Z ks. dr. hab. Wojciechem Węgrzyniakiem – biblistą, rekolekcjonistą, adiunktem w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu na UPJPII w Krakowie – rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Organizatorzy IV Kongresu Nowej Ewangelizacji w tytule zestawili inicjację chrześcijańską z maturą. Ksiądz w swoim wystąpieniu porównał ślub do studniówki. Jak te porównania mają się do sakramentu bierzmowania?
Ks. Wojciech Węgrzyniak: Każde porównanie ma swoje plusy i minusy. Mnie chodziło o to, że ślub zazwyczaj oznacza decyzje ludzi zakochanych, połączonych miłością, zdecydowanych na nowe życie. I większość całe życie przeżyje ze sobą. Owszem, nie wszyscy, niektórzy się rozejdą, ale generalnie każdy na początku tej nowej drogi chce być razem na dobre i złe.
Natomiast studniówka to jest coś, co robi cała klasa, rocznik, co jest bardzo uroczyste, ale jednak na którą maturzysta wybiera się niekoniecznie z największą miłością życia. Większość par, które idą razem na studniówkę nie tworzy więzi na lata, bo nie taki jest cel studniówki. Owszem, niektórzy się pobiorą, ale to jest zdecydowana mniejszość.
Odnosząc to do bierzmowania, chodziłoby o to, żeby przygotowywać ludzi do takiej więzi z Bogiem, do takiego otwarcia na miłość Ducha Świętego, jaka ma miejsce w czasie ślubu. Na razie w mentalności młodych bierzmowanie wygląda bardziej jak studniówka, jednorazowe i ważne wydarzenie, ale nie jako początek nowej drogi życia, życia w nowej relacji z Duchem Świętym.
W Biblii Duch Święty zstępuje na apostołów co najmniej dwa razy. Dlaczego?
W Dziejach Apostolskich, w rozdziale drugim mamy opis zesłania Ducha Świętego na 120 uczniów. Dwa rozdziały później ma miejsce zdarzenie, które autor Dziejów podsumowuje tak: „Po tej ich modlitwie zadrżało miejsce, na którym byli zebrani; a wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym i głosili odważnie słowo Boże” (Dz 4,31). W gronie obecnych jest Piotr i Jan i zapewne jeszcze wielu z tych, którzy byli w Wieczerniku. Co to znaczy?
Duch Święty nie przychodzi tylko raz. Bierzmowanie jest sakramentem, który otwiera nas na bardziej aktywne działanie Ducha Świętego. Gdyby je porównać do małżeństwa, to jest pewnego rodzaju ślubem, który rozpoczyna w życiu małżonków nie jedną, ale wielokrotne intymne relacje.
Jak się objawia obecność Ducha Świętego? Sama byłam bierzmowana i naprawdę nie pamiętam tego wydarzenia jako doświadczenia duchowego… Najważniejsze było to, że do małej parafii przyjechał biskup. Nie czułam żadnych „konsekwencji” w moim życiu.
To jest problem. Bo o ile po I Komunii jest realny efekt, że można przyjmować Ciało Jezusa, o ile po święceniach można odprawiać msze święte, a po ślubie razem żyć i współżyć, to nie widać, co dawałoby bierzmowanie. Trochę jak z namaszczeniem chorych. Jednego uzdrowi, drugiego podniesie na duchu, trzeci nie poczuje nic, a czwarty umrze.
Pytam się ostatnio znajomej: „Jak tam po ślubie?”, a ona: „Jakoś tak dziwnie”. Potem rozmawiałem ze znajomymi rodzinami i wielu potwierdziło, że ten początek małżeństwa nie zawsze był jakimś szczególnym czasem. I tak chyba trochę jest z bierzmowaniem. Dużo zależy od naszej wiary, współpracy z łaską, ale i cierpliwości. Jeśli jestem otwarty na Ducha, jeśli jestem wierny Bogu, to prędzej czy później zaczną pojawiać się realne owoce działania Jego Ducha.
Mówił ksiądz o góralskim uporze, ale jeszcze więcej o wolności. Zacytuję: „Wolność Boga jest uwarunkowana niewymuszoną wolnością osoby ludzkiej”. A jeśli młody człowiek nie chce wypełniać zaleceń niezbędnych do przyjęcia sakramentu? Zmuszać go do tego czy pozwolić odejść, aby dojrzał?
Cytowałem Benedykta XVI, który powołując się ze swojej strony na Bernarda z Clairvaux pisze tak: „Stwarzając wolność, Bóg w pewnym sensie uzależnił się od człowieka. Jego moc jest uwarunkowana niewymuszonym «tak» osoby ludzkiej”. Jeśli Bóg nie zmusił Maryi, chociaż od jej „tak” zależało o niebo więcej niż od naszego, to tym bardziej my nie możemy nigdy zmuszać do wyboru Boga.
Do miłości bowiem nie da się zmusić. Można stworzyć warunki, zachęcać, podpowiadać, ale nie zmuszać. Czy nie byłby to gwałt? Czy nie byłoby to zranienie człowieka na lata? Jaką mamy gwarancję, że przymuszając do bierzmowania, obwarowując je dziesiątkami podpisów i karteczek nie stworzymy w młodych obrazu Boga, który nie ma nic wspólnego ani z miłością, ani z wolnością? A przecież to byłaby największa porażka duszpasterska. Zepsuć prawdziwy obraz Boga.
A Duch Święty jest Bogiem miłości. Św. Paweł pisze: „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5). A także „Pan jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański – tam wolność” (2 Kor 3,17). Niech Bóg nas broni od zmuszania do Boga. Nawet gdyby w Kościele miało zostać tyle ludzi, co pod krzyżem Jezusa.
Czyli prawie nikt… Podkreślał ksiądz, że „liczby są wyrazem błogosławieństwa, ale ich pragnienie – przejawem pychy”. To zrobiło duże wrażenie na uczestnikach. A czy ksiądz sam, za przykładem pasterza z Ewangelii, umiałby zostawić stado owiec, aby szukać jednej, zgubionej? Jeśli liczba parafian zmaleje do jednego, jak zareagują przełożeni?
Jeśli przełożeni traktują wiernych jak rodzinę, to nigdy nie będą mieli pretensji, że w domu jest tylko jedno dziecko. Tak jak nikt nie ma pretensji do Maryi, że nie była matką wielodzietnej rodziny. I dla jednego bowiem warto żyć, kochać i gotować. Co zrobić, jak Bóg nie dał więcej?
A przecież każda parafia ma przynajmniej tylu ludzi, ilu było w wieczerniku. 120. I z tych ludzi Bóg zrobił Kościół, który ma dwa miliardy wiernych i dwa tysiące lat historii. Problemem Kościoła bowiem nie są liczby, ale wierność Bogu i otwarcie na Ducha Świętego.
Pewnie każdy wierzący, jak Bóg „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4). Ale również każdy myślący wie, że pragnienie liczby może być wyrazem pychy, a nie troski o człowieka. Liczba Bożych owiec jest błogosławieństwem, ale jej pragnienie, zwłaszcza połączone z pretensjami i żalem jest bardzo często wyrazem naszej ludzkiej pychy. Dlatego, zawsze warto zadawać pytanie: O co nam naprawdę chodzi?