Dysfunkcyjna rodzina i surowy Bóg
Mam na imię Aneta, jestem matką i osobą rozwiedzioną. Urodziłam się w rodzinie katolickiej, byłam ochrzczona, przystąpiłam do Pierwszej Komunii i bierzmowania. O rodzinie, w której się wychowałam, dziś mówi się dysfunkcyjno-despotyczna: agresywny ojciec i matka-ofiara, oboje prowokujący się nawzajem, żyjący w nieustających kłótniach, pretensjach i oskarżeniach, braku szacunku, również niewierności i kłamstwie.
Wraz z siostrą byłyśmy stawiane w konieczności opowiedzenia się za matką lub ojcem, co kończyło się ciągłym lękiem przed odrzuceniem i osądzeniem przez jedno z nich. Moim sposobem na przeżycie tej sytuacji było zamknięcie się w sobie – odcięcie się od swoich bolesnych uczuć, strachu, wstydu. Postanowiłam sobie, że nikt nie dowie się o moim bólu i zamknę go w sobie. Panu Bogu nie zawracałam głowy, uważając Go za surowego ojca, który może mnie co najwyżej osądzić i potępić. Czy On mógł mnie kochać, gdy ja sama nienawidziłam siebie i swojego życia?
W wieku 20 lat postanowiłam wyjść za mąż po kilkumiesięcznej znajomości – dziś wiem, że będąc niedojrzałą, lękliwą dziewczyną uznałam, że będzie to jedyna okazja do ucieczki z domu spod kontroli ojca i wyrwania się z poczucia beznadziei. Szybko okazało się, że tak się nie stało, po czterech latach rozstaliśmy się mając roczne dziecko.
„Uzależniłam się od wróżek”
W tamtym czasie zapoznałam się z ezoteryką, stawianiem horoskopów, lekturą o tzw. samorozwoju, wróżbiarstwem, tarotem, reiki, bioenergoterapią… Uważałam, że idę drogą samorozwoju, pokonania swych wewnętrznych barier, samoakceptacji i uzdrowienia.
Próbowałam jogi, medytacji, hipnozy, recytowałam mantry, dopuszczałam wiarę w reinkarnację – ta ostatnia jak mi się wydawało doskonale tłumaczyła problemy i niepowodzenia w życiu, jako rezultat obciążeń i spłaty długów z poprzedniego życia. Pomimo tego zaangażowania, mój stan psychiczny i fizyczny nie poprawiał się – po odczuciu chwilowej ulgi problemy wracały coraz silniej, a ja pogrążałam się w większym lęku i poczuciu beznadziei.
Uzależniłam się od wróżek, u nich szukałam odpowiedzi na moje problemy. Był czas, że nie podejmowałam żadnej decyzji bez konsultacji z wróżką. Upadłam na samo dno, chociaż wtedy nie miałam tej świadomości i nie mogłam z tego wybrnąć. Każdy dzień był walką o przetrwanie – jak pokonać lęk, wyjść z domu i normalnie funkcjonować, pracować, aby nikt nie zobaczył co się ze mną dzieje.
Wchodziłam w krótsze lub dłuższe związki z mężczyznami. W każdym z nich widziałam swojego ojca, z którym trzeba walczyć, a nawet mścić się za swoje zmarnowane życie – no bo taką jak ofiarą, jak matka, nie chciałam być. Żaden z tych związków nie przyniósł nic, poza rozczarowaniem, bólem i w rezultacie odrzuceniem.
Nieskuteczna walka
Nasilały się moje problemy zdrowotne – depresja, ataki paniki, dolegliwości somatyczne. Rozpoczął się mój trwający wiele lat korowód chodzenia po lekarzach, szpitalach, uzdrowicielach w nadziei na właściwą diagnozę moich dolegliwości. Doszły do tego też inne uzależnienia; pornografia, zakupoholizm, objadanie się i kompulsywne odchudzanie.
Podejmowane próby zerwania z nimi kończyły się niepowodzeniem. Jednocześnie, próbowałam w miarę normalnie funkcjonować w pracy, strasznym wysiłkiem kreując się na osobę pewną siebie, liderkę i profesjonalistkę. Pomimo odwrócenia się od Boga, życiu w grzechach ciężkich, nie opuszczała mnie myśl, że On jest, tęskniłam za Nim, brakowało mi Jego obecności. Cały czas jednak odkładałam pojednanie, na nieokreślone później.
Moje życie stanęło mi przed oczami
Tak dobrnęłam do lutego 2020 roku – ogłoszono czas pandemii – nie muszę mówić, jak zareagowała większość z nas. Mnie osobiście moje życie stanęło przed oczami, choć wiele razy wcześniej nachodziła mnie refleksja nad sensem życia, to jednak dopiero w sytuacji tego realnego zagrożenia, postawiłam sobie pytanie: co dalej? Jak wygląda moje życie? Co powiem Panu Bogu gdy stanę przed Nim twarzą w twarz, co zabiorę z sobą?
