Matematyka był pasją małej Zosi. Wybitnie uzdolniona dziewczynka rosła w przekonaniu o swoich możliwościach, wyjeżdżała na obozy dla wybitnych dzieciaków. W latach 60. przyjechała z rodzicami do Warszawy. Marzyła o studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Udało się. Pozornie. Ta nadwrażliwa młoda kobieta wpadła w świat nauki zdominowany przez mężczyzn. To czasy PRL, gdzie wiara w Boga, mówienie o Nim było wszędzie źle widziane. Dobrze widziane było posiadanie ducha, ale partyjnego.
Matematyczka poznaje Boga
Podczas studiów doktoranckich u Zosi pojawiły się dolegliwość psychiczne, depresja. Nie była osobą wierzącą. Przed poznaniem Boga, całkowicie oddawała się nauce i miłości do mężczyzny, z którym pracowała na uczelni. Kryzys nadszedł, kiedy ją porzucił przed samą obroną pracy doktoranckiej.
Wtedy Zofia pod wpływem rekolekcji i spotkaniu z ludźmi wierzącymi, porzuciła to, co kochała – naukę. Odkryła Boga. Każdy dzień staje się niczym wzór matematyczny, wypełniony słowami: „Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”.
Dochodzenie do Prawdy Zofia opisała na 300 stronach pamiętnika. Zwięzłym, prostym językiem, opisuje spotkanie z Bogiem.
Nie było łatwo. Każdego dnia zmagała się z samotnością, smutkiem, odnajdywaniem radości w drobnych rzeczach. To też zapiski młodej kobiety, która mówią językiem współczesnym... poległa w świecie naukowców zdominowanych w PRL-u przez mężczyzn. Oni zawiedli, ale On nie.
Po śmierci ciotki przeczytałam w jej pamiętnikach niezwykłe świadectwo: wiary i siły, jaką daje trzymanie z Bogiem. W latach 80. spisała je na maszynie i przygotowała do druku. Marzyła o wydaniu. Nie były to czasy na publikowanie dowodów na istnienie Boga czy historii związanych ze zdrowiem psychicznym. W czasach komuny tych, którzy chcieli żyć wiarą i mówić o niej swobodnie, traktowano jako dziwaków, chorych ludzi.
Odnaleziony dziennik ciotki
Ze wzruszeniem zapraszam czytelników Aletei do przeczytania fragmentów z intymnego dziennika ciotki.
W momentach kryzysu czytała Edytę Stein. Interesowało ją jej opracowanie filozofii św. Jana od Krzyża. Wszystko było w nim tak ważne, że „wszystko podkreśliłabym”. Pisała, że najważniejszy był stosunek św. Jana do objawień.
Lepiej o nich zapomnieć i nie oczekiwać na nie, ale też nie należy ich ignorować. Św. Jan ostrzega, by nie czekać na objawienia, bo stwarza to możliwości dla podszeptów szatana.
Dodawała, że warto skonsultować je z osobą duchowną lub bliską sercu. W czasach PRL-u większość książek o psychologii i psychiatrii było pisanych przeważnie z perspektywy marksistowskiej. „Czytając je, można mieć wszystkie choroby świata. Wszelkie duchowe uniesienia, mistycyzm był przeklęty”.
Czuła, że kieruje nią Duch Święty i Bóg. Mimo że miała – dziś nazwalibyśmy to epizody depresyjne, nie szukała pocieszenie głównie w lekach, choć oczywiście z niektórymi związana była do końca życia.
Pisała, że Bóg to szczęście za darmo. „Nie jest On natrętny”. Taktowanie przychodzi tak, gdzie jest oczekiwany i się Go szuka. Wystarczy zrobić Mu miejsce w swoim umyśle.
Proszę cię Boże, byś mnie prowadził. Chroń przed szatanem. Szatan niczego nie oferuje, a tak łatwo działa. Brzmi śmiesznie, ale czy warto wymyślać inną, naukową nazwę czegoś, co zostało nazwane?” Można wierzyć w szatana, a nie w Boga, ale „wtedy, co to za życie – to piekło na ziemi.
