Na miejsce pojednania Bóg wybrał Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.
– Po spowiedzi czułam, jak Boży pokój wypełnia moje serce. Miałam poczucie, że opuszczam ziemię egipską, wychodzę z niewoli lęku w kierunku nowego, lepszego życia – opowiada w rozmowie z Aleteią.
Katarzyna Szkarpetowska: Danusiu, czy życie z dala od Boga powodowało w tobie niepokój?
Danuta Zicz: Tak. Przez blisko piętnaście lat żyłam w duchowej matni. Na manowce sprowadziła mnie ideologia New Age, praktykowanie zwodniczych technik okultystycznych. Mogę powiedzieć, że zagrożenia duchowe znam od podszewki. Na pozór niewinne, sprawiły, że wpadłam w sidła złego ducha, pozwoliłam mu się osaczyć.
W jaki sposób? Co takiego wcześniej wydarzyło się w twoim życiu?
To była wypadkowa wielu trudnych, dość bolesnych wydarzeń, z którymi musiałam się zmierzyć. Jako młoda dziewczyna wyszłam za mąż, jednak nie dane mi było cieszyć się szczęściem rodzinnym, które – odkąd pamiętam – było wielkim pragnieniem mojego serca. Gdy urodziłam dziecko, spadł na mnie trud samotnego macierzyństwa. Mąż i ja rozwiedliśmy się. Tęsknota za byciem kochaną, za bliskością, sprawiła, że po pewnym czasie związałam się z kolejnym mężczyzną, ale ta relacja również nie przetrwała. Zaczęłam zastawiać się, co jest nie tak. Pytałam: „Panie Boże, co się dzieje? Gdzie jesteś w tych trudnych sytuacjach, które mnie spotykają?”. I zamiast pozwolić Panu Bogu odpowiedzieć, otworzyć Pismo Święte i wsłuchać się w to, co On ma mi do powiedzenia, postawiłam poszukać szczęścia na własną rękę.
Wróżby, świecki "egzorcysta" i uśpiona czujność
Z jakimi technikami okultystycznymi miałaś styczność?
Generalnie w tamtym okresie życia chwytałam się wszystkiego, w czym upatrywałam nadzieję na wyjście z trudnego położenia, w którym się znalazłam. Otarłam się o duchowość celtycką, praktykowałam reiki, korzystałam z usług bioenergoterapeuty, tarocistki. Ta ostatnia wróżyła mi z kart anielskich, na których znajdują się postaci aniołów takich jak Archanioł Gabriel czy Archanioł Michał. A trzeba podkreślić, że postaci z kart anielskich nie mają nic wspólnego z archaniołami, których czcimy jako chrześcijanie. Wróżenie z tych kart usypia czujność, zwłaszcza ludzi wierzących.
Takie osoby myślą: „Te karty nie mogą być zagrożeniem duchowym, skoro widnieją na nich wizerunki świętych archaniołów”.
Dokładnie. Dlatego jest to zagrożenie siejące ogromne spustoszenie duchowe. Usypianie duchowej czujności to jedna z zagrywek złego ducha. Haczyk, na który łapie się wiele osób. Pamiętam, jak poszłam do świeckiego "egzorcysty". Dzisiaj oczywiście wiem, że egzorcystą nie może być osoba świecka, tylko kapłan i to też nie każdy, a jedynie wyznaczony do tej posługi. Wtedy o tym nie wiedziałam. Gdy weszłam do pomieszczenia, w którym przyjmował samozwańczy egzorcysta, moją uwagę zwróciły, a czujność uśpiły, wiszące na ścianach obrazy z wizerunkiem Pana Jezusa, Matki, Bożej, o. Pio i innych świętych. Oczywiście był też krzyż.
Usługi tzw. świeckich egzorcystów cieszą się sporym zainteresowaniem. Jak myślisz, z czego to wynika?
Osoba, która określa się mianem świeckiego egzorcysty, bazuje, a właściwie żeruje, na ludzkim cierpieniu. Na duchowym bólu i naiwności. Prawdziwy egzorcyzm ma na celu uwolnienie od wpływu złego ducha. Egzorcyzm u samozwańczego egzorcysty nie tylko nie uwalnia od wpływu szatana, ale pcha człowieka w jeszcze większe tarapaty. U Boga wszystko jest za darmo, u diabła odwrotnie – za wszystko trzeba słono zapłacić. Szatan, jeśli cokolwiek człowiekowi daje, to tylko po to, by za chwilę odebrać mu jeszcze więcej.
