Siedzę na ławce w głębi krypty, panuje niemal całkowita cisza. Słychać tylko szept modlitw nielicznych obecnych. Obserwuję ich z boku. Nie mogę nie myśleć o przyczynie mojego pobytu tutaj, o pokonanej drodze i o osobach spotkanych do tej pory. I o tym świętym, o którym słyszałem opowieści, odkąd byłem dzieckiem. Święty Pio z Pietrelciny. Ludzie jeździli do niego, by prosić o pomoc, o łaskę, o uzdrowienie, a on – jak ojciec, który uspokaja dziecko – mawiał: „Nie martw się, jestem z tobą”.
„Będzie o mnie głośniej po śmierci niż za życia”
Działo się tak nie tylko za jego życia. Ileż razy dał on poczuć swoją obecność również po śmierci! Liczne uzdrowienia i nawrócenia dokonały dokonywały się, a o. Pio jakby powtarzał: „Jestem tu!”. Zresztą sam wprost powiedział: „Nie wejdę do raju, dopóki nie przyłączy się do mnie ostatnie z moich dzieci”. Jest to obietnica kogoś, kto czuwa, chroni, stoi przy nas i nas wspiera.
Pomyślałem, by spróbować do niego dotrzeć poprzez opowieści tych, którzy otrzymali od niego łaski, którzy stali się obiektem wstawiennictwa i doświadczyli ziszczenia się modlitwy o pomoc. Tych, którzy znaleźli się w centrum wydarzeń „niemożliwych”, niewyjaśnionych z punktu widzenia racjonalnego, naukowego; tych, którzy poczuli czułą bliskość ojca, który przed śmiercią zapowiedział: „Będzie o mnie głośniej po śmierci niż za życia”.
Wiele z tych osób przed spotkaniem z tajemnicą było niewierzących i nie wiedziało nawet, kim jest o. Pio. Później jednak stawały się najgorliwszymi wyznawcami jego kultu. Wszyscy mogli poczuć się przez niego chronieni, otoczeni ciepłem porównywalnym z ciepłem rodzicielskich ramion. Poznajcie kilka z tych nadzwyczajnych faktów. Jest to jednak zaledwie niewielka ich część, gdyż otwierając drzwi na „świat o. Pio”, odkrywamy naprawdę bezkresny świat.
„Z o. Pio bez żadnego strachu!”
Gennaro Contaldo jest Włochem i jednym z najsłynniejszych kucharzy na świecie. Od 1969 roku mieszka w Londynie; w Anglii jest praktycznie legendą. Prowadzi popularne programy telewizyjne, napisał książki kucharskie, które stały się bestsellerami, i tworzy uznany kanał o gotowaniu na YouTube. Gennaro gotował dla największych sław, jak księżna Diana, książę Karol, Robert De Niro, Madonna czy Pavarotti. Był nauczycielem i mentorem Jamiego Olivera, słynnego angielskiego kucharza telewizyjnego. A co najważniejsze – jest też wielkim czcicielem o. Pio, od którego w dzieciństwie otrzymał łaskę.
Tak sam opisuje swoje spotkanie ze świętym: „Moja historia z o. Pio rozpoczęła się, kiedy miałem sześć lat. W dzieciństwie nie cieszyłem się dobrym zdrowiem, często chorowałem. Sam nie bardzo to pamiętam, byłem zbyt mały, ale moja siostra mi opowiedziała, że w dzieciństwie cierpiałem na poważne zapalenie nerek. Moi rodzice bardzo się martwili; zwrócili się do wielu lekarzy, lecz bez skutku. W końcu moja mama postanowiła zabrać mnie do San Giovanni Rotondo, do o. Pio […]. Po mszy moja mama dała mi znak, żebym pobiegł do zakrystii, dokąd w tamtej chwili udał się o. Pio. Przeskoczyłem przez ławkę i dotarłem do niego. Nie wiedziałem dobrze, kim on był, ale słuchałem mamy, robiłem, co mi kazała. Szedłem więc przy boku tego staruszka, nieco przygarbionego, z białą brodą. On nawet na mnie nie patrzył, ja natomiast wpatrywałem się w niego uważnie. Nie wiem, co mu powiedziałem, pewnie coś o moim zdrowiu, co mama poleciła mi mu przekazać. Ojciec Pio odparł tylko: Dziecko, nie martw się!. Tylko tyle. Ale od tamtej chwili już więcej nie chorowałem, a zapalenie nerek całkowicie ustąpiło.
Później dorosłem, pojechałem do Londynu i zrobiłem karierę. Ale o. Pio zawsze czułem przy swoim boku, tak jak wtedy, gdy szedłem koło niego do zakrystii. W życiu przydarzyło mi się wiele rzeczy, lecz on zawsze był dla mnie punktem odniesienia. Czuję, że pomaga mi w codziennych wyborach, a kiedy popełniam błędy, wydaje mi się, jakbym słyszał jego głos karcący mnie: – Ej, chłopcze, co ty wyprawiasz?. Zawsze żywiłem głębokie uczucie do o. Pio i starałem się jak mogłem szerzyć wiedzę o nim. Opowiadam o nim praktycznie wszystkim, których spotykam, i obdarowuję ich obrazkami z jego wizerunkiem. Na przykład wkładam je zawsze Jamiemu Oliverowi do kieszeni, aby święty go chronił. Wieczorem Jamie znajduje te obrazki w kurtce, dzwoni do mnie i śmiejąc się, mówi: Znalazłem coś twojego w kieszeni… On wie już wszystko o o. Pio, bo na okrągło mu o nim opowiadam.
„Widziałem wiele cudów”
Dziewięćdziesięcioletni o. Marciano Morra ma surowy wyraz twarzy, budzący respekt. Drobny, o pociągłej twarzy, wygląda jak wymagający profesor od łaciny. Myślę jednak, że to tylko maska kryjąca jego nieśmiałość. Rzeczywiście: kiedy zakonnik nabiera zaufania, uśmiecha się tak słodko, że nachodzi ochota, by go objąć. Znam go od dawna i od czasu do czasu jeżdżę go odwiedzić w klasztorze w San Giovanni Rotondo, tam, gdzie mieszkał również o. Pio. Ojciec Marciano był jego współbratem przez dwadzieścia lat. Jest więc kopalnią wspomnień, anegdot i emocji, które opowiada swoim łagodnym głosem.
„O, tutaj była zakrystia starego kościoła” – wyjaśnia o. Marciano, wskazując mi obszerne pomieszczenie, w którym stoi duża szafa z ciemnego drewna. Przechowywano w niej szaty liturgiczne oraz płótna i naczynia wykorzystywane podczas mszy świętej. „Dokładnie w tym miejscu widziałem, jak o. Pio dokonał cudu. Uzdrowił mojego tatę, który był bardzo chory. Wydarzyło się to dawno temu. Dostałem z domu list: rodzina informowała mnie, że mój tata ma raka płuc i że nie ma już dla niego nadziei. Lekarze powiedzieli, że zostało mu niewiele czasu. Poprosiłem więc przełożonego klasztoru, aby zezwolił na przyjazd mojego taty, by tata mógł poznać o. Pio. Po mszy święty stygmatyk przyszedł do zakrystii, właśnie tu, gdzie teraz jesteśmy; wtedy przedstawiłem mu mojego tatę i wyjaśniłem, że jest bardzo chory. Ojciec Pio popatrzył na niego badawczo, po czym chwycił go za pazuchę, a drugą ręką zaczął uderzać pięścią w jego pierś, mówiąc: A kto ci powiedział, że jesteś chory?! Nic ci nie jest! Nic ci nie jest! I dodał: A teraz muszę już iść. Do zobaczenia. Dni mojego taty były już policzone, a jednak wyzdrowiał.
