Istnieją dusze, które wydają się utrzymywać w sobie wieczny płomień młodości, nawet gdy czas robi swoje. Véronique Tellier, 101-latka, jest tego doskonałym przykładem. Mieszkanka Ehpad w Montauban, ta pełna życia kobieta, zdradziła w wywiadzie dla La Dépêche sekrety swojej długowieczności.
Nie ma tu żadnej metamorfozy ani magicznego eliksiru, ale ugruntowana wiara i niezawodne poczucie humoru. Urodzona w Algierii w 1923 roku, żyła tam szczęśliwie aż do wojny, która zmusiła ją do przepłynięcia Morza Śródziemnego, by dotrzeć do francuskich wybrzeży. To bolesne wspomnienie. "Wyobraź sobie, że w ciągu kilku godzin zostawiasz za sobą czterdzieści lat wspomnień, po prostu zamykając zamek w drzwiach swego domu, aby ocalić życie swoje, swoich rodziców i dzieci.”
Wolę stracić życie, niż wiarę
Śmierć jej 20-letniej córki jest największym cierpieniem Véronique. W tym wydarzeniu ma jednak niezachwianą wiarę: „To są rany, które nigdy się nie goją (…). Ale codziennie rozmawiam z Bogiem, nigdy mnie nie zdradził. Przylgnij do Pana, a nigdy się nie zawiedziesz. W moich smutnych chwilach patrzę na Maryję: ona zawsze stoi, pewna siebie. Wolałbym stracić życie niż wiarę i dziękuję losowi za to bogactwo duchowe."
Daleka od bezczynności ta energiczna stulatka praktykuje zdrową rutynę, aby zachować formę, a przede wszystkim być szczęśliwym: gimnastyka w czwartki, rozmowy telefoniczne z najbliższymi i… codzienna msza. „Przede wszystkim codziennie chodzę na mszę! A kiedy już tam stanę, po drugiej stronie, powiem Panu: Zrobiłam wszystko, co mi kazałeś, mam nadzieję, że będę miała miejsce u twego boku."