Ks. Grzegorz Sprysak był rzeźnikiem. Skończył szkołę spożywczą, potem technikum, poszedł też na upragnione studia. Angażował się społecznie, dużo pracował i nie miał czasu dla Boga. Ciężka choroba sprawiła, że się zatrzymał, a na szpitalnym łóżku dokonało się jego nawrócenie. Mówi, że bycie księdzem to najlepsze, co go w życiu spotkało. Od ponad 20 lat posługuje w zakonie michalitów. Jest też dyrektorem Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego i Szkoły Podstawowej im. bł. ks. Bronisława Markiewicza w Markach.
Anna Gębalska-Berekets: Świętuje ksiądz „pełnoletniość” pierwszych ślubów zakonnych. Babcia modliła się, żeby poszedł ksiądz do seminarium, ale wolał ksiądz zawód… rzeźnika.
Ks. Grzegorz Sprysak: W czasie PRL-u, jako najstarsze dziecko w rodzinie, bardzo często chodziłem do sklepu mięsnego i nieraz godzinami stałem w kolejce. Miałem wtedy 15 lat. Kiedyś zapytałem, co trzeba zrobić, aby uniknąć tej długiej kolejki. Ktoś mi podpowiedział, że tylko ci, co skończą szkołę spożywczą i zdobędą zawód rzeźnika, mogą się od niej wymigać. Pomyślałem sobie wtedy, że to coś dla mnie. Potem komunizm upadł, kolejki zniknęły, a zdobyty przeze mnie zawód nie miał już takiego wymiaru.
Jako nastolatek był ksiądz mało religijny.
Nie eksponowałem za bardzo swojej wiary. Nie dbałem też o wypełnianie praktyk religijnych. Będąc studentem zatrudniłem się jako magazynier w ośrodku wypoczynkowym nad jeziorem. Priorytetem była dla mnie praca. Nie wpadło mi wtedy do głowy, aby wybrać się w niedzielę do kościoła. Nie czułem braku mszy świętej. Nie modliłem się, a sprawy duchowe były mi w dużym stopniu obojętne.
Potem pracował ksiądz w Lubelskim Ośrodku Samopomocy. Tam ksiądz poczuł ducha wiary?
Spotkałem tam wielu ludzi, którzy głośno mówili o swojej wierze. Jedną z takich osób był doktor Andrzej Juros. Często rozmawiałem z nim, czasami z jego żoną. Po tych rozmowach często towarzyszyły mi różne refleksje. Konfrontowałem to, co od nich usłyszałem, z tym, co podczas studiów mówili wykładowcy na uczelni.
Na uczelni nie wszyscy byli przychylni chrześcijaństwu?
Pamiętam słowa wykładowcy, który powiedział, że jeśli ja rozmawiam z Bogiem, to jest to modlitwa, natomiast jeśli tłumaczę, że Bóg jest ze mną i do mnie przemawia, to oznacza, że prawdopodobnie mam chorobę psychiczną. To, co usłyszałem na studiach, miało wpływ na moją wizję Kościoła i sposób postrzegania Pana Boga. Natomiast kiedy zacząłem pracować w ośrodku, to moje poglądy stopniowo się zmieniały.
Ks. Grzegorz Sprysak. Nawrócenie na szpitalnym łóżku
Niedaleko księdza miejsca pracy znajdowało się Centrum Duszpasterstwa Młodzieży, które prowadził ks. Mieczysław Puzewicz.
Często tam wstępowałem, miałem wielu znajomych. Wraz z nimi uczyłem się, jak wzrastać w wierze, słuchałem przejmujących świadectw ludzi. Cud małego Kościoła. Zostało to na później. Pamiętam spotkanie z człowiekiem, który ładnie to wyraził.
Może ksiądz o nim opowiedzieć?
Na jedną z pielgrzymek na rolkach zgłosił się pewien mężczyzna. Powiedział, że jest niewierzący, nie chodzi do kościoła, ale przyszedł, by porozmawiać. Z czasem coraz bardziej otwierał się na sprawy wiary. W końcu stwierdził, że jeśli wszyscy młodzi ludzie, którzy go otaczają, są prawdziwi i żyją zgodnie z wyznawanymi wartościami, to znaczy, że coś w tym jest. Patrząc na tych ludzi z duszpasterstwa młodzieży w Lublinie, i ja zdałem sobie sprawę, że muszę być uczciwy w tym, co wyznaję i głoszę. Zacząłem czytać Pismo Święte, książki Mertona i Tishnera. Uznałem, że kryje się w tym przekazie głęboki sens i ja chcę go lepiej poznać.
