Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedyś wiedziałem WSZYSTKO
Kiedyś wszystko było bardzo proste. Wiedziałem. Wiedziałem, jak powinni zachowywać się prawdziwi chrześcijanie. Miałem dobrze ukształtowany pogląd na to, jak powinna funkcjonować rodzina ludzi wierzących. Dokładnie wyobrażałem sobie role w tej rodzinie — swoją, współmałżonka, dzieci. Wiedziałem czego unikać, gdzie nie chodzić, czego nie czytać, czego nie tykać. Świadomość zagrożeń duchowych była u mnie ostra jak brzytwa. Miałem bardzo wyraźne ukształtowane linie podziałów – wiedziałem, kto z naszych, a kto przeciwko nam. Bo przecież byli ci nienawróceni, pogubieni, ci wymagający natychmiastowej ewangelizacji.
Było dla mnie jasne, że ta i tamten, muszą się zmienić — inaczej nie da się z nimi żyć! A zmienią się jak pojadą na rekolekcje, wstąpią do wspólnoty, zaczną angażować się w życie Kościoła (wciąż jednak wierzę, że rekolekcje i wstąpienie do wspólnoty, to dobry pomysł) i muszą to zrobić jak najszybciej.
Mistrz osądu
Z całą pewnością byłem przy tym mistrzem osądzania i porównywania się. Nie wiem, ile tego we mnie zostało, myślę, że jeszcze całkiem sporo. Ale wiem też, że ci którzy byli blisko mnie, musieli mieć ogromne pokłady cierpliwości, a to, że ze mną wytrzymali, to ogromna łaska. Od takich neofitów jak ja uchowaj nas Panie!
O, tak! Byłem radykalny. Ale nie w stosunku do siebie. „Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo łagodny” (Ps 103, 8 )
Gdybym to ja miał zająć się rozbrajaniem takiej pancernej pychy jak u mnie, to waliłbym w nią pociskami kumulacyjnymi. Ale nasz Ojciec postępuje zupełni inaczej.
Sufler Pana Boga
Prawda, zaczęło być trudno. Pojawiło się mnóstwo problemów — ze zdrowiem, pracą, w relacjach z najbliższymi, z nawracającymi grzechami. Zaczęła sączyć się gorycz, bo nie-było-tak-jakbym-to-sobie-wyobrażał. Moje projekcje na temat tego jak powinno wyglądać moje życie, z tym, jakie było, w rzeczywistości dzielił może nie ocean, ale z pewnością spory akwen morski.
Miałem swoje prośby, żądania, poczucie, że przecież mi się należy! Nigdy jednak nie pytałem, jak Bóg wyobraża sobie moje życie, jakie On ma plany i czego ode mnie chce. Wiele rzecz chciałem dostać „na pstryk”, cudownie, magicznie, ale moje ludzkie działanie było bliskie zeru. Bywało, o zgrozo, że potrafiłem mówić Panu Bogu, jak ma działać. Bo przecież, na przykład, ten zepsuty świat nie uniknie Bożej kary! I to już niedługo, ha! Przecież pandemia i wojna na Ukrainie, to preludium straszliwych wydarzeń.
Takie myślenie, to nic innego, jak podpowiadanie Miłosiernemu Stwórcy, niczym niezawodny sufler. No bo przecież to wszystko jasne i proste, ja wiem! Teraz jednak, Bogu dzięki, wiem coraz mniej, rozumiem coraz mniej. I to jest wspaniale! Żadną miarą, nie jest moją rolą rozumieć i ogarniać tego, co niepojęte.
Miłosierny nie daje mi zginąć
Pan Bóg jest niepojęty, nieograniczony, wolny i wszystko ogarnia, a ja w tym wszystkim jestem jak niemowlak, który naprawdę niewiele może. A ja w całej tej nieznajomości rzeczy, nieporadności, chciałem kontrolować rzeczywistość, a przede wszystkim innych.
Co teraz wiem? Wiem, że kiedy wydawało mi się, że moje życie wisi na włosku i zaraz obróci się w gruzy… to tylko mi się wydawało. Rzeczywiście czasem robiłem wszystko, żeby bieg życia wprowadzić w korkociąg i z prędkością odrzutowca runąć w dół. I kiedy coraz natarczywiej wbijały się w moją świadomość ostrzeżenia terrain ahead, a ja mimo to nie reagowałem, to wtedy zawsze jakaś siła robiła wszystko, żebym nie zarył kilka metrów dziobem w glebę.
I najprawdopodobniej zawdzięczam to Maryi i św. Józefowi, którym się zawierzyłem. Łatwo nie było i nie jest. Problemy wydają się mnie czasem przygniatać, wtedy jęczę i marudzę, ale Miłosierny nigdy nie daje mi zginąć. Tak naprawdę mogę dojrzewać i nawracać się w komfortowych warunkach.
Im więcej kontroli oddam, tym lepiej
Teraz wiem, że im więcej oddam kontroli Temu, który wszystko ogarnia, tym lepiej dla mnie. Bardzo to trudne. Próbuję. Jak? Wiem, że powinienem słuchać dobrych sugestii, a są tym lepsze im trudniejsze dla mnie i im bardziej wyciągają mnie ze strefy komfortu. Mam nie uciekać, mierzyć się z tym, co niełatwe. Tu i teraz, jeden dzień naraz – dłuższa perspektywa czasowa mnie przerasta. Wiem, że mam przede wszystkim działać, a z tym mam ogromny problem, bo najchętniej chciałby przeżyć moje życie w głowie – w wiecznych rojeniach i marzeniach.
A tu trzeba robić, bo samo się nie zrobi. Czasem to działanie polega na dbaniu o siebie, żeby cenić wszystko to, czym Pan Bóg mnie obdarował. A jeśli mnie będzie dobrze ze sobą, to innym będzie dobrze ze mną. I wiem, że mam zmieniać siebie, nie innych. Jeśli z kimś mi nie po drodze, to mam się za tę osobą modlić; trudne to czasem koszmarnie, ale działa.
Nowy radykalizm
Wiem też, że są rzeczy, których nie zmienię, nie ma siły — wtedy muszę je zaakceptować, nie ma innej rