separateurCreated with Sketch.

Trojaczki zmarły tuż po porodzie. Usłyszała: „Jesteś jeszcze młoda, będziesz mieć kolejne”

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Valerija Trček - 15.09.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Za każdym razem, gdy była w ciąży, doradzano jej aborcję. Bez względu na wszystko zawsze wybierała życie. Po stracie trójki dzieci siłę do życia czerpała z Eucharystii i spowiedzi. „Sama nie dałabym rady tego wszystkiego udźwignąć” – mówi Marjeta Debevec.

Marjeta Debevec z Borovnicy uwielbia pomagać ludziom. Ma wiele zainteresowań, które nadają jej życiu sens: prowadzi kącik literacki w stowarzyszeniu kulturalnym, pisze bajki dla dzieci, czyta fragmenty Pisma Świętego podczas nabożeństw w kościele parafialnym, pomaga w dekorowaniu świątyni i opiekuje się jednym z kościołów filialnych.

Kobieta ma za sobą naprawdę ciężką drogę. Mając zaledwie 17 lat stanęła w obliczu niespodziewanej ciąży. Mimo próby nakłonienia jej do aborcji, odważnie wybrała życie. Gdy kilka lat później poznała męża, po ślubie borykali się z problemem niepłodności. I kiedy już udało się im zaakceptować ten fakt, zaszli w ciążę... i to trojaczą! Jednak ta historia nie doczekała się szczęśliwego zakończenia...

Valerija Trček: W pierwszą ciążę zaszła pani jeszcze jako nastolatka. Co pani czuła, kiedy się o tym dowiedziała?

Marjeta Debevec: Teraz patrzę na przeszłość z uśmiechem. Dojrzałam i nabrałam dystansu. To nie była łatwa droga. Jednak jak się dojdzie do końca, to przychodzi przebaczenie i radość z tego, że dałam radę. Ja naprawdę nie czułam, że to jakaś wielka tragedia. Teraz widzę, że to była szansa od życia, która przygotowała mnie na to, co przyszło potem.

Ciąża w wieku 17 lat była dla mnie ogromnym wyzwaniem. Tym bardziej, że to był czas przygotowań do matury. Aborcja rozwiązałaby sprawę. I nie ukrywam, że o niej myślałam. Doradzało mi ją wiele bliskich osób, oczywiście w dobrej wierze, tłumacząc, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

Być może to zasługa anioła stróża, albo siły wyższej, ale staram się zawsze brać odpowiedzialność za swoje czyny. Zadałam więc sobie pytanie, czy podjęłabym decyzję o aborcji w wieku 30, 40 lat lub później, i czy potrafiłabym z tym żyć. Od razu było dla mnie jasne, że nigdy nie mogłabym się z tym pogodzić.

Kto był wtedy przy pani? Jak „poradziła” sobie pani z macierzyństwem?

Było bardzo ciężko, bo nie miałam żadnej przyjaciółki, ani wsparcia duchowego. Czułam się bardzo samotna. Na szczęście moja koleżanka z klasy – z uwagi, że była szalenie zakochana w niemowlętach – była zawsze gotowa mnie wysłuchać. Dużo rozmawiała ze mną też babcia. Nigdy nie doświadczyłam z jej strony oceniania i osądzania. Dzięki temu nie czułam się przy niej jak jakaś grzesznica, która za karę powinna trafić na stos. Czasem wystarczy jedna osoba, która będzie przy tobie i z empatią wejdzie w twój ból. A jednocześnie nie będzie chciała cię za to ukrzyżować...

Nie rozumiałam do końca tego, czym jest ciąża i poród, więc kiedy trafiłam na salę porodową (a rodziłam przed terminem) byłam pewna, że lekarze się pomylili. Prosiłam, by podali mi jakieś leki, bo to przecież jeszcze nie jest czas na poród. Kiedy zostałam mamą i położna złożyła mi gratulacje mówiąc, że urodziłam dziewczynkę, rozejrzałam się dookoła, bo nie byłam pewna, czy mówi to do mnie.

Mamą poczułam się dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy wzięłam córeczkę na ręce. Było ciężko, bo nie wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Macierzyństwo trudno jest przyjąć ot tak, po prostu. Nowa rola rośnie powoli, wraz z dzieckiem, od pierwszego dnia ciąży aż do końca życia.

