separateurCreated with Sketch.

Rachunek sumienia internauty. Czy muszę spowiadać się z komentarzy?

INTERNET
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedyś ludzie kłócili się na targowiskach, w sklepach i urzędach. Zaangażowani społecznie dawali upust emocjom, prowadząc spory na zebraniach organizacji. Dziś ten sam żywy spór prowadzą w internecie. I coraz częściej nie przebierając w środkach, nie ponoszą konsekwencji.

Odkąd w lutym 2004 r. za sprawą Marka Zuckerberga i jego kolegów z Uniwersytetu Harvarda na podbój świata wyruszył Facebook, przestrzeń, w której odbywa się  komunikacja, nieodwracalnie się zmieniła. Media społecznościowe, których lista i funkcjonalności dynamicznie się wydłużają, pozwalają na to, by myśl, która przyszła do głowy np. śpiącemu w cieniu palmy mieszkańcowi Australii, w ciągu chwili obiegła świat.

Wystarczy, by przykładowy Australijczyk myśl zamienił w post albo krótki film i machina rusza. Informacje – tagowane, pozycjonowane i odpowiednio lokowane przez sztaby specjalistów – bombardują nas jeszcze szybciej i dużo skuteczniej. Docierają nie tylko do ośrodka naszego głodu wiedzy, ale najczęściej – to ich nadrzędne dziś zadanie – do ośrodka uczuć, by wywołać emocje: euforię, wzburzenie, zachwyt, rozczarowanie, miłość albo nienawiść.

Bombardowani newsami nie dostrzegamy mechanizmów, którymi posługują się ich architekci. Informacja ma być tak podana, by przykuwała uwagę, by się klikała i generowała zyski z otwierających się przy okazji reklam. A jeśli czytając ją obudzi się w nas oburzenie, gniew, a nawet chęć natychmiastowego wygarnięcia bohaterowi tekstu, gdyby tylko stał obok – pełen sukces nadawcy informacji został osiągnięty. Tak to działa.

Reakcje są różne w różnych grupach osób aktywnych w mediach społecznościowych. Biorąc pod uwagę fakt, że z samego serwisu Facebook korzysta dziś ponad 2,8 miliarda ludzi na świecie, a ponad 1,84 miliarda to aktywni, dzienni użytkownicy serwisu, czyli lakujący, piszący posty i komentujący, okazuje się, że mamy do czynienia z lawiną informacji, bodźców, pretekstów do reakcji i… emocji! Te same emocje buzują na YouTubie, Instagramie i  Twitterze.

Jednak reakcja w przestrzeni wirtualnej przychodzi nam dużo łatwiej niż wtedy, gdy stoi przed nami żywy człowiek. W wirtualnym świecie nie włączamy hamulców. Mało tego, kreujemy siebie na specjalistów w każdej dziedzinie i bezkarnie krytykujemy ludzi, grupy, zachowania, postawy i sytuacje. Widać to wyraźnie w okresach natężenia jakichś wydarzeń, choćby sportowych. Zaczyna się Euro i na Facebooku mamy wysyp specjalistów od piłki nożnej. Zaczynają się mistrzostwa w skokach narciarskich i miliony komentujących dokładnie wiedzą, co Kamil Stoch powinien poprawić, aby skok zapewnił mu miejsce na podium.

„Staram się nie czytać tego, co piszą w internecie, nie śledzić mediów, bo czasem wystarczy jeden artykuł, jedno zdanie, które zaburzy nasz spokój lub pewność siebie. Choć pewności siebie to chyba nie, ale po co się niepotrzebnie nakręcać” – mówił Kamil Stoch w wywiadzie w 2018 r. udzielonym po zdobyciu złotego medalu na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczangu.

Od dawna lektura komentarzy na forach katolickich tygodników i portali zatrważa. Kto je pisze? Ludzie ochrzczeni, przyznający się do Pana Jezusa? Deklarujący, że są katolikami? Ci sami, którzy w niedzielę siadają w ławkach parafialnych kościołów? Można przyjąć, że jakiś procent komentujących to tzw. internetowe trolle albo prawdziwi przeciwnicy Boga i Kościoła, którzy pasjami czytają informacje zamieszczane na fanpage'ach „Gościa Niedzielnego” czy KAI i zacierając ręce, tylko patrzą, jak dołożyć „czarnej zarazie”. Ale czy rzeczywiście?

