Zanim narodził się jeden z najwspanialszych dwudziestowiecznych mistrzów duchowości i apologetów chrześcijaństwa C.S. Lewis przeszedł krętą drogę. Jak to się stało, że odszedł od Boga, a potem jego wiara tak pięknie rozkwitła?Ośmioletniego Clive’a strasznie bolał ząb. Leżał sam w swoim pokoju, słuchał, jak po korytarzu biegają jacyś ludzie i bardzo chciał, żeby przyszła do niego mama i go przytuliła. Było to jednak niemożliwe: właśnie umierała.
Śmierć matki
Ta strata z wielką mocą naznaczyła duchowość Clive’a S. Lewisa – właśnie w tamtym momencie zaczął budować między Bogiem a sobą mur. Jego fundamentem było postanowienie, by unikać szczęścia, jeśli do jego osiągnięcia konieczne byłoby przyjęcie cierpienia. Mówiąc inaczej, chciał uciec od krzyża.
Czytaj także:
Lekcja C.S. Lewisa o 4 rodzajach miłości
Niedługo po śmierci matki trafił do szkoły z internatem, która kojarzyła mu się później głównie z zimnem, głodem i osamotnieniem. Tam też zetknął się z piękną liturgią (mowa o Kościele anglikańskim) i pod jej wpływem postanowił rozwijać swoje życie duchowe.
Postanowił modlić się, ale stworzył sobie nierealny ideał: ilekroć uległ rozproszeniu, zaczynał od nowa. Wieczory zamieniły się w wielogodzinną udrękę, których wspomnienie prześladowało Clive’a do końca życia.
C.S. Lewis: racjonalny okultysta
Etap ten nie trwał zbyt długo. Głównie dlatego, że trafił do college’u. Tam jedną z wychowawczyń w internacie była miła, ciepła kobieta. Zastąpiła mu częściowo matkę, ale jednocześnie miała fatalny wpływ na jego życie religijne: „Szybko zamieniłem «wierzę» […] na «to się czuje»”.
Skrupulanckie praktyki zastąpił poszukiwaniem tylko takich bodźców, które go uspokajały bądź podniecały. Na tej ścieżce odkrył okultyzm i odrzucił chrześcijaństwo.
W ateizmie utwierdził go jego prywatny nauczyciel, Knock, przygotowujący Lewisa do egzaminów na studia. Ten skrajny racjonalista wszystko sprowadzał do logiki i doświadczenia, zaś atmosfera w jego domu sprzyjała rozwijaniu u jego ucznia egocentryzmu. Clive zajmował się tam, poza lekcjami, tylko tym, co go interesowało. Ze spokojem mógł ignorować potrzeby otoczenia.
Stał się materialistą, jednak pozostała w nim skłonność (cóż, był romantykiem) do świata duchów. Interesował się magią, na szczęście nie znalazł mistrza, który mógłby go wtajemniczyć. Za to Bóg zaczął posyłać swoich mistrzów, a dokładnie ich dzieła.
Boscy pisarze
Pierwszym z nich był George MacDonald. Nam jego nazwisko kojarzy się raczej spożywczo, ale był on autorem głębokich duchowo i wartko napisanych baśni. Lewis kupił ich zbiór jako lekturę do pociągu i stary Szkot (uwieczni go potem w Rozwodzie ostatecznym) nauczył go widzieć w codzienności to, co głęboko duchowe.
Potem w ręce C.S. Lewisa wpadły m.in. eseje Chestertona, ale też innych wierzących pisarzy, i ostatecznie musiał przyznać, że tylko ci deklarujący się jako chrześcijanie potrafili w swoich książkach zawrzeć głębię, której nie spotykał nigdzie indziej.
Podczas studiów na uniwersytecie spotkał twórców, z którymi później stworzy słynny Klub Inklingów. Nie wszyscy byli wierzący, ale dyskusje z nimi sprawiły, że zaczął coraz wyraźniej widzieć rysy w przyjętym przez siebie systemie poglądów.
Czytaj także:
C.S. Lewis tego nie wymyślił! Narnia istnieje naprawdę
Doświadczenie Bożego działania
Jednak sam intelekt to za mało, potrzebne jest jeszcze doświadczenie Bożego działania. Lewis przeżył je… na górnym pokładzie podmiejskiego autobusu:
Zrozumiałem, że […] noszę na sobie coś sztywnego jak gorset albo zbroja, jakbym był krabem. I w tej samej chwili poczułem, że została mi dana wolność wyboru. […] Zdecydowałem się otworzyć drzwi.
Bóg, znając Clive’a, nie wtargnął na siłę. Łagodnie oswajał „najbardziej opornego konwertytę”. Trochę czasu zajęło Mu doprowadzenie Lewisa do pierwszej modlitwy, a potem do uznania, że ma do czynienia z Bogiem osobowym (tu spore zasługi w przemianie przyjaciela ma na swoim koncie J.R.R. Tolkien).
Lewis uznał bóstwo Chrystusa, jakżeby inaczej, w podróży. Pojechali z bratem do zoo i kiedy wsiadał do przyczepki motoru, był teistą, wysiadał z niej już jako chrześcijanin.
Mistrz duchowości chrześcijańskiej
W tak niepozorny sposób narodził się jeden z najwspanialszych dwudziestowiecznych apologetów chrześcijaństwa, autor Opowieści z Narni, ale też genialnej książeczki Listy starego diabła do młodego czy Chrześcijaństwa po prostu. Moim zdaniem, jego książki powinny należeć do kanonu lektur każdego chrześcijańskiego intelektualisty.
A w pamięci każdego kapłana i ogólnie chrześcijanina powinna pozostać uwaga, którą Lewis zapisał, wspominając swoją drogę do utraty wiary: „O przewodników duchowych w tamtych czasach było jeszcze trudniej niż dzisiaj”. Trzeba mieć odwagę mądrze towarzyszyć.
Czytaj także:
Utwór Tolkiena wydany po 100 latach! Znasz go?