Praca i tak była najważniejsza i dopiero ciężka choroba sprawiła, że ksiądz musiał się zatrzymać.
Gorączkowałem, brałem tabletki zbijające gorączkę i chodziłem do pracy. Pewnego dnia zemdlałem. Trafiłem do szpitala. Okazało się, że miałem poważne zapalenie płuc wraz z jakimiś naciekami.
Nawrócenie zaczęło się dokonywać na szpitalnym łóżku?
Kiedy przychodził kapelan i pytał, czy chciałbym się wyspowiadać i przyjąć Komunię Świętą, to odmawiałem. Sam nie wiedziałem, czy jestem wierzący czy nie. W nowicjacie u michalitów był wówczas mój serdeczny kolega Krzysztof. Przysłał mi do szpitala książkę o bł. ks. Markiewiczu, założycielu michalitów. Przeczytałem ją trzy razy, trochę z nudów, a trochę z ciekawości. Zdałem sobie sprawę, że skoro pracuję w organizacjach pozarządowych, to mogę to robić pełniej, nie tylko patrząc na siebie, ale ukierunkowując codzienne zajęcia na Boga. To był czas, kiedy zacząłem się intelektualnie nawracać, szukałem pewności, że Bóg istnieje.
Pierwszy różaniec, nowicjat i myśli o ucieczce
Mając 27 lat, odmówił ksiądz swoją pierwszą, taką dojrzałą modlitwę – różaniec. Tak się rozpoczęła relacja z Jezusem i Maryją?
Różaniec odmawiałem trochę ze strachu! Czekałem na dworcu w Stalowej Woli-Rozwadowie. Przyjazd pociągu do Krosna mocno się opóźniał. Kręcili się tam niezbyt mili panowie (uśmiech). Mieli zacięcie psychologiczne – pytali, czy mam jakiś problem. Sytuacja sprowokowała mnie do tego, aby odmówić modlitwę. Pomyślałem, że może pomodlę się różańcem. Nie miałem pojęcia o tajemnicach różańca, ale poczułem spokój. Dojechałem w końcu do Miejsca Piastowego na rekolekcje powołaniowe. Po powrocie zdecydowałem się na spowiedź, zwolniłem się z pracy i pojechałem do nowicjatu.
Było potem kilka momentów przełomowych i nawet myśl o ucieczce z nowicjatu. Co ostatecznie księdza zatrzymało?
Nowicjat jest czasem, kiedy człowiek musi się zastanowić nad tym, jaką drogę wybrać. Ksiądz Seremak, mistrz nowicjatu, już pierwszego dnia tłumaczył nam, że mamy słuchać tego, co do nas Bóg mówi. Pomyślałem sobie: gdzie ja w ogóle trafiłem? Nie było mi tam lekko. Byłem sporo starszy od pozostałych kleryków. Miałem 28 lat i zupełnie inne spojrzenie na świat. Stwierdziłem, że pora uciekać. Spakowałem rzeczy i schowałem je między krzakami.
I co było dalej?
Nazajutrz miały odbyć się wybory na funkcję dziekana, czyli osoby, która pośredniczy pomiędzy nowicjuszami a mistrzem nowicjatu. Bracia wybrali mnie. Pomyślałem, że głupio w takim momencie uciekać i wiedziałem już wtedy, że zostanę. Wytrwałem w nowicjacie, potem były pierwsze śluby zakonne. Wtedy dowiedziałem się, że babcia modliła się wiele lat na różańcu o to, bym został księdzem.
Jak Bóg przemawiał do księdza serca w tamtym czasie?
Na piątym roku studiów miałem poważne wątpliwości. Modliłem się o taką konkretną odpowiedź. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście Bóg dla mnie taką drogę przewidział. Opowiem również o jednym zdarzeniu.
Proszę!
