Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mawia tak wiele osób. „Mam wyrzuty sumienia, kiedy odpoczywam”. „Mam wyrzuty sumienia, kiedy jestem szczęśliwa”. „Mam wyrzuty sumienia, gdy czuję zadowolenie”. Opowiadają o jakiejś realnej trudności: o wewnętrznym konflikcie, który włącza się, gdy doświadczają rzeczy obiektywnie dobrych i potrzebnych. Jakiś głos w środku mówi im, że to nie w porządku. Co to za głos? Czy to sumienie?
Sumienie a wewnętrzny krytyk
Sumienie pełni w naszym życiu rolę wewnętrznej busoli etycznej. Pomaga wybierać dobro i odrzucać zło. Byłoby wspaniale, gdyby dla wszystkich ludzi na świecie powiązane było przynajmniej z tzw. etyką minimalną, czyli imperatywem „nie zabijaj”, na którym opiera się większość cywilizowanych systemów prawnych. Głos sumienia ma za zadanie mówić człowiekowi, by nie krzywdził innych ani samego siebie. By wybierał dobro.
Nie każdy jednak głos z naszego wnętrza jest sumieniem. Rozmaite części nas samych znajdują się w nieustannym dialogu. Niektóre z nich pełnią funkcję naszych wewnętrznych opiekunów czy też „strażników”, jak nazywał je Richard C. Schwartz, twórca Systemu Wewnętrznej Rodziny (IFS). Strzegą w nas tego, co uważamy za konieczne do życia. Za dobro, bez którego sobie nie poradzimy. Rozmaite krytyczne głosy w nas samych potocznie nazywamy „wewnętrznym krytykiem” – bo metodą ich działania jest głównie ocenianie, krytykowanie czy wręcz „dowalanie” nam.
Wszystkie te głosy są częścią nas samych. Podobnie jak sumienie, powstają w wyniku życiowych doświadczeń. „Wewnętrzny krytyk” – to uwewnętrzniony głos naszych bliskich opiekunów, nauczycieli, ludzi, którzy wypowiadali się o nas surowo i zapadło nam to w pamięć.
Głos sumienia czy raczej... głos rodziców?
Czasem w tym, co mówimy do siebie samych, możemy odkryć całe frazy i zdania, które powtarzali na przykład rodzice. Ten głos powstaje także na skutek analizy i syntezy tego, jak ważni dla nas ludzie zachowywali się wobec siebie samych, nas i reszty świata, którą bezwiednie jako dzieci podejmowaliśmy, oceniając sytuację na miarę dostępnych nam narzędzi.
Te krytyczne głosy bywają tak donośne, że sklejamy je z sumieniem. Mówimy wtedy, że ono uległo spaczeniu. Warto zauważyć, że dzieje się to najpierw w procesie wychowania, nawet jeśli później na to nakłada się wychowanie religijne. Małe dziecko nie rozumie, kim jest Bóg, ale mama i tata to dla niego cały świat. To, co robią i mówią, jest święte, informuje dzieci o dobru, złu i o tym, jak świat działa. Nawet jeśli potem, dorastając, zaczynamy więcej rozumieć i sami wybieramy własny system wartości, wiele z tego, co przekazali rodzice, po prostu w nas zostaje.
(Nie)właściwa recepta na życie
Dlatego jeśli ktoś mówi o tym, że czuje wyrzuty sumienia, ilekroć robi coś przyjemnego albo czuje się szczęśliwy, warto sprawdzić, co to za głos. Bo nie jest to sumienie. Może ów strażnik, który pilnuje, byśmy nie poczuli się dobrze, to pamiątka po którymś z rodziców, których życie przebiegało w cierpieniu?
Mogli o tym opowiadać, narzekać, obwiniać otoczenie. Jak matka, która podejmując różne domowe prace, czuje się nieszczęśliwa i ciągle wraca wspomnieniami do czasu, gdy nie miała dzieci. Albo ojciec, który podkreśla, że na wszystkich ciężko pracuje, ale sam „nie ma życia”.
Może w domu rodzinnym był ktoś chory, niepełnosprawny, kto zawsze miał gorzej albo do kogo trzeba było dopasować życie rodziny. Lub przeciwnie – ktoś chorobliwie zazdrosny i zawistny, któremu szczęście innych sprawiało przykrość.
Jeśli dzieci wzrastają w środowisku, w którym najbliższy opiekun nie jest w stanie doświadczyć wewnętrznego dobrostanu i nim emanować, zaczynają myśleć, że to ich wina albo z nimi jest coś nie tak. Oraz że taki stan frustracji, samopoświęcenia i niezadowolenia to właściwa recepta na życie. Dlatego że innego trybu funkcjonowania bliskich nigdy nie doświadczyli.
Zakaz przeżywania szczęścia
Wewnętrzny zakaz na przeżywanie szczęścia może wypływać ze słyszanych wielokrotnie słów: „myślisz tylko o sobie” czy „jesteś egoistą”. To jakby objąć klątwą wszystkie potrzeby i pragnienia dziecka i odebrać mu do nich prawo.
Czasem dorośli sami bywają tak absorbujący, że na wewnętrzny świat dziecka już nie starcza miejsca. Wyrastają w ten sposób wieczni „pomagacze”, ludzie zaabsorbowani i przejęci bez reszty potrzebami innych, zaniedbujący zaś kompletnie siebie. Gdy jako dorośli ludzie pozwalają sobie poczuć siebie i zaspokoić jakieś własne potrzeby, przeżywają wyrzuty sumienia. Ich świat trzęsie się w posadach, bo wtedy, gdy sumienie się rozwijało, nikt nie brał ich potrzeb pod uwagę.
Warto uczyć się odróżniać te głosy w sobie. Pytać siebie, czy ten krytyczny komentarz, który się we mnie toczy, naprawdę ma intencję dobrze ukształtowanego sumienia – by nie krzywdzić innych i siebie. Czy rzeczywiście to echo zamysłów kochającego Boga dla mojego życia, czy raczej projekcja głosu niezadowolonego ojca albo nieszczęśliwej matki.
Od tego, jak na to spojrzymy, będzie zależał i nasz własny rozwój, ale także to, co przekażemy potem własnym dzieciom. Czy przekażemy im to, że nie wolno nie posprzątać pokoju, ale za to można na kogoś nawrzeszczeć – albo czy przekażemy im to, że gdy się jest zmęczonym, warto odpocząć.