? Trudno powiedzieć, zwłaszcza że był dość tajemniczym artystą i niechętnie wpuszczał gości do swojej pracowni.
Technika Władysława Starewicza
Wiadomo, że pomagały mu córki: jedna szyła ubranka dla żuczków, a druga podkładała głos w bajkach. Starewicz zaś tworzył imponujące dekoracje – tła dla zmagań swoich owadów.
Tak oto powstały filmy: Piękna Lukanida, Zemsta kinooperatora, Konik polny i mrówka. Dziś już nikt prawie ich nie ogląda, ale jeśli myślicie, aby inaczej spędzić Dzień Dziecka, warto odszukać te filmy w domenie publicznej.
Druga i trzecia dekada ubiegłego wieku należały do Starewicza.
Widzowie nie mogli odkryć jego techniki, a on umiejętnie podsycał opowieści na swój temat. Krąży legenda, że kiedyś zaprosił dziennikarza, a ten zapytał, jak to się dzieje, że owady sfilmowane przez Starewicza tak pięknie poruszają się na ekranie. Nie tylko żuki, ale i mrówki, koniki polne. Artysta poczynił długi wywód o tym, jakimi to rodzajami karmy dokarmia swoje jelonki, jak je tresuje i o nie dba.
W życiu wszystko ma jednak swój koniec, i taki też nastał dla sztuki Starewicza. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny podpisał umowę na sfilmowanie Pani Twardowskiej na podstawie twórczości Mickiewicza. Miał osiąść w Warszawie, otworzyć tu atelier.
Plany przerwała wojna.
W latach 30. przebojem na ekran weszły kreskówki Disneya. Mickey pojawiła się na ekranach w 1928 roku, Królewna Śnieżka niecałe 10 lat później.
Polski Disney
Bajki produkowane masowo, z udziałem dużej liczby twórców i za duże pieniądze, zapoczątkowały nową modę na animacje rysunkowe, której Starewicz nie mógł sprostać. Dość powiedzieć, że dla niektórych swoich filmów tworzył 1500 główek różnych lalek, o różnej mimice i nietypowym wyrazie twarzy. On pracował rękodzielniczo, z udziałem co najwyżej najbliższych, a amerykańskie studia zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.
Z czasem widzowie poznawali jego techniki, a ponieważ nie mógł zapewnić im ciągłej rozrywki i nowych treści, popadał w zapomnienie. Technika, jaką produkował swoje filmy, była ogromnie praco- i kosztochłonna. Do krachu finansowego przyczyniła się wojna.
Po jej zakończeniu nie udało się odbudować Starewiczowi dawnego imperium. Zmarł w biedzie w 1965 r., pochowany na koszt gminy francuskiej.
Teraz jednak nie myślmy o śmierci, zwłaszcza że filmy Starewicza przerwały do naszych czasów. Dzięki nim stał się nieśmiertelny, a w tym roku przypada 140. rocznica urodzin artysty. Jeśli zechcecie obejrzeć jego filmy, pamiętajcie, że nazywany był „polskim Disneyem”.