To była zwykła, włoska rodzina z południa. Giuseppa De Nunzio i Grazio Forgione z Pietrelciny pobrali się w środę, 8 czerwca 1881 r. i przeżyli razem trzydzieści osiem lat. Urodziło im się dziewięcioro dzieci, z czego czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie.
Ich czwarte dziecko, Francesco, rozsławiło rodziców i miasteczko na cały świat. To w poszukiwaniu śladów św. ojca Pio ukrytą wśród wzgórz małą Pietrelcinę odwiedza ponad milion turystów w ciągu roku.
Mama ojca Pio
Nosiła białą bluzkę, włosy okrywała chustką wiązaną pod szyją. Wstawała wcześnie, już o trzeciej nad ranem. Kilka razy w tygodniu szła do wspólnego dla mieszkańców pieca chlebowego. Tam, z wyrobionego wcześniej ciasta, zwykle kukurydzianego, piekła chleb i placki. Karmiła zwierzęta, doiła owce i kozy.
W domu za mlekiem nie przepadano, więc przerabiała je na sery. W piątki i soboty nie jadała mięsa na cześć Matki Boskiej z Góry Karmel. Choć pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, podobnie jak wielu Włochów w tamtym czasie była analfabetką. Jednak to nie przeszkodziło jej w posiadaniu umysłu jasnego, wypełnionego chrześcijańskim światłem.
Zaradność i pracowitość pomagały jej prowadzić dom gościnny, pełen dobrego jedzenia i ciepła. To ona dbała o to, aby każdego wieczoru po zakończeniu pracy odmawiano różaniec.
Gdy w 1959 r. jakaś kobieta zapytała ojca Pio o jego zmarłą trzydzieści lat wcześniej mamę, ten najpierw długo milczał, a potem, ze szklanymi oczami, powiedział głosem pełnym wzruszenia: Omnis gloria eius ab intus: jej wielkość wypływa całkowicie i wyłącznie ze wspaniałości jej duszy.
Francesco Forgione
Urodziła Francesca przy pomocy akuszerki, Grazi Formichelli. Pierwsze bóle porodowe poczuła w czasie pracy w polu. Jak każdego dnia, mimo zaawansowanej ciąży, pomagała mężowi na małej farmie Piana Romana.
Gdy zorientowała się, że przyszedł czas, ruszyła pieszo do domu. Od pola do miasta szła prawie godzinę. Mąż na poród nie zdążył. Kiedy dotarł na Storto Valle, Giuseppa trzymała już chłopca w ramionach.
Francesco Forgione urodził się 25 maja 1887 r. o godz. 17.00 w Pietrelcinie, w prowincji Benewent, przy maleńkiej uliczce Storto Valle pod numerem 27.
„Giuseppa, mały urodził się owinięty w biały welon. To dobry znak. Będzie wielkim i szczęśliwym człowiekiem” – powiedziała po porodzie akuszerka. „Ojciec Pio urodził się owinięty w welon przypominający tiul, który przechowuję w kopercie” – wyznała po latach mama świętego.
Tata ojca Pio
Nie był wysoki, mierzył około 157 cm, ale w miasteczku uważano go za mężczyznę przystojnego i atrakcyjnego. W młodości słynął z pięknego głosu i piosenek miłosnych śpiewanych pod oknami dziewcząt. Podobno udział w tych eskapadach brał też jego przyjaciel, który akompaniował mu na lutni. Podobał się i wiele dziewcząt się w im podkochiwało, ale wybrał starszą od siebie o półtora roku Giuseppę De Nunzio.
Lubił żartować i to dzięki niemu w domu rodziny Forgione wciąż wybuchały salwy śmiechu. Pisać nie umiał, za to świetnie liczył. Majątek, który jego żona wniosła po ślubie jako wiano udało mu się pomnożyć.
Wstawał wcześnie. Po porannej krzątaninie zawijał w płótno ser z kawałkiem chleba i ruszał na Piana Romana, gdzie aż do wieczora pracował ciężko. Uprawiał oliwki, drzewa owocowe i figi. Sadził warzywa, siał ziarno. Od początku też uczył pracy wszystkie swoje dzieci. Francesco zajmował się wypasaniem owiec.
Grazio w domu spędzał mało czasu, czego po latach bardzo żałował. Jednym z najsmutniejszych jego wyznań było to, że nigdy nie wziął żadnego z dzieci na ręce. Ale był silny, pracowity i wytrwały. Przeciwności uruchamiały w nim pokłady nowej siły.
Syn chce być księdzem
Kiedy Francesco wyznał, że chce zostać księdzem, a w domu nie było wystarczającej sumy pieniędzy, aby zapłacić za naukę, ojciec natychmiast podjął decyzję o wyjeździe za chlebem. Wyemigrował aż do Ameryki, by zarobić potrzebną kwotę. W sumie wyjeżdżał aż trzy razy. Spłacił zaciągnięte na naukę syna długi i podreperował domowy budżet.
Tak naprawdę to dzięki temu, że prośby Francesca nie zlekceważył, syn został księdzem. Po latach, już w San Giovanni Rotondo, jako stary ojciec pochylił się, aby ucałować krwawiące od stygmatów ręce ojca Pio. Ten natychmiast je cofnął, podniósł ojca i powiedział: „Nigdy w życiu! To syn powinien całować ręce rodziców, a nie rodzice ręce syna!”.