Pojechałem w wakacje nad jezioro. Przysiadł się do mnie mężczyzna poważnie wstawiony. Zapytał, czy może mi postawić piwo. Wypiliśmy kilka. Mówił, że za kilka dni ma ślub. Powiedział, że to już czwarty w jego życiu. Nie wiedziałem, czy gratulować mu czy współczuć. Stwierdził, że pierwszy ślub to ten, który powinien być utrzymany, ale ten mężczyzna wszystko zepsuł. Pomyślałem, że te pierwsze decyzje, złożone w zakonie, a które ponawiałem będąc klerykiem, były w moim życiu najważniejsze. Nie miałem już wątpliwości. Bóg przez niego przemówił do mnie. Momentalnie wytrzeźwiałem.
Ks. Sprysak: „Nie da się być chrześcijaninem, jeśli nie ma się relacji osobowej z Panem Bogiem”
Był czas, że marzył ksiądz o rodzinie i dzieciach. Teraz pracuje ksiądz w podwarszawskich Markach, jest dyrektorem Katolickiego Liceum i Szkoły Podstawowej im ks. Bronisława Markiewicza w Markach. Mówi ksiądz, że ma pod opieką 200 dzieci i to tylko do 16.00.
Kiedy jest się księdzem, należy pełnić różne funkcje, do których kieruje Kościół. Mnie skierował do tej funkcji. Muszę przyznać, że załatwianie spraw biurowych nie jest moją pasją, ale staram się robić wszystko najlepiej, jak potrafię.
Ksiądz prowadzi zajęcia z katechezy, ale także z robotyki i astronautyki.
Mam umysł mało humanistyczny. Przemawiają do mnie rzeczy ścisłe i jestem szczęśliwy, że w tym mogę się spełniać.
Mówi ksiądz, że kapłaństwo to najlepsze, co księdza spotkało. Jak ksiądz buduje relację osobową z Bogiem?
Nie da się być chrześcijaninem, jeśli nie ma się relacji osobowej z Panem Bogiem. Bycie księdzem nie jest takie łatwe. Można być człowiekiem pobożnym, ale bardziej z racji wykonywanego zawodu, a nie z przekonań. Mam w swoim życiu okresy, kiedy modlitwa schodzi nieco na dalszy plan. Zawsze wtedy pamiętam, że są takie lekarstwa jak konfesjonał czy rekolekcje. Bycie księdzem to jest bycie w relacji do Boga, ale i do ludzi. Kiedy czuję, że gdzieś przez nawał pracy zaniedbałem nieco kwestie duchowe, to nie udzielam innym rad. Byłoby to z mojej strony nieuczciwe.
„Ksiądz w żuku”
Wielu młodych ludzi miewa trudności z rozeznaniem swojego powołania. Czego się obawiają?
Spotykam wielu młodych ludzi, którzy pragną duchowości, ale boją się religijności. Została ona mocno wydrwiona. Ponadto muszę zauważyć, że młodzi ludzie mają problem z podejmowaniem decyzji na całe życie. Odwlekają to, co ważne, aby nie czuć odpowiedzialności. Lęk przed odpowiedzialnością jest pewną formą dojrzałości, ale ten patologiczny i paraliżujący jest już oznaką niedojrzałości. Wielu ludzi po 30. roku życia chowa w sobie urazy, nie potrafią przebaczyć ani prosić o przebaczenie. Wciąż są małymi dziećmi, które nie rozumieją swojego powołania. Mają dziury emocjonalne, pragną pomocy, ale boją się o nią poprosić.
Prowadzi ksiądz akcję „ksiądz w żuku”.
Żuk jest projektem szkoły, za który odpowiedzialnych jest kilku nauczycieli. Szukaliśmy takiego samochodu, aby wykorzystać go do promocji szkoły. Będziemy go odnawiać, aby był w lepszym stanie. Dwóch nauczycieli chce nim pojechać we wrześniu na „Złombol 2022”.
Co to za rajd?
Kilkudniowy, turystyczny i etapowy rajd z Katowic do Albanii. Biorą udział samochody z czasów PRL-u.
Żuk ma służyć też celom edukacyjnym.
Chcemy, aby na naszym żuku licealiści uczyli się mechaniki, obsługi podstawowych elementów pojazdu. Silnik w żuku jest bardzo prosty, nie ma w sobie żadnej elektroniki. Teraz pracujemy nad modułem bluetooth, który będzie przekazywał do aplikacji na komórkę informacje o stanie silnika, jego temperaturze. Lubimy ciekawe wyzwania.