Bycie mamą to znacznie bardziej pojemna rzeczywistość niż urodzenie i wychowanie dzieci. Matka to ta, która nosi najbliższych w sobie, która znajduje dla nich czas i pomaga im się odradzać. Ta, która wokół siebie tworzy bezpieczną przystań. Z okazji Dnia Matki oddajemy głos kobietom, które, choć nie mają biologicznych dzieci, realizują swoje macierzyństwo.
S. Teresa, albertynka: „To godziny wspólnych łez, uśmiechów”
W naturę każdej kobiety wdrukowane jest macierzyństwo. Myślę, że pragnienie bycie mamą towarzyszy każdej kobiecie, choć może na różnych etapach życia i z przeróżną dynamiką.
Kobieta ma przynosić życie, tym życiem się opiekować i o nie dbać. Życie konsekrowane, ślub czystości oczywiście zabiera możliwość biologicznego, fizycznego urodzenia i posiadania dziecka. Jednak nie zwalnia mnie z bycia kobietą również w przestrzeni macierzyństwa. To mój wybór.
Jak realizuję dar, jakim jest macierzyństwo? Można to robić na wiele różnych sposobów. Dla mnie osobiście jest to troska o życie i bezpieczeństwo tych, których Bóg mi daje na drodze mojego powołania. To godziny bycia, słuchania, towarzyszenia, wspólnych chwil, łez czy uśmiechów. To próby zrozumienia, wspierania, ale też trudy miłości stawiające wymagania. To noszenie w sercu i modlitwa obejmująca tych, których się kocha... I nie tylko tych.
Marzena, nauczycielka religii: „Najcenniejsze, do czego mogę zachęcać, to szukanie osobistej relacji z Bogiem”
W kobiecość wpisana jest empatia, zdolność do poświęceń, intuicja. Kobieta wnosi życie tam, gdzie się pojawia. Aby to robić, sama potrzebuje mieć je w sobie, zabiegać o „sam na sam” z dawcą życia, samym Bogiem. To daje pewność Jego obecności, bliskości i bezgranicznej, wiernej miłości. Ta z kolei jest twórcza, ufna, otwiera serce, jest pełna nadziei i daje szanse.
Miałam szczęście do miłości mojej rodzonej mamy Heleny, która bardzo mądrze, roztropnie, prosto, ale i całą ufnością, troską, wyrozumiałością potrafiła kochać i wybaczać, poświęcać się, tłumaczyć, wspierać słowami, czynami i modlitwą; współcierpieć i pozostawiać wolność.
Być mamą to towarzyszyć, wspierać fizycznie i duchowo swoje dzieci, a zarazem korygować, wprowadzać je w świat, uczyć zaradności, oddawać Bogu swoją bezradność, w Maryi i Eucharystii szukać życia, pokazywać dzieciom Boga i Jemu je powierzać. W moim życiu są to moje bratanice, dalsza rodzina, uczniowie, dzieci i młodzież na koloniach, współpracownicy, przyjaciele, znajomi, osoby, które poznaję. Często traktuję nasze spotkania, że być może jest to jedyna chwila na obdarzenie, podtrzymywanie czy zapalenie iskierki miłości, ufności i pokoju na ten moment, a może i na wieczność.
Bycie mamą duchową, bo takie zadanie zostało mi podarowane, realizuje się przede wszystkim wobec powierzonych mi uczniów. Z dziećmi i młodzieżą mam do czynienia już 33 lata. Każdego roku około 200 młodych ludzi jest powierzanych mojej opiece i wychowaniu.
Radością jest dla mnie, kiedy po latach kontaktują się, z radością witają w środkach komunikacji miejskiej, w sklepach przyznając się do znajomości, dzieląc się radościami i troskami życia, sukcesami i porażkami, składają życzenia, proszą o modlitwę i o niej zapewniają. To radość duchowego macierzyństwa. Oczywiście doświadczam i bezradności, porażek, niemocy, dlatego jestem przekonana, że najcenniejsze, do czego mogę zachęcać, to do szukania osobistej relacji z Bogiem, do poznania Jego bezgranicznej i wiernej miłości.
Z całą szczerością i radością mogę powiedzieć, że realizują się we mnie słowa: „Wesel się (…), która nie rodziłaś, wykrzykuj z radości, która nie znałaś bólów rodzenia, bo więcej dzieci ma samotna niż ta, która żyje z mężem” (Iz 54,1). Za taką drogę duchowego macierzyństwa bardzo Bogu dziękuję.
Justyna, pielęgniarka na oddziale pediatrycznym: "Tulę, przeżywam z nimi"
Pracuję w szpitalu na oddziale dziecięcym już dwunasty rok. To z pozoru najbardziej kolorowe, najprzyjemniejsze miejsce w szpitalach. Kolorowe ściany, misie, zabawki, kolorowanki... I cierpienie dzieci, które widzę przez kilkanaście godzin dziennie.
