Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ewa Klag: Kiedy w rodzinie pojawiają się dzieci, pewne obszary, takie jak: organizacja pracy zawodowej, sensowna dieta, higiena snu, życie towarzyskie czy choćby prozaiczna, wydawałoby się, kwestia utrzymania porządku w domu – wymykają się spod kontroli. Ale nie w rodzinie Katarzyny Frenczak-Sito. Jest coś takiego w twoich treściach, że obserwując publikacje Kukumag, chciałoby się w swoim domu mieć dokładnie tak samo.
Katarzyna Frenczak-Sito: Pamiętajmy, że media społecznościowe to po prostu media, w których pokazujemy jeden procent naszej rzeczywistości. Potrzebę ogarnięcia siebie i swojej przestrzeni przed wizytą gości wyniosłam z domu. Nie lubię przyjmować swoich znajomych w dresie. Odbiorcy często oczekują od influencerów, by w mediach społecznościowych odsłaniali wszystko. Ja tego nie potrafię. Kiedy zapraszam ludzi do siebie, nie chcę im prezentować swojego bałaganu. Podobną zasadę wyznaję na blogu i w social mediach. Lubię pokazywać ładne rzeczy.
Dla mnie wystarczająco nierealne jest to, że ogarniasz piątkę dzieci i prowadzisz swój biznes. Abstrahując od tego, co pokazujesz, a czego nie, bez solidnego planu jest to raczej niemożliwe. Co pomaga ci skutecznie organizować się w macierzyństwie?
Pracowaliśmy nad, chyba mogę to tak nazwać, „systemem działania” – całą rodziną przez lata. Byłam o wiele mniej zorganizowana jako mama jednego dziecka, niż teraz – jako mama gromady. Nasz dom funkcjonuje jak mała firma. Są pewne procedury, które trzeba wykonać, bo pominięte – sprowadzą fiasko.
Jakie procedury masz na myśli?
Na przykład zakupy, które robimy tylko raz w tygodniu. Mamy na nie konkretny pomysł, nie zastanawiamy się za każdym razem na nowo, co kupić i kto pojedzie po produkty, lista jest raczej stała. Nie mamy zaplanowanych posiłków, ale wiemy, co z tych składników można zrobić. Staramy się jeść posiłki o stałych porach. Czas kąpania też ma swoje miejsce w takim, powiedzmy, „harmonogramie codzienności”. Podobne podejście trzyma wszystko w ryzach. Oczywiście pozwalamy sobie od czasu do czasu na spontaniczność, ale funkcjonowanie według procedur ułatwia życie i wchodzi w krew. Z czasem człowiek nawet się nad tym nie zastanawia. Co trzeba zrobić, po prostu jest zrobione.
A Montessori? Kiedy pojawiło się w waszym życiu?
Na początku mojej macierzyńskiej historii byłam jeszcze jedną nogą w pisaniu pracy magisterskiej i nie miałam pojęcia o pedagogice Montessori. Zaczęło się w zasadzie od moich rodziców, którzy motywowali mnie do tego, by zgłębić historię Marii Montessori. To oni zrobili dla Agatki pierwsze mobile. Widziałam też, że popełniam mnóstwo błędów w wychowaniu mojej pierwszej córki, że właściwie przez cały czas noszę ją na rękach i nie funkcjonuje u nas coś takiego jak samodzielna zabawa. Wiele rzeczy nie funkcjonowało. Właśnie dlatego zaczęłam szukać rozwiązań. I dopiero wówczas, zupełnie świadomie, trafiłam na metody montessoriańskie, kupiłam pierwsze książki i zaczęłam dostrzegać możliwości ulepszenia naszej domowej przestrzeni. Pewnie dlatego, że jestem architektem, w pierwszej kolejności skupiłam się na otoczeniu, a dopiero kolejnym naturalnym etapem tego zainteresowania były zmiany w podejściu do wychowania.
Jest dzisiaj, zwłaszcza w internecie, sporo zrozumienia dla młodych matek. Coraz więcej twórczyń stara się pokazywać macierzyństwo z wszystkimi jego przywilejami, ale i trudnościami. Twoje treści skupiają się raczej na jasnych stronach rodzicielstwa, dlatego czuję, że jesteś właściwą adresatką tego pytania. W jaki sposób pomagać sobie, kiedy w głowie zaczynają dominować negatywne myśli? Kiedy głos z tyłu głowy powtarza: „nie radzisz sobie, mała”, „do niczego się nie nadajesz”.
Według mnie te czarne myśli wynikają często z ogarniającego nas chaosu. Mamy wrażenie, że nic nie robimy, że nie udało się ugotować obiadu, posprzątać, złożyć prania, chociaż miałyśmy to zaplanowane. Jest ciekawa technika, której nauczyłam się od Eweliny Mierzwińskiej, aby radzić sobie z tym czarnowidztwem. Metodę tę stosuje się raczej w biznesie, ale łatwo przełożyć ją na kwestie rodzinne. Wypisz działania, które podejmowałaś danego dnia. Rozpisz wszystko tak, jak miało miejsce, minuta po minucie. Nie ma nieważnej czynności. Jeśli bawiłaś się z dzieckiem trzydzieści minut – ta czynność nie jest nicnierobieniem. W tym czasie budujesz z nim relację, wspierasz jego pewność siebie, razem poprzez zabawę uczycie się nowych rzeczy. Może rzeczywiście obiad nie jest ogarnięty, pranie niezrobione i podłoga nieumyta, ale w tym czasie przeczytałaś kolejną część ulubionej książki z dzieckiem, poszłaś na spacer, pomogłaś w rozwiązaniu konfliktu. I kiedy zaczynasz sobie to wszystko spisywać, okazuje się, że to był owocny dzień. Kilka rzeczy, które miałaś na liście swoich planów nie zostało wykonanych, ale czy one są ważne? Czy są ważniejsze od czasu spędzonego z dziećmi? Macierzyństwo nie jest proste i gdyby ktoś kiedyś przedstawił mi całą listę tych rzeczy, z którymi będę się zmagać jako mama piątki dzieci, to pewnie bym w to nie poszła. Racjonalnie rzecz ujmując, biorąc Excela i kalkulując bilans zysków i strat – to się kompletnie nie opłaca. A jednak dzisiaj myślę, że dzieci są moim największym błogosławieństwem.