Co działo się z tobą duchowo, kiedy korzystałaś z usług, o których opowiadasz?
Chciałam wierzyć, że one sprawią, iż za chwilę znajdę wyjście z labiryntu, w którym się znalazłam. Ale tak się nie stało. Pojawiły się silne stany lękowe. Poszłam nawet do lekarza. Przepisał mi leki, ale one nie pomagały, ponieważ mój lęk miał podłoże duchowe. Kiedy choruje dusza, człowiek ma poczucie, jakby leżał w grobie. I ja tak właśnie się czułam.
"Po spowiedzi Bóg mocno przemieniał moje serce"
Ale zmartwychwstałaś. Twoje duchowe zmartwychwstanie jest dość mocno powiązane z Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.
Tak. Nawróciłam się jedenaście lat temu. Zaczęło się od lektury Dzienniczka św. s. Faustyny Kowalskiej, który podarował mi pewien ksiądz. Wręczając mi go, powiedział: „Znajdziesz w nim odpowiedzi na pytania, które cię nurtują. Po prostu zacznij czytać”. Słowa, które Pan Jezus skierował do s. Faustyny bardzo mnie poruszyły. Kiedy je czytałam, przychodził żal za grzechy, łzy płynęły mi po policzkach. Pamiętam, jak poszłam na spacer polnymi ścieżkami i powiedziałam: „Panie Boże, nie radzę sobie. Zajmij się moim życiem, oddaję Ci wszystko”. Niedługo potem przystąpiłam do sakramentu pokuty i pojednania. Wyspowiadałam się u wspomnianego księdza, w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Po spowiedzi czułam, jak Boży pokój wypełnia moje serce. Przyjęcie Pana Jezusa w Komunii św. było dla mnie świętem. Miałam poczucie, że opuszczam ziemię egipską, wychodzę z niewoli lęku w kierunku nowego, lepszego życia.
Co działo się później? Jak wyglądało stawianie przez ciebie kolejnych, ale wciąż jednych z pierwszych, kroków na Ziemi Obiecanej?
Byłam tym nowym życiem – życiem z Bogiem – zachwycona! Przypominają mi się w tym miejscu słowa psalmisty: „W swoim ucisku wołali do Pana, a On ich uwolnił od trwogi. I powiódł ich prostą drogą” (Ps 107,6-7). Odkryłam, że Pan Bóg tak naprawdę cały czas przy mnie był, troszczył się o mnie przez te wszystkie lata. Po spowiedzi Bóg mocno przemieniał moje serce. Zerwałam też kontakt z osobami, które duchowo ciągnęły mnie w dół.
Tak po prostu, bez poczucia straty?
Tak. To były radykalne cięcia. Zostałam zupełnie sama, ale Pan Bóg sprawił, że na mojej drodze zaczęły pojawiać się osoby wierzące, które wspierały moją duchową przemianę. Rozmowy i przebywanie z nimi sprawiło, że moja relacja z Bogiem zaczęła się pogłębiać. Dziś wiem, jakie to ważne, kim się otaczamy, co czytamy… Czym człowiek się karmi, tym żyje. Wcześniej karmiłam się książkami o tematyce ezoterycznej i żyłam w lęku. Dziś karmię się Słowem Bożym i żyję w radości.
Niektórym wiara w Boga kojarzy się z bujaniem w obłokach.
Wiara w Boga nie jest bujaniem w obłokach. Bujaniem w obłokach jest przekonanie o własnej wystarczalności, lepienie sobie bożków z różnych „surowców”: pieniędzy, używek takich jak alkohol czy narkotyki, pseudoduchowości. Życie z Bogiem nie oznacza, że w naszym życiu nie będzie trudnych sytuacji. Życie z Bogiem to zaufanie, że w każdej z tych trudnych sytuacji Bóg już jest, razem ze mną, niesie mnie i podtrzymuje. Wiara, jak mówi Pismo Święte, jest „poręką dóbr, których się spodziewamy, dowodem rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11,1). Jest twardym stąpaniem po ziemi w Bożej obecności. Jeśli pozwolimy Bogu działać, uczyni w naszym życiu wielkie cuda.