Były wakacje, każde z trójki naszych dzieci pojechało na obóz Skautów Europy. Jedno z nich wróciło ze szkaplerzem na szyi i niezwykle mocnym przekonaniem, że nie boi się śmierci…
Nasza rodzina w szkole św. Maksymiliana
Wyjazd na obóz harcerski wypadał w lipcu i objął 16 lipca, czyli dzień liturgicznego wspomnienia Matki Bożej z Góry Karmel. Ani nasze dzieci, ani my, ich rodzice, wtedy jeszcze nie przyjęliśmy szkaplerza. Byliśmy formowani w duchowości maryjnej w szkole św. Maksymiliana, nosiliśmy cudowne medaliki i udało nam się namówić dzieci, aby zostały Rycerzami Niepokalanej, ale o przyjęciu szkaplerza nigdy nawet nie rozmawialiśmy na rodzinnym forum.
Szczerze mówiąc, wydawało nam się, że ta przynależność to Rycerstwa to duży krok dla naszej piątki. Zobowiązanie traktowaliśmy poważnie i nie szukaliśmy innych form pobożności. Aż do pamiętnego lipca.
Maryja przyjeżdża autobusem do czyśćca…
Najstarszy syn wrócił z obozu i jedną z pierwszych rzeczy, jaką pokazał, były brązowe, filcowe prostokąciki z wizerunkami Maryi i Jezusa, połączone sznurkiem. Z dumą wyjął je spod harcerskiej koszuli i jedząc w pośpiechu, miedzy jedną łyżką zupy a drugą, wygłosił, że przyjął szkaplerz Maryi, nosi jej płaszcz i wcale nie boi się umierania, bo wie, że po śmierci czeka go życie w pięknym miejscu, z Nią i Jezusem.
Byliśmy zdumieni, poruszeni i wzruszeni. Spoglądaliśmy na siebie, ja i mąż, a syn – jak zwykle po powrocie z lasu – jadł z zapałem, nie zdając sobie sprawy z radosnego wstrząsu, jakie wywołały jego słowa.
Potem, już na spokojnie i po kolei, opowiedział jak to się stało. Okazało się, że drużynę odwiedził ojciec karmelita, który najpierw opowiedział o szkaplerzu, potem dał swoje świadectwo, a na końcu, już po mszy świętej, była szansa na przyjęcie szkaplerza dla tych, którzy chcieli.
I nasz syn poczuł, że chce. I że wierzy wszystkim obietnicom Maryi. Najbardziej poruszyła go obietnica Matki Bożej, która mówi, że ten, kto umrze odziany w szkaplerz, tego Maryja wyciągnie w pierwszą sobotę po jego śmierci z czyśćca.
– Wiecie? Ja sobie wyobraziłem, jak ona przyjeżdża w te soboty do czyśćca takim wielkim autobusem i tam zabiera tych odzianych w szkaplerz… I oni wybiegają z tego ognia, wsiadają i nagle są tacy szczęśliwi! – mówił z przejęciem.
Schować się pod płaszcz Maryi
To był dla nas – rodziców, którzy próbują prowadzić dzieci do odkrycia Pana Boga – potężny szok. Radość, oczywiście, ale pomieszana też z jakimś zawstydzeniem.
Ja pomyślałam najpierw o tym, że od dwudziestu lat piszę o świętych, a nie zadbałam o to, aby dzieci przyjęły szkaplerz. Mocowałam się z tą myślą przez dwa długie dni, dzieliłam się z mężem urojonymi wyrzutami sumienia. Aż nagle przyszło przebudzenie, które natychmiast uporządkowało zamęt uczuć.
O co ja się martwię? Że to nie była nasza, rodzicielska inicjatywa? Ależ to cudownie, że nie była nasza! To wspaniale, że sam podjął tę decyzję! Całe szczęście, że zaskoczył nas, rodziców, wiarą i wyborem! To niezwykły prezent, także dla nas, że Bóg znalazł drogę do jego serca i przez swoją Mamę i Jej troskliwe orędownictwo zachęcił go, naszego syna, do przylgnięcia do Niej jeszcze bardziej.
Po krótkiej naradzie podzieliliśmy się przemyśleniami i okazało się, że chcemy zrobić to, co on – też przyjąć szkaplerz i też schować się pod płaszcz Maryi. Okazało się, że świadectwo wiary syna zapaliło w nas nieznane dotąd pragnienie bycia z Matką Jezusa jeszcze bliżej.
Szkaplerz: portrety Jezusa i Maryi
Decyzje wydały szybkie owoce. Córka, najmłodsza z naszych dzieci, przyjęła szkaplerz jeszcze w te same wakacje w czasie pieszej pielgrzymki z Wrocławia na Jasną Górę. My i nasz drugi, młodszy syn, rok później, choć każde w innej świątyni.
Dziś, gdy mijają lata od tamtego dnia, gdy na opalonej szyi syna po raz pierwszy zobaczyłam brązowe sznureczki ogarnia mnie wzruszenie i wielka wdzięczność. Mam świadomość, że to on zaprowadził nas do Matki Bożej z Góry Karmel, a odsłaniając swoją wielką wiarę w Jej obietnice zawstydził i umocnił jednocześnie.
To synowi zawdzięczamy to, że dziś na pięciu szyjach Bugałów wiszą małe portrety Serc Jezusa i Maryi.