Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Danusia uczy w jednej z warszawskich szkół. Jeśli chcecie widzieć jak wygląda wzorzec z Sevres nauczyciela z powołania – poznajcie panią Danusię. Przede wszystkim lubi pracować z młodzieżą i udało jej się znaleźć klucz do serc młodych ludzi.
Jej kolejną pasją są podróże. Najdalszym i najbardziej egotycznym miejscem, w którym była, to himalajska kraina Ladakh leżąca w Indiach. Z grupą przyjaciół podróżowała również do Iranu, na Krym, do Ziemi Świętej, dotarła również za koło podbiegunowe na terenie Rosji.
Kilka razy pielgrzymowała szlakiem Camino de Compostella. Przyznaje, że ludzie bez względu na szerokość geograficzną są najczęściej przyjaźnie nastawieni, i jak sama mówi: „Kiedy planuję dalekie wyprawy, to często towarzyszą mi obawy, jak tam będzie? A na miejscu okazuje się, że choć ludzie inaczej wyglądają, mówią innym językiem, inaczej jedzą, to prowadzą normalne, zwykłe życie, a przy tym okazują się bardzo życzliwi. Nigdzie nie doświadczyłam wrogości i wszędzie czułam się bezpiecznie”.
Jednak urlopowe wyjazdy w gronie sprawdzonych towarzyszy, to jednak nie to samo, co szkolne wyjazdy, kiedy trzeba odpowiadać za grupę podopiecznych.
Z uczniami bez ważnych biletów
Wyjazdy za granicę, na tzw. wymianę uczniowską okazały się dla niej niemałą próbą wiary. Próbą o tyle dramatyczną, co wzmacniającą. Autokarem, promem, samolotem i… bez ważnych biletów. Szkoła, w której pracuje Danusia, co roku organizuje wyjazdy na wymiany uczniowskie z zaprzyjaźnioną placówką w Bretanii na terenie Francji.
Miejsce przepiękne, ludzie przyjaźni, za każdem razem Polacy spędzali tam miły i owocny czas. Kilka lat temu, kiedy właśnie kończył się wyjazd grupy 19 uczniów prowadzonej przez dwie nauczycielki we Francji trwał strajk obsługi lotnisk.
Połączenie lotnicze z Brestu do Londynu, w którym grupa miała się przesiąść na samolot do Warszawy, zostało odwołane. Czas wymiany się kończył, a obie nauczycielki z Polski stanęły przed nie lada kłopotem – jak dostać się z dziećmi na lotnisko w Londynie.
Zaczęły się próby rozwiązywania problemu, pomagali życzliwi nauczyciele z Bretanii.
W końcu okazało się, że tata jednej z polskich dziewczynek jest właścicielem firmy przewozowej i udało mu się wynająć autokar. Znalazł się również francuski kierowca.
Dzień przed wyjazdem należało jeszcze wydrukować bilety na samolot z Londynu, czym zajęła się druga z nauczycielek, bowiem pani Danusia musiała w tym czasie nadzorować konkurs matematyczny.
Przed samym wyjazdem powrotnym, zapobiegliwa pani profesor zaopatrzyła się w tabletki przeciw chorobie morskiej dla całej grupy — mieli przecież płynąć promem do Anglii, a właśnie zapowiadano… sztorm. Grupa szczęśliwie zajechała do portu, prom odbił od brzegu. Podczas nocnego rejsu bujało, bo morskie fale zaczęły robić się coraz większe, ale dzięki m.in. tabletkom przeciw chorobie morskiej podróż minęła całkiem znośnie, a nawet została zapamiętana przez dzieci jako fajna przygoda.
Jako że jechali autokarem, a sympatyczny kierowca z Francji dał się uprosić na nieco dłuższy kurs, udało im się zobaczyć trochę Anglii — zrobili sobie nawet krótki przystanek w Windsorze.
Dotarli szczęśliwie na lotnisko Luton, ale do odlotu mieli jeszcze 6 godzin. Dla dzieci, to niełatwa sytuacja wytrwać w jednym miejscu kilka godzin, ale grupa okazałą się nadzwyczaj cierpliwa, a w perspektywie młodzież miała zakupy w lotniskowych sklepach.
Nadszedł wreszcie czas kiedy bramki do kontroli bezpieczeństwa zostały otwarte. Dzieci stanęły w karnej kolejce, a nauczycielka zaczęła rozdawać karty pokładowe. Wręczyła jedną, drugą, ale przy następnej poczuła, że robi jej się gorąco i słabo. Kolejne bilety okazały się wystawione na samolot… sprzed 10 godzin!
