Gdy nasze myśli jeszcze trochę są w Zmartwychwstaniu, a trochę już wychodzą poza ten najważniejszy czas w Liturgii Kościoła, przychodzi nam dzisiaj usłyszeć o naszej Wielkiej Nadziei. Nadziei na to, że mimo naszych upadków, powtarzających się grzechów Coś nas jednak czeka. Ale nie czekałoby nas zbyt wiele, gdyby nie wydarzyło się to co się wydarzyło w zeszłym tygodniu.
Wielka nadzieja
Chrystus dokonał czegoś, czego nikt dotąd nie zrobił. Sam i dobrowolnie dał się umęczyć. Pozwalał na szydzenie z siebie, przyjmował wszelkie obelgi ze spuszczoną głową, doznawał niesprawiedliwości z wielu stron, dał się zabić, choć był niewinny. Ale na szczęście to nie był koniec. Paradoksalnie śmierć otwarła drogę do życia. Bo gdyby nie umarł, nie mógłby zmartwychwstać.
Gdyby nie zmartwychwstał nie otworzyłby nam Bram Nieba. Cud Wielkiejnocy dał nam teraz i całemu Kościołowi wtedy możliwość uzyskania Zbawienia. Ale nie dawał Nieba z automatu. Zmartwychwstanie było i jest dopiero początkiem. Jest furtą, która była zamknięta, a która teraz stoi otworem. Ale Jezus po wstaniu z grobu nie rozdawał biletów do Nieba. Nie obiecywał, że teraz każdy jak leci, po śmierci pofrunie prosto w objęcia samego Boga. Otworzył bramy i pokazał drogę. Teraz reszta zależy od nas.
Czynnik ludzki
W tym momencie pojawia się tzw. „czynnik ludzki”, który jak powszechnie wiadomo lubi zawodzić. Z boku patrzą, ktoś mógłby się nam chrześcijanom dziwić: przecież mamy teraz wszystko czego potrzebujemy do Zbawienia, tzn.: otwarte Niebo, drogowskazy jak tam dotrzeć, mało tego dodatkowo mamy pomoc samego Boga, który nie szczędzi swych kół ratunkowych. Można by powiedzieć, że naprawdę jesteśmy w komfortowej sytuacji.
Więc czemu ta komfortowa sytuacja nie jest tak prosta jak brzmi? Czynnik ludzki, pokusy, nasza słabość, skłonność do grzechu itd. Można by wymieniać. Patrząc z ludzkiego punktu widzenia Jezus mógłby sobie pomyśleć tak: „No nie. To ja tutaj niesłusznie cierpię, umieram w wieku 30 kilku lat, żeby im otworzyć Bramy Nieba, a oni jeszcze z tego nie korzystają….” Tak by mógł pomyśleć gdyby był tylko człowiekiem. No, ale nie jest. Na nasze szczęście…. I tu właśnie przychodzi z pomocą ta Wielka Nadzieja, o której wspomniałem na początku. Nadzieja, która ma na imię Miłosierdzie Boże.
As z rękawa Pana Boga
Układa się to niejako w układankę. I można by znów powiedzieć, że kolejny raz Jezus nas ratuje, bo mało, że za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, to jeszcze zaprasza nas do siebie mimo naszych ułomności ofiarując swoje Miłosierdzie. Raczej nieprzypadkowo w tydzień po Wielkanocy świętujemy Niedzielę Bożego Miłosierdzia. W tym świetle przepis na Niebo wydaje się jeszcze prostszy. Krzyż + Zmartwychwstanie + Człowiek + Miłosierdzie = Zbawienie.
Nie wiem naprawdę co jeszcze mógłby Pan Bóg wymyślić lepszego, żeby stworzyć nam warunki do osiągnięcia szczęśliwości wiecznej. Pozostaje tylko ten czynnik ludzki, który i tak ma swoje ustępstwa ze strony Stwórcy. Bo jeśli upadnę – mogę się pojednać i zacząć od nowa. Nawet jeśli upadnę 1000 razy, dostaję 1000 szans. Pan Bóg ma do nas Świętą Cierpliwość (nie bez powodu mówi się o cierpliwości właśnie w ten sposób). Ciągle przepraszamy, ciągle nam wybacza i nie ma tu ani limitu czasu, ani limitu wybaczeń. Więc cieszmy się siostry i bracia, że Pan Bóg jest Panem Bogiem właśnie takim – Miłosiernym, który w naszym życiowym rozdaniu, ma w swoim rękawie nieskończona ilość „AS-ów” z napisem „Wybaczam”.