Opowiedział mi również inną historię: „Byłem też obecny, kiedy o. Pio został cudownie uzdrowiony przez Matkę Boską Fatimską” – opowiada dalej mój przewodnik. „Wydarzyło się to dokładnie w tym miejscu, przy tym oknie. Był rok 1959. Do Włoch została wtedy przywieziona figura Matki Boskiej Fatimskiej; nawiedzała diecezje głównych miast. Figura miała być również San Giovanni Rotondo. Niestety o. Pio od czterech miesięcy leżał w łóżku i nie mógł się ruszyć. Miał raka płuc i mówiono, że jest bliski śmierci. Figura została ustawiona w kościele, a o. Pio znieśliśmy na dół na rękach. Zatrzymał się przy figurze na modlitwę, ucałował Matkę Boską i umieścił jej w dłoniach różaniec. Później kazał się jeszcze zanieść do tego okna, żeby zobaczyć helikopter odlatujący z figurą. Widząc oddalający się śmigłowiec, o. Pio powiedział: Mateczko, przybyłaś do Włoch, a ja zachorowałem. Teraz się oddalasz i zostawiasz mnie tu wciąż chorego. Wtedy nagle zadrżał, jakby został porażony prądem, po czym obrócił się i wykrzyknął: Ależ ja się czuję dobrze! Nic mi nie jest! Chodźmy spowiadać. Oczywiście nie pozwolono mu iść zaraz spowiadać; odprowadziliśmy go do jego celi, lecz już na drugi dzień wrócił do swoich codziennych zajęć. Był zupełnie uzdrowiony”.
„Gdy byłem dzieckiem, uczynił dla mnie cud”
„Gdy byłem dzieckiem, o. Pio uczynił dla mnie cud” – wyznał mi słynny amerykański aktor Robert Davi, kiedy spotkałem go w San Giovanni Rotondo. Urodzony w Nowym Jorku, w rodzinie o włoskich korzeniach, jest jednym z najbardziej charakterystycznych hollywoodzkich aktorów. Niełatwo zapomnieć jego twarzy twardziela. Wystąpił w ponad stu trzydziestu filmach, prawie zawsze w roli czarnego charakteru. Najbardziej znane to Szklana pułapka z Bruce’em Willisem, Licencja na zabijanie Paula Verhoevena. Grał u boku takich gwiazd jak Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger i Mel Gibson.
„W 1966 roku, gdy miałem trzynaście lat, ciężko zachorowałem” – opowiada. „Uprawiałem sport, byłem w znakomitej formie, byłem dobrze umięśniony, lecz w krótkim czasie straciłem ponad piętnaście kilo. Trafiłem do szpitala; lekarze przepisali mi mnóstwo leków, poddali mnie przeróżnym kuracjom, lecz wszystko nadaremnie. Moja rodzina była zrozpaczona. Wtedy mama postanowiła zwrócić się do Joeya Lomangina, włosko-amerykańskiego mistyka, który znał o. Pio. Moja matka dobrze znała Lomangina. To właśnie on po raz pierwszy opowiedział nam o o. Pio; postać tego włoskiego zakonnika czyniącego cuda wywarła na nas duże wrażenie. Mama poprosiła więc Joeya, aby przekazał o. Pio, by ten się za mnie modlił. Wkrótce potem stygmatyk przysłał nam telegram, w którym zapewniał nas o swoim błogosławieństwie i modlitwach. Tej samej nocy, w chwili, gdy w szpitalnym łóżku odmawiałem różaniec, poczułem nagle intensywny, niewyjaśniony zapach kadzidła, jak w kościele podczas uroczystej mszy świętej. Następnego ranka byłem całkowicie zdrowy. Lekarze nie potrafili znaleźć wyjaśnienia. Jeden z nich powiedział do mojej mamy: Mario, to był cud!. To historia mojego uzdrowienia. Ojciec Pio był więc zawsze ostoją w moim życiu. Przy wielu okazjach, w trudnych chwilach, zwracałem się do niego w modlitwie, aby wstawiał się u Jezusa i Maryi za moją rodzinę. Zawsze czułem jego obecność. W moim domu w Los Angeles mam wiele przedstawiających go obrazów i figur; każdego dnia, patrząc na nie, rozmawiam z nim, zwierzam mu się i wiem, że nade mną czuwa”.
*Fragment pochodzi z książki „Po śmierci będzie o mnie głośniej niż za życia. Cuda świętego ojca Pio” Roberto Allegriego, Esprit 2022; tytuł, lead, śródtytuły – redakcja Aleteia.pl