Ks. prof. Mariusz Rosik, znany wrocławski biblista, od 2004 r. jest obecny w internecie. Prowadzi autorski portal o Biblii. Wiele razy czytał pod swoimi artykułami komentarze pełne nienawiści. Czy kogoś oburzały ciekawostki biblijne albo naukowe analizy języka biblijnego?

– Nie, ani jeden z internetowych hejtów, które pojawiły się na moim blogu, nie odnosił się do treści zamieszczonych w konkretnym wpisie. Hejt dotyczył zawsze tego, że jestem księdzem i że należę do Kościoła katolickiego – mówi.

To, w jaki sposób w mediach społecznościowych odnosimy się do ludzi i informacji, w jaki sposób je komentujemy, powinno wejść na stałe do naszego rachunku sumienia. Czemu? Czy to jakiś nowy grzech? Nic podobnego. Zbiór statystyk korzystania z Facebooka wykazuje, że 88% użytkowników loguje się po to, aby kontaktować się z przyjaciółmi i rodziną. Skoro szukamy tam żywych ludzi, traktujmy ich jak żywych, szanujmy ich uczucia i weryfikujmy sposób, w jaki się do nich odnosimy, nawet wtedy, gdy nie zgadzamy się z tym, co robią i jak myślą. Ks. Rosik pozbawia złudzeń tych, którym się wydaje, że mogą bez ponoszenia konsekwencji atakować i obrażać innych w internetowych komentarzach.

– Jezus mówi, że będziemy rozliczeni z każdego wypowiedzianego słowa. W dobie internetu należy to rozumieć również w taki sposób: będziemy rozliczeni także z każdego napisanego słowa. Biblia uczy nas o gradacji grzechów. Jedne są lżejsze, inne obciążają nas bardziej (1J 5,16-17). Używanie wulgaryzmów i obrażanie innych w komentarzach pisanych w internecie, czyli tzw. hejt, obiektywnie oceniając, należy wyznać w spowiedzi. Każdy wierzący ma jednak swoje sumienie. To jest zawsze subiektywne. Jeśli ktoś nie spowiada się z zasygnalizowanych wyżej czynów, należy zapytać, czy jego sumienie jest właściwie ukształtowane – mówi ks. Rosik.

Dodaje też, że to, co dziś nazywamy hejtem, czyli mową nienawiści, miało już miejsce w Biblii, choć nie było wirtualnej rzeczywistości, a ludzie atakowali siebie w realu.

– O mocy „złego słowa” Biblia mówi setki razy, choćby w Liście św. Jakuba: „Język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członków tym, co bezcześci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia… Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi!” (Jk 3,6-10). Biblia w Księdze Przysłów mówi nawet, że językiem można zabić: „Życie i śmierć są w mocy języka. Jak kto go lubi używać, taki spożyje zeń owoc”.

Za św. Jakubem – nałożyć językowi wędzidło. W tym wypadku rękom i klawiaturze. Jeśli wierzysz w Pana Jezusa, jeśli jesteś katolikiem – nie powinieneś w dyskusjach internetowych posługiwać się językiem hejtu. Jeśli rzeczywiście zależy ci na dobru Kościoła – nie obrażaj w internecie kapłanów, biskupów, papieża. Nawet jeśli jesteś oburzony i nie rozumiesz tego, co się dzieje. Nawet jeśli zatrważają cię wołające o pomstę do nieba informacje. Oddzielaj fakty od emocji. Naucz się reagować adekwatnie, stosuj te same zasady kindersztuby, których używasz np. w pracy. Czy wygarnąłbyś swojemu szefowi tylko dlatego, że nie rozumiesz jego decyzji? Czy na jego koncie na Facebooku dał byś upust swojemu rozgoryczeniu i złości?

A jeśli rzeczywiście każdego dnia stajesz ze skruszonym sercem i robisz rachunek sumienia, spytaj Jezusa, czy biorąc udział w dyskusji na tym wielkim targowisku świata, jakim są media społecznościowe, nie zdradziłeś Mistrza i jego Ewangelii, przez wiadro słownych pomyj wylane na głowy osób, z którymi ty pewnie nigdy się realnie nie spotkasz, a On zna je po imieniu i kocha, równie mocno jak ciebie.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.