W czasach komuny łatwiej było jej w środowisku naukowym mówić o swojej wierze, dzięki papieżowi Polakowi. „Cudowne jest móc wierzyć w Boga, nie narażając się na śmieszność. Zawdzięczam to m.in. Ojcu Świętemu, którego cały świat przyjmuje, najlepiej jak umie”.
Swoje duchowe przeżycia, opiekę Najwyższego, zanurzenie w Nim porównywała do kul przezroczystych. „Czasem spadają na mnie kule przezroczyste napełnione wodą, w środku których coś się znajduje. Czuję się zanurzona w takiej kuli”.
„Troszkę sobie popłakałam ze wzruszenia”
Ciotka przez większość życia paliła jak smok. Nałóg rzuciła w tydzień, w nagrodę pojechała do Rzymu i spotkała się z Janem Pawłem II (z grupą innych szczęśliwców, którym udało się rzucić palenie). Stało się to możliwe, dzięki konkursowi organizowanemu przez Instytut Kardiologii, w którym pracowała. Udowodnić swój sukces przyszło jej łatwo, bo pracowała w nim i koleżeństwo z pracy było świadkami jej małego cudu.
O innym cudzie Zosia pisze, że dokonał się w czasie rekolekcji. Pojechała na nie po zakończeniu koszmarnego dla niej związku i przed ogromnym wyzwaniem, jakim była obrona pracy doktorskiej (jednym z recenzentów był mężczyzna, który ją mobbingował). „Leżąc przed Krzyżem w Podkowie Leśnej, postanowiłam nie robić doktoratu”. Pisze, że spotkała na nich cudownego księdza, który ją umocnił w Duchu Prawdy. Postanowiła oczyścić swoje życie z fałszu.
„Chciałam się dobrowolnie ukrzyżować, a tymczasem krzyż, który sobie nałożyłam, wcale nie okazał się przykry, wręcz przeciwnie”. Kiedy postanowiła odpuścić doktorat „troszkę sobie popłakałam ze wzruszenia”. Poczuła, że się odradza.
Zdaje się, że się rodzę na nowo. Człowiek zawsze będzie się na nowo odradzał.
Kiedy porzuciła karierę naukową, zaczęła uczyć matematyki w szkole. Były to czasy strajków. Ojciec ciotki pracował w zakładzie, gdzie był kierownikiem zespołu. Ciotka wspierała go, kiedy przyszło mu się zmierzyć z podjęciem decyzji o wzięciu udziału w strajku.
„Ojciec był bliski obłędu, nie wiedział, czy dobrze zrobił, zachęcając ekipę do strajku. Nie wiedział, jak zachowają się inne załogi”. Ciotka sama była akurat w nie najlepszej kondycji psychicznej, ale wspierała go. „Myślę, że trochę pomogłam ojcu, ale bałam się w duchu o siebie i na wszelki wypadek łyknęłam coś na uspokojenie”.
Była tylko człowiekiem… Pod koniec dnia sięgnęła po słowa otuchy od św. Pawła.
„Św. Paweł odpowiada: Kto raz pochwycony został przez Chrystusa, kto Go raz spotkał i uchwycił, tego Chrystus już nigdy nie odtrąci i nie przestanie darzyć miłością”. A miłość Chrystusa jest tak wierna i tak mocna, że przeprowadzi nas do życia nawet przez ciemność…
Ps. Ciotka z ojcem, choć poobijani jak śliwki strząsane a nie zrywane z drzewa, przetrwali. Choć dziadek osiwiał całkowicie po epizodach depresyjnych ciotki, to razem chodzi na msze za ojczyznę do kościoła św. Stanisława Kostki. Na tyle, ile mogli, zło świata, jak głosił w ich trakcie ksiądz Jerzy – starali się w swoim zwykłym życiu dobrem zwyciężać. Ciotka ojca kochała nad życie, nawet kiedy się kłócili, a on mówił „Boże, niech mnie szlag trafi”. Jak można przeczytać w pamiętniku, Zosia zawsze w tych momentach szybko komunikowała się z Najwyższym: „Boże nie bierz poważnie jego słów. Proszę Cię. Zosia”.