W takim razie dlaczego, mimo wszystko, warto być mamą?
To przez miłość, która jest codziennie i otrzymujemy ją bez ograniczeń. To ona neutralizuje całą resztę minusów. Tego w ogóle nie da się porównać.
A miałaś kiedyś w życiu taki moment, kiedy zaszłaś w ciążę i pomyślałaś sobie: „o nie”?
Miałam tak w ostatniej ciąży. To był już czas pandemii. Myślałam wtedy, że sobie nie poradzę. Ale poradziliśmy sobie ze zdwojoną siłą: miłości, radości i wiary.
W jaki sposób przełamać lęk przed kolejnym dzieckiem, kiedy jest się mamą kilku maluchów, a coraz częściej na pierwszy plan w relacjach z mężem wychodzi frustracja? Kiedy skuteczność metod naturalnego planowania rodziny z powodu, na przykład, nocnego karmienia piersią, stoi pod mocnym znakiem zapytania, a jednak z tyłu głowy ma się brzmienie nauki Kościoła w temacie antykoncepcji, które bardzo trudno tak po prostu zbagatelizować?
To musi wypływać z was, że macie takie pragnienie, że jesteście otwarci na kolejne dziecko. Bardzo trudno jest doradzać w tym obszarze, bo nie wiem, w jakiej jesteś obecnie sytuacji, w jakich sytuacjach są inne mamy, które przeczytają ten wywiad. Ale kiedy słyszę, że myślisz o tym, że w waszej rodzinie kogoś jeszcze brakuje, ale masz jeden lęk – w tych dylematach może pomóc wyłącznie modlitwa. Kiedy się w niej zanurzam – sprawy niespodziewanie zaczynają się układać. To dla mnie jedyna właściwa odpowiedź na to pytanie. U mnie przy pierwszej trójce dzieci tej modlitwy było bardzo mało i wtedy wszystko się sypało.
W jaki sposób uczyć się rodzinnej modlitwy? Moje doświadczenie pokazuje, że czterolatek nie chce iść do kościoła i koniec. Bo msza jest „nudna”.
Ja i mój mąż niedawno przeżyliśmy w swoim życiu prawdziwe nawrócenie. Wcześniej nie modliliśmy się tak, jak obecnie. Codziennie staramy się dziękować za nasze dzieci, za to wszystko, co otrzymaliśmy. Także przed posiłkiem. To dzisiaj bardzo niemodne, a wątek wiary można nazwać niebezpiecznym, mimo to coraz częściej jest we mnie potrzeba poruszania tego tematu. Chciałabym znać odpowiedź na twoje pytanie. Jeżeli widzę, że dzieci nie są w formie i wiem, że i tak po pięciu minutach wyjdziemy z kościoła, to wysyłamy na mszę tak zwaną delegację. Cała reszta, która tego dnia nie da rady, nie idzie. Ale staram się tak robić naprawdę rzadko, bo z każdym kolejnym pójściem do kościoła jest lepiej. Bardzo fajne owoce przynosi „Katecheza Dobrego Pasterza”. Innym pomysłem jest obrazowanie fragmentów z Pisma Świętego. Ostatnio pokazywałam na blogu, w jaki sposób przeżywaliśmy w domu święto Trzech Króli. Odgrywaliśmy scenki, że idziemy do Betlejem i mieliśmy z tym mnóstwo frajdy.
Czyli naukę modlitwy najlepiej rozpocząć w domu?
Moim celem jest uczynić modlitwę w naszym domu w pełni naturalną aktywnością – taką jak jedzenie czy chodzenie na spacery. Życzę sobie, by stała się ona zwykłą częścią naszego życia wpisaną w codzienność. Ponieważ mieszkamy aktualnie w Niemczech, w nieco bardziej ewangelickim landzie, otaczają nas rodziny zanurzone w rozmaitych kulturach. Obcujemy na co dzień z niezwykłą tolerancją także dla naszego wyznania. Kiedy jednak poruszam temat wiary w Polsce, spotyka się to często z niezwykłą agresją. Chciałabym, by moje dzieci były na tyle silne w tej sferze, by podobne reakcje ich nie łamały. Dlatego właśnie skupiam się na wprowadzeniu modlitwy do codziennej rutyny. Mam również świadomość, że moje pięćdziesiąt procent tutaj nie wystarczy. Wiem na pewno, że taki dom, dla którego modlitwa jest fundamentem, można stworzyć jedynie we współpracy z współmałżonkiem.
Na finał zostawiłam pytanie o oklepany już dość dylemat matek – praca czy dom. Jak znaleźć balans pomiędzy tymi obszarami?
Prawdę mówiąc, nie da się tego połączyć. Jeżeli mam jakiś duży projekt w pracy, to z domowymi sprawami jestem na bakier. Nie jest idealnie i nie mydliłabym tu nikomu oczu, że można to pogodzić na sto procent. Wiem jednak, że istnieje obszar, w którym powinniśmy próbować sięgać ideału – to wiara. Kiedy tutaj mamy niepoukładane, to cała reszta leży. I na odwrót. Gdy zaczynasz być bliżej Boga, życie staje się o wiele bardziej zrozumiałe.