Jeden z ostatnich amerykańskich paszportów umożliwiających wyjazd, a raczej ucieczkę z Ukrainy, wydano Rusłanowi – uroczemu chłopcu ze zdjęcia. Jego rodzicom adopcyjnym udało się go wyrobić na kilka godzin przed ewakuacją ambasady amerykańskiej.
W morzu coraz tragiczniejszych wiadomości, które co chwilę napływają z Ukrainy, jest i mała historia z happy endem: Theron i Kelci Jagge z San Antonio w Teksasie adoptowali niepełnosprawnego, niedożywionego chłopczyka, który przebywał w jednym z domów dziecka we wschodniej Ukrainie. Sami po niego pojechali i zabrali go do Stanów Zjednoczonych na kilka dni przed rosyjską inwazją. Theron, ojciec adopcyjny, powiedział:
Skontaktowałam się z Kelci – adopcyjną mamą. Podkreśla, że nie tylko chce podziękować za to, że Rusłan jest teraz w bezpiecznym miejscu, otoczony miłością, ale także zaapelować, żeby świat nie zapomniał o tym, że w ukraińskich sierocińcach ciągle jest wiele niepełnosprawnych dzieci, których życie jest teraz zagrożone.
Trudna droga, która zaczęła się od nawrócenia
Gdzie jest początek tej historii? Decyzja o adopcji niepełnosprawnego dziecka może być owocem czysto ludzkiego aktu miłości. Ale historia Theron i Kelci Jagge, małżonków po trzydziestce, zaczęła się od pewnego zdarzenia, które zmieniło ich życie.
W pełni pandemii zostali „pochwyceni” przez Chrystusa i postanowili podjąć drogę międzynarodowej adopcji, z całą biurokracją, którą możemy sobie (nie całkiem) wyobrazić, a na dodatek w okresie obowiązywania restrykcji sanitarnych. Kiedy pytam Kelci, czy tak właśnie było, podsumowuje zwięźle w amerykańskim stylu:
Decyzja nie była więc podyktowana względami czysto dobroczynnymi i humanitarnymi, choć oczywiście nie byłoby w tym nic złego. Kelci podkreśla, że jako pierwszy zadziałał Bóg. To On wyrywa nas z naszych wojenek i katapultuje w sam środek bitwy. Zostaliśmy ocaleni – możemy zakasać rękawy. Przesłanką wszelkiej chrześcijańskiej dobroczynności jest uznanie, że to przede wszystkim my sami doświadczamy nieskończonego miłosierdzia.
Urodzić się niepełnosprawnym w Ukrainie
Ktoś może powiedzieć, że raczej najgorszy, biorąc pod uwagę sytuację w Ukrainie. Na zdjęciu był mały Rusłan, który od ósmego miesiąca życia mieszkał w domu dziecka we wschodniej Ukrainie, na terenie jednej z separatystycznych republik. Kiedy w zeszłym miesiącu państwo Jagge przyjechali na miejsce, przy granicy zbierały się wojska rosyjskie, a obywatele amerykańscy zostali wezwani do ewakuacji. A oni polecieli właśnie tam, w miejsce, z którego należało uciekać.
Ktoś już wcześniej porzucił Rusłana. Państwo Jagge nie zrobili tego, walczyli o to, by zabrać go do Ameryki. W Ukrainie niestety niepełnosprawne noworodki często są porzucane. Państwo Jagge modlą się teraz, już w domu, za wszystkie dzieci, które zostały w ośrodkach i za wszystkich, którzy pomogli im zabrać Rusłana w bezpieczne miejsce.
„Udało nam się skontaktować z jednym z naszych tłumaczy. Schronił się teraz w metrze” – mówi Theron Jagge.
Czterolatek, który dostawał opioidy
Od kiedy Rusłan wylądował w Teksasie, jest objęty pełną opieką w szpitalu pediatrycznym w San Antonio. Jego adopcyjni rodzicie są razem z nim i dostrzegają wyraźne sygnały poprawy.
Rusłan ma porażenie mózgowe, musi być karmiony sondą, a w ostatnich tygodniach, podczas gdy państwo Jagge starali się poruszyć niebo i ziemię, żeby go zabrać do Stanów Zjednoczonych, zachorował na zapalenie płuc. W dodatku był poważnie niedożywiony. Jeszcze kilka dni bez leczenia, a stałoby się najgorsze.
Uderza jeden szczegół.
Rusłan cierpiał więc również z powodu zespołu odstawiennego, ponieważ w ośrodku podawano mu opioidy.
Teraz, patrząc wstecz z bezpiecznej, świetnie wyposażonej sali szpitalnej, adopcyjny ojciec Rusłana mówi:
I to jest sedno modlitwy, w której powierzamy Bogu obecną sytuację Ukrainy. W przypadku Rusłana mamy happy end – pociechę dla drżącego serca. Bądźmy pewni, że w mroku, który spowija teraźniejszość, Matka Boże i Bóg Ojciec prowadzą do domu ludzkość w godzinie próby.