Jaką radę dałaby pani wszystkim młodym dziewczynom, które przechodzą przez podobne doświadczenie? A może bardziej ogólnie, wszystkim kobietom, które zaskoczyła ciąża?

Kiedy stajesz przed decyzją o aborcji, zostajesz z tym wszystkim sama. Świetnie, jeśli możesz podzielić się tym z jakąś wrażliwą kobietą. Tylko kobieta będzie w stanie zrozumieć drugą kobietę.

Gdy masz 17 lat, jesteś dzieckiem spodziewającym się dziecka. W grę wchodzą jeszcze kwestie społeczne i ekonomiczne, a to w żadnym wypadku nie jest łatwe. Nie twierdzę, że partner nie może być odpowiednią osobą do zwierzeń, ale z doświadczenia wiem, że mężczyźni są w tej sytuacji zwykle jeszcze bardziej zdezorientowani niż kobiety.

Kiedy czujesz się otoczona troską i uwagą, możesz uniknąć podjęcia decyzji, której będziesz żałować. Nie mogę wskazać, co jest właściwe dla każdej z nas, ale jestem przekonana, że mamy w sobie odpowiedź na to pytanie. Ale żeby ją znaleźć, potrzebujemy czasu, spokoju i czułości, które są dla kobiety bardzo ważne.

Kilka lat później wraz z mężem otrzymaliście zaskakującą wiadomość, że spodziewacie się... trojaczków!

Zanim zaszłam w ciążę z trojaczkami, borykaliśmy się z problemem niepłodności, co było dla mnie dużym zaskoczeniem. Znalazłam się w jakieś czarnej dziurze, a wokół było mnóstwo znaków zapytania. Zastanawiałam się: "Dlaczego akurat ja?". Niestety, nie znaliśmy medycznej przyczyny, co było dla mnie jeszcze trudniejsze. Wyżywałam się na sobie i na partnerze, rozpaczliwie szukając ratunku. W pewnym momencie zupełnie odsunęłam na bok naszą relację. Cel był tylko jeden – zajść w ciążę...

Do poczęcia doszło dopiero wtedy, gdy odpuściłam i przestałam obsesyjnie myśleć o dziecku. Ciąża mnoga była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Z uwagi, że wiązała się z ryzykiem zdrowotnym, lekarze sugerowali "pozbycie się" jednego lub dwójki dzieci. Nalegałam, żeby utrzymać przy życiu całą trójkę. Niestety, kiedy na tydzień przed planowanym cesarskim cięciem zaczęłam krwawić, nie przyjęto mnie do szpitala wystarczająco szybko.

Dzieci zmarły tuż po porodzie. To musiało być dla pani bardzo trudne. Jak pani przyjęła tę wiadomość?

Lekarze zdecydowali się na poród po tym, jak niemal wykrwawiłam się na śmierć. Jednocześnie postanowili nie umieszczać dzieci w inkubatorze, aby „oszczędzić mi ewentualnych cierpień wcześniaków”. Dopiero pod naszym naciskiem jedno z trojaczków trafiło do inkubatora. Pozostała dwójka zmarła. Niedługo potem odeszło również trzecie...

Najtrudniejsze były dla mnie słowa, które słyszałam od personelu medycznego tuż po stracie dzieci: „Jest pani jeszcze młoda. Może mieć pani kolejne”. To było okrutne i nieludzkie. Długo przepracowywałam w sobie kwestię wybaczenia osobom, które brały udział w tej historii.

Przez dwa lata narastał we mnie coraz większy smutek, ale z czasem udało mi się pogodzić z przeszłością. Potem, pojawiła się kolejna ciąża – tym razem z bliźniakami, co oznaczało, że ponownie trafię pod opiekę kliniki.

Gdzie po raz kolejny namawiano panią na aborcję.

Lekarka doradziła to rozwiązanie już podczas jednej z pierwszych wizyt, mówiąc, że i tak ciąża skończy się śmiercią dzieci. To było ciężkie przeżycie. Jak mogłabym wierzyć, że uda się utrzymać ciążę, skoro sam personel medyczny zapewniał, że to nie może się udać? Tu kluczową rolę odegrała moja wiara. Wiara w życie, ale też ufność, że będę w stanie przyjąć wszystko, co się wydarzy. Koniec końców narodziny bliźniaków sprawiły, że odnalazłam w sobie nowe pokłady odwagi i siły, ale też radości, że stanęłam w obronie siebie i swoich dzieci.