To spojrzenie w głąb siebie, prawda na swój temat okazała się ogromnie bolesna: pycha, chciwość, egoizm, bałwochwalstwo, zamknięcie na drugiego człowieka, wieczna wiwisekcja siebie i porównywanie się z innymi, zazdrość, nieuczciwość, złość, nieczystość, życie w permanentnym kłamstwie i osądzanie innych…
Bóg o mnie zawalczył
Krzyż z figurką Jezusa, zamknięty do tej pory w szufladzie powiesiłam nad łóżkiem tak, aby na mnie patrzył, bo mnie trudno było patrzeć na Niego. Wtedy to był impuls, dziś odczytuję to jako znak, że Bóg o mnie zawalczył. Żałowałam za swoje życie, że je zmarnowałam, że tak bardzo obraziłam Boga i całym sercem zaczęłam prosić Go, aby mi wybaczył.
Zaczęłam odczuwać potrzebę modlitwy i próbowałam to robić, ale to było bardzo trudne, zły rozgościł się w moim życiu na tyle, że nie byłam w stanie skupić się na modlitwie. Ściągnęłam na telefon aplikacje Radia Maryja i tak dzień w dzień zaczynając od porannego różańca, przez mszę św. online, koronkę do Bożego miłosierdzia trwałam w modlitwie. Czytane przed koronką słowa św. Faustyny poruszały do głębi moje serce, płakałam i modliłam się. Z głębi serca prosiłam Pana o przebaczenie. I tak w tym zamknięciu pandemicznym przyszła Wielkanoc, a po niej tydzień miłosierdzia. Trwałam w modlitwie. Pewnego dnia jak zwykle odmówiłam wcześnie rano różaniec z Radiem Maryja i postanowiłam się jeszcze zdrzemnąć.
Serce wibrujące jasnością
Gdy tylko zamknęłam oczy, znalazłam się w jakimś wielkim pustym i wysokim budynku, wydawało mi się, że to kościół, gdzie w oddali zobaczyłam ogromny obraz Jezusa Miłosiernego – zaczęłam do niego podchodzić.
W pewnym momencie zobaczyłam, że obrazu już nie ma, jest żywy Jezus, a właściwie, że widzę naprzeciw siebie w wielkiej bliskości Jego Serce – takie jak z obrazu, tyle że żywe, wibrujące niewyobrażalną wręcz jasnością i świetlistością. Rozpoznałam, że stoję w obecności Jezusa – odczułam tak ogromną miłość i taką wdzięczność, której nie da się opisać. Poczucie bezgranicznego szczęścia mieszało się z najgłębszym wzruszeniem, że oto Pan odpowiedział na moje wołania. Stałam tak, w bliskości tej nieopisanej miłości, i nagle Serce Jezusa, wibrujące kolorami przemieniło się w jedną wielką świetlistą biel, nieopisaną jasność, która wylała się najpierw na mnie, a potem objęła rozszerzając się wszystko, całą przestrzeń.
Zerwałam się z poczuciem tak wielkiego szczęścia, tak wielkiej radości i wdzięczności, że nie da się tego opisać słowami. Wzruszenie ściskało mi gardło, Pan wysłuchał próśb mojego skruszonego serca. A tę szczególną łaskę przeżycia dał, abym uwierzyła, że jestem warta Jego miłości, a On jest Bogiem żywym i obecnym.
Czuję, że moje lęki słabną
Co było dalej? Dalej to powrót do sakramentów, spowiedź generalna ,regularne uczestnictwo w Eucharystii, głód Bożego słowa, obecności i relacji z Panem. Przebaczenie nieżyjącemu ojcu, zrozumienie, że oboje rodzice to też poranieni ludzie, często bezradni wobec własnego cierpienia czy braku miłości. Bywa ciężko, bo choć grzechy zostały wyznane skruszonym sercem, istnieją skutki tych grzechów i trwa duchowa walka.
Ja jednak mająca problem z zaufaniem komukolwiek, nabieram zaufania do Pana, który wzmacnia moje serce. Czuje, że moje lęki słabną, a ja potrafię i chcę zawierzać Mu swoje życie i swoje sprawy. Czuję również obecność Matki Bożej, taką dyskretną i cichą – jej również powierzam siebie i proszę, aby mnie prowadziła. Otworzyłam się na ludzi, zaczęłam się dzielić, pomagać, sprawia mi to radość, widzę, że zamiast tracić – zyskuję.
Wiem, że nawrócenie to nie jest jednorazowy akt, że to proces, który trwa całe życie, że krzyż i cierpienie są częścią życia, ale wiem już, że na tej drodze nie jestem sama. Pokochałam Kościół, jestem we wspólnocie (to naprawdę daje siłę i wsparcie), czerpię z życia i wstawiennictwa świętych i czuję ich opiekę. Codziennie proszę Świętego Ducha o dar przemiany swego serca i Jego prowadzenie.
Aneta
Tytuł, lead, śródtytuły i podkreślenia pochodzą od redakcji Aleteia Polska