Niektóre dzieci są u nas kilka dni, niektóre kilka tygodni. Nie mogę powiedzieć, że dobrze się poznajemy, ale dla mnie moja praca to coś dużo więcej niż podawanie leków czy robienie zastrzyków. Jestem na oddziale wtedy, kiedy dzieci tęsknią za rodzicami, kiedy boją się zabiegów, kiedy nie rozumieją, dlaczego źle się czują, dlaczego nie mają siły. Chcę być dla nich w tym czasie. Tulę, przeżywam z nimi to wszystko. I to też zostaje we mnie, myślę o nich. Ze starszymi dziećmi rozmawiam i staram się dodawać im otuchy, młodsze uspokajam, po prostu jestem obok.
Nie mam jeszcze swoich dzieci. A w tej pracy, momentami trudnej, momentami radosnej, mogę dawać innym to wszystko, co ma w sobie każda kobieta, niezależnie od tego, czy jest biologiczną mamą czy nie – współczucie, ciepło, zrozumienie, troskę. Po prostu miłość.
Danuta, nauczycielka, wychowawczyni: „Czy może być coś fajniejszego?”
Głęboko odczuwam macierzyństwo związane z byciem wychowawcą. Wydaje mi się, że to jest ogromne zadanie i wielka potrzeba w tych czasach. Dla mnie relacja z moimi wychowankami, z moimi dziećmi – bo tak ich nazywam i nie wyobrażam sobie, żeby mówić o nich inaczej – jest bardzo ważna. Rodzicom też zawsze mówię, że to są nasze dzieci, bo w szkole, przez tych parę godzin jestem dla nich zastępczą mamą.
Jestem od tego, od czego jest matka – żeby dbać, chronić, zwracać na nich uwagę, być życzliwym dorosłym, kimś, kto jest rzecznikiem ich interesów. Oni są dla mnie ważni, przejmuję się ich losem, ich relacjami, ich trudnościami, cieszę się ich sukcesami, staram się ich wspierać. I to nie są puste słowa. Taką drogę pracy sobie wybrałam. Próbuję budować z nimi relację i być naprawdę dla nich.
Dla części z nich jestem po prostu panią ze szkoły, a niektórzy korzystają z tego, że jestem tam dla nich. Kiedy pojawiają się jakieś problematyczne sytuacje, to wiedzą, do kogo mogą przyjść.
Z niektórymi moimi wychowankami mam cały czas kontakt, długie lata po skończeniu szkoły. To jest przepiękny prezent tego zawodu. Znam ich dzieci, współmałżonków. I to cały czas są moje dzieci... To daje mi poczucie sensu tej pracy, ogromną satysfakcję, tak po ludzku sukces. Bycie nauczycielem jest służebnym zawodem, i jeśli umiesz go wykonywać w taki sposób, że dzieciaki po latach chcą pójść z tobą na kawę i pokazać swoją rodzinę, to czy może być coś fajniejszego?
Marta, która ma dwie mamy…
Od kilkunastu lat, kiedy budzę się 26 maja, najpierw myślę o niej – o kobiecie, która nie była z nami spokrewniona, była przyjaciółką rodziców, a która dała mi życie… Dużo życia. Moja mama dużo pracowała, nie towarzyszyła mi w szkolnych problemach, w pierwszych miłościach, w rozterkach, nie przeżywała ze mną moich spraw… Nie pamiętam jej dobrze z mojego dzieciństwa, z wczesnych lat nastoletnich. Ale jeśli Bóg zsyła ludziom anioły, to ja z pewnością dostałam najlepszego.
Ciocia nie miała swoich dzieci, ale wiem, że ja byłam jej córką, a ona była moją drugą mamą. Ona opowiadała mi o książkach, które warto przeczytać, z nią byłam pierwszy raz w kinie, z nią chodziłam na długie spacery, podczas których opowiadałyśmy sobie o sobie… Pełna ciepła, wyrozumiałości, szczerej radości z moich małych sukcesów i szczerej troski o mnie, kiedy zapłakana mówiłam o swoich dziecięcych problemach.
Zmarła w momencie, kiedy wchodziłam w dorosłość. Często o niej myślę, pamiętam jej rady, czuję jej matczyną miłość. Jestem przekonana, że byłabym zupełnie inna, gdyby jej nie było. Myślę też, że nie miałabym sił, by w dorosłości zbudować nową, dobrą relację z moją biologiczną mamą, gdybym nie doświadczyła tak bliskiej, kochającej obecności mojej cioci. Jest kimś, kto pozostanie ze mną, we mnie, na zawsze.