Grazio jednak niezniechęcony reakcją, odpowiedział: „Ale ja nie chcę całować rąk syna, tylko ręce kapłana”. Zakonnik wzruszył się serdecznie, uściskał tatę i pozwolił mu ucałować swoje przebite dłonie.
Dom rodziny Forgione w Pietrelcinie
Na rodzinny dom ojca Pio składało się kilka różnych pomieszczeń rozrzuconych po średniowiecznej dzielnicy miasteczka, Rione Castello. Dziś, gdy odwiedzamy Pietrelcinę, możemy być zdziwieni widząc tabliczki i strzałki z napisem Case Pio, czyli "domy ojca Pio".
Jednak wtedy nie było w tym nic nadzwyczajnego. W tej części Pietrelciny nie dało się budować nowych budynków, ani rozbudować już istniejących. Gdy którejś rodzinie brakowało miejsca, a sytuacja finansowa pozwalała jej na powiększenie domostwa, kupowano te izby, które akurat były na sprzedaż.
Rodzina Forgione mieszkała w dwóch małych pomieszczeniach na parterze, niepołączonych ze sobą. W jednym z pomieszczeń była kuchnia, przechodząca w dwa osobne pokoiki oddzielone od niej drzwiami. Pierwszy z nich miał okno, do drugiego światło docierało przez drzwi wychodzące na wąską uliczkę. Jeden służył jako jadalnia, w drugim spały dzieci.
Posadzka była kamienna, przykryta trzcinową matą. Wszystkie pomieszczenia mieściły się na 20 metrach kwadratowych. Dodatkowy pokój, większy i wyposażony w okno, był sypialnią małżeńską Giuseppy i Grazia. To tu przyszedł na świat Francesco.
Przy tej samej ulicy, choć nieco wyżej, rodzina miała jeszcze dwa pomieszczenia. W jednym urządzono oborę, w drugim, do którego trzeba było się wspinać po kamiennych schodach, osobny pokoik dla Francesco. Z powodu lokalizacji miejsce nazywano „wieżyczką”.
Wieżyczka ojca Pio
Aby dojść do małego pokoiku o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych, trzeba pokonać siedemnaście stromych schodów wykutych w kamieniu. Za drzwiami stoi metalowe łóżko z krzyżem nad wezgłowiem, ciosane półki na książki we wnęce bielonej ściany, biurko, wyplatane trawą krzesła i toaletka z lustrem, służąca za stolik nocny.
Tu ojciec Pio mieszkał od 1908 do 1911 r. Był już wtedy klerykiem i gdy zachorował, dostał zgodę na pobyt poza klasztorem. Ale w wieżyczce lubił przebywać dużo wcześniej, jeszcze zanim wstąpił do zakonu.
Pokoik na górze, oddalony od gwarnej ulicy i otwartych okiem głośnych włoskich rodzin, był jego azylem, pierwszą zakonną celą, miejscem, gdzie mógł się uczyć, pisać, ale przede wszystkim modlić w ukryciu. To w wieżyczce powstały pierwsze listy do ojców duchowych opisujące mistyczne stany, przeżycia, doświadczenia bólu i cierpienia.
Tutaj też odwiedzał go anioł stróż, a potem Maryja, św. Józef, św. Franciszek, wreszcie sam Pan Jezus. Tutaj też otrzymał łaskę niewidzialnych stygmatów.
„Wczoraj wieczorem wydarzyło mi się coś, czego nie umiem sobie ani wytłumaczyć, ani zrozumieć. Pośrodku obu dłoni pojawiły się czerwone plamy wielkości centa. Ten ból był dotkliwszy w lewej ręce i trwa do dzisiaj. Bolą mnie również stopy. Zjawisko to powtarza się prawie od roku” – pisał 7 września 1911 r. do swojego kierownika.
Zwykli rodzice niezwykłego syna?
Czy Giuseppa i Grazio Forgione zdawali sobie sprawę z przeżyć swojego syna? Trudno rozstrzygnąć. Na początku uchodził za dziwaka. Stanowczo reagował na przekleństwa, zakazywał wykonywania niepotrzebnych prac w niedzielę. Modlił się dużo, pościł i spał na twardym klepisku, potem systematycznie poddawał ciało biczowaniu.
Jednak nawet jeśli rodzice nie wszystko rozumieli, we wszystkim starli się go wspierać. Po święceniach kapłańskich i wyjeździe ojca Pio z Pietrelciny mama kilka razy odwiedziła go w klasztorze w San Giovanni Rotondo. Odkąd został księdzem, nigdy nie nazywała go inaczej, jak tylko „ojciec Pio”.
Jednym z ostatnich jej pragnień przed śmiercią było spędzenie z synem Bożego Narodzenia. Przyjechała na Gargano w 1928 r. i szczęśliwie przeżyła odprawiane przez syna nabożeństwa. Zmarła 3 stycznia 1929 r., doglądana przez ojca Pio do ostatnich chwil życia.
Po śmierci żony – Giuseppa miała siedemdziesiąt lat, gdy zmarła – Grazio zdecydował się na przeprowadzkę do San Giovanni Rotondo. Chciał być blisko syna. Zamieszkał w domu Amerykanki, jednej z duchowych córek ojca Pio, na siedemnaście lat. Zmarł 8 października 1946 r., zaopatrzony przez syna w sakramenty i wiatyk.