Przy ostatniej ciąży po raz kolejny sugerowano mi aborcję. O ile wcześniej byłam "za młoda", o tyle teraz – tuż przed czterdziestką – lekarze mówili, że jestem "za stara". Powiedziałam: „Boże, ale z Ciebie żartowniś, pośmiejmy się razem. Ale śmiejmy się do końca”. Tak też się stało, bo Polonka była pierwszym donoszonym dzieckiem i ważyła 4,5 kg.

Jak przeżywała pani żałobę? Co utrzymywało panią w pionie?

Żałoba to był proces. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy mam depresję, bo psychicznie byłam na krawędzi. Szczególnie ciężko było mi tuż po porodzie, kiedy wróciłam do domu bez dzieci, a ludzie nie wiedzieli, co powiedzieć. Dlatego proszę: jeśli śmierć dziecka przydarzy się komuś z waszych bliskich, nie bójcie się nawiązać z nim kontaktu! Najgorsza jest wtedy samotność.

Jak wspierać taką osobę?

Czasem nie trzeba nawet słów – wystarczy być. By ta osoba mogła sama zdecydować, co i kiedy nam powiedzieć. Na pewno nie wolno jej unikać. Ani mówić tekstów w stylu: „Będzie dobrze, jeszcze będziesz miała kolejne dzieci”. Przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak to będzie...

Doświadczenie straty było jeszcze trudniejsze dla mojego męża, bo to były jego pierwsze dzieci. A ja byłam już mamą starszej córki, więc miałam kogo przytulić i pogłaskać. On nie potrafił o tym rozmawiać, dlatego do tego wszystkiego doszła jeszcze jego depresja. Wydawało mu się, że stracił wszystko. Nie był w stanie zobaczyć światełka w tunelu.

Mężczyznom jest trudniej, bo nie mają środowiska, w którym mogą o tym porozmawiać. Mężczyźni i kobiety przeżywają żałobę w inny sposób, i trzeba być tego świadomym i uszanować to.

To wszystko wpływało pewnie też na pani relacje z mężem.

Każda strata mocno wpływała nie tylko na mnie, ale i na relację z partnerem. Najgorsze jest szukanie winnego. Dopatrywanie się winy partnera przynosi chwilową ulgę i pomaga pozbyć się bólu i żalu. Ale w rzeczywistości to jest walka, nieustanne przeciąganie liny.

To naturalne, że człowiekowi bardzo trudno jest wyjść z żałoby. Nikt nie uczy nas, że w takim momencie związek jest podatny na zranienia, że trzeba poświęcić mu szczególnie dużo czasu i uwagi. Tylko razem możemy przetrwać ten straszny ból. Niestety, takie historie często prowadzą do rozstań.

My szukaliśmy pomocy w grupie terapeutycznej. Dzięki temu mogliśmy usłyszeć historie innych pogrążonych w żałobie rodziców.

Jak pomimo tych wszystkich doświadczeń zachowuje pani pogodę ducha i pozytywne nastawienie? Co panią wzmacnia i nadaje sens pani życiu?

Jestem przekonana, że prowadzi mnie siła wyższa. Mnie samej na pewno nie starczyłoby siły, by dźwignąć wszystko to, co się wydarzyło.

Największym wsparciem jest dla mnie regularne korzystanie z Eucharystii i sakramentu pojednania. Staram się zostawić za sobą przeszłość, żeby móc żyć w teraźniejszości. Chcę też zbierać siły na przyszłość, żeby jako kobieta móc wspierać siebie, swoich bliskich i każdego, kto będzie tego potrzebował.

Pragnę cieszyć się każdą daną mi sekundą. Życie jest takie ekscytujące! Gdy miałam 10 lat, modliłam się: „Boże, tylko nie pozwól mi się kiedykolwiek nudzić”. Może Bóg wziął to zbyt dosłownie? Trzeba uważać na to, o co prosisz... (uśmiech).

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.