Pracownica w biurze podróży pomyliła się i zamiast 19 biletów nie na godzinę 19:00 z minutami, mieli bilety na 09:00 rano tego dnia!
Po podróży z komplikacjami, po 6 godzinach oczekiwania z dziećmi, kiedy wreszcie mieli polecieć do domu, okazało się, że mają nieważne bilety! Wtedy Danusia przypomniała sobie o mocy aktów strzelistych. W głębi duszy zawołała z ogromną szczerością: „Jezu, ratuj!”
Jezu, ratuj!
Od tego momentu sytuacja przyjęła inny obrót. Znalazło się okienko na lotnisku, w którym akurat dyżurował bardzo życzliwy pan. Powiedział, że może grupie przebukować bilety na samolot, którym chcieli polecieć. Okazało się, że w samolocie znajdzie się aż 19 wolnych miejsc – cud! Za zmianę rezerwacji trzeba było zapłacić, ale opiekunki nie miały przy sobie wystarczającej ilości pieniędzy.
Pani z biura podróży, która pomyliła się przy sprzedaży biletów bardzo się przejęła (jak opowiada Danusia: „pierwszy raz słyszałam przez telefon, jak komuś staje serce”), próbowała zapłacić firmową kartą kredytową, ale transakcja nie mogła zostać zrealizowana. Czasu do odlotu było coraz mniej. Zaczęło się supłanie pieniędzy – tych, co obie nauczycielki miały przy sobie, tych na prywatnych kontach. Trzeba było część wymienić w kantorze, ale w końcu udało się!
Cała grupa ruszyła biegiem do samolotu. Z zakupów oczywiście nici, ale zdążyli na samolot. Podczas lotu do Warszawy, jedna z dziewczynek, która zdaniem Danusi miała najlepsze predyspozycje do bycia w przyszłości pedagogiem oświadczyła: „Nigdy w życiu nie będę nauczycielką! To nie możliwe, żeby coś takiego można było przeżyć!” Pani profesor dodaje: „W ciągu tych paru godzin postarzałam się o 7 lat”.
Ale kiedy wylądowali szczęśliwie na Okęciu, czuła się jak superbohaterka! Komuś bardzo zależało, żeby tam nie pojechali, ale u celu czekało ich wspaniałe powitanie.
Hart ducha dzielnej nauczycielki okazał się nieodzowny podczas podróży do Szwecji.
Modlitwa na lotnisku
Tym razem Danusia jechała z ekipą ewangelizacyjną zaproszona przez Polonię do parafii nieopodal Sztokholmu. Lecieli tanimi liniami, a jak wiadomo, tego rodzaju przewoźnicy liczą sobie słono za każdą sztukę nadanego bagażu. Dlatego wszyscy spakowali się w małe kabinówki, a opłacony został bagaż, w którym znajdowały się rekwizyty konieczne do prowadzenia Kursu Filip.
Niestety niekorzystny zbieg okoliczności i perypetie związane z nadawaniem bagażu zabrały wiele czasu, a na lotnisku w tym czasie rosły kolejki do odprawy. Kiedy cała grupa zjawiła się przed wejściem do samolotu okazało się, że maszyna, owszem, odleci, ale bez nich. Było już dawno po odprawie, aczkolwiek samolot stał jeszcze na płycie. Danusia wprawiona w zmiękczaniu personelu biur podróży i lotnisk próbowała wyprosić u pani wejście na pokład, ale pracownica była nieubłagana — perspektywa utraty premii za nagięcie procedury zdecydowała, że do samolotu nie weszli.
Co robić? Wszystko skończone?
W tym momencie, kiedy bezradnie stali w hali lotniska Danusia zaproponowała wspólną modlitwę – na chwilę wszyscy zebrali się w kręgu i zaczęli od uwielbienia…
Następnie skład ewangelizacyjny rozdzielił się na dwie części – jedni pozostali, by odebrać nieszczęsny bagaż, a drudzy pobiegli do okienka na hali odlotów, by jednak próbować poszukać jakiegoś rozwiązania.
Szaleńczy bieg do Gdańska
Okazało się, że za parę godzin odlatuje samolot z Gdańska, a bilety można było przebukować! Rozpoczął się szaleńczy bieg – najpierw do kolejki SKM z Okęcia na Dworzec Centralny. W kolejce dojazdowej ksiądz proboszcz na swoim tablecie kupował bilety PKP do Trójmiasta. Następnie na Dworcu Centralnym przesiadka w biegu na ekspress do Gdańska. Wsiedli do wagonu, w tej samej chwili drzwi się zamknęły i skład ruszył. Zdążyli.
Przez parę godzin podróży na Wybrzeże mogli odetchnąć. Ale tylko na chwilę. Kiedy wysiedli na stacji Gdańsk Wrzeszcz okazało się, że ksiądz zostawił w pociągu tablet! Znów szybka akcja, udało się skontaktować z załogą IC, tablet się odnalazł, ale dojeżdżał właśnie do Gdyni.
Po raz drugi trzeba było się rozdzielić – świeccy ruszyli koleją miejską na lotnisko do Gdańska, ksiądz zaś po swój sprzęt elektroniczny.
W pociągu na lotnisko Danusia spojrzała na twarz lidera wyjazdu. „Zobaczyłam minę, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam; był to wyraz absolutnej rezygnacji. Później już zwierzył mi się, że miał wtedy ogromny kryzys i najchętniej by zawrócił. Ogarnęło go ponure uczucie, że coś nas mściwie prześladuje i mnoży trudności. Był też wtedy po prostu zmęczony i niewyspany, bo akurat przed samym wyjazdem musiał pracować do późna. A ja byłam wtedy niemal przekonana, że damy radę – przecież jesteśmy wspólnotą!”
Kiedy kolejka zatrzymał się na lotnisku, drzwi które przez całą drogę normalnie się otwierały nagle się zacięły. „Pamiętam, że przywitaliśmy to już tylko gromkim śmiechem – opowiada ewangelizatorka – ale podróż się nie skończyła i każdego z nas trapiły myśli, co też jeszcze może nam się przydarzyć”.
Najpiękniejsze możliwe powitanie
Na gdańskim lotnisku trzeba było jeszcze wydrukować bilety, a zdanie to spadło na Danusię. Mimo odmowy w wielu punktach udało się przebłagać pana pracującego w jednym z biur podróży. Ksiądz dołączył z tabletem na lotnisko. Mieli bilety. Mogli lecieć. Na samolot zdążyli, ale znów problemy z bagażem i kolejne wydatki.
Wieczorem wylądowali na lotnisku Sztokholm Skavsta.
Przyjechali po nich miejscowi Polacy. Okazało się, że kiedy gospodarze wybierali się po nich rano na lotnisko we wszystkich samochodach… wyczerpały się akumulatory! Gdyby ewangelizatorzy przylecieli planowo, to i tak nie miałby kto ich odebrać.
A końcówka podróży, to niesamowity happy end. „Pamiętam, że kiedy dotarliśmy do tamtejszej parafii, drzwi kościoła były otwarte, mimo skandynawskiej zimy. Na środku ołtarza stał w świetle Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Trudno o lepsze powitanie” – opowiada Danusia.
I dodaje, że podczas tej najeżonej trudnościami podróży była pewna, że dotrą do celu, bo przecież skoro Pan Jezus ich tam zaprosił, to musi ich tam doprowadzić. Gdyby to nie był Boży plan, to po prostu zostaliby w Warszawie.
Bretania encore une fois (jeszcze raz)
Danusia po raz kolejny pojechałam z dziećmi na wymianę do Bretanii.
„Niektórzy już się śmieją, że kiedy ja wybieram się w podróż, to na pewno będzie się dział”.
I rzeczywiście, znów były strajki na lotniskach, a w związku z tym mieliśmy kilka przesiadek. Na początku podróży jeden z uczniów spóźnił się i zabrał z domu paszport swojego brata. W trakcie wyjazdu znów musieliśmy kombinować, jak wrócić do domu, bo wtedy już w całej Europie strajkowali. Na samym końcu podróży jedna z dziewczynek zgubiła dowód osobisty i nie mogła przejść odprawy w Polsce, ale wszytko dobrze się skończyło – pokonaliśmy po drodze tyle trudności, że rodzice bili brawo kiedy wychodziliśmy na halę przylotów”.
Umocniona
„Po tych wszystkich aryctrudnych sytuacjach, jakiekolwiek przeciwności w podroży w ogóle już nie robią na mnie wrażenia – zapewnia nauczycielka. W najtrudniejszych momentach doświadczyłam Bożego wsparcia i prowadzenia”.
I podsumowuje: „Mam teraz ogromną ufność i pewność, że gdziekolwiek będę, cokolwiek się stanie, to z Jego pomocą wybrnę z każdych trudności”.
Kiedy podczas wakacyjnych podróży natrafisz na przeszkody, nawet takie które wydają się nie do pokonania, przypomnij sobie te historie i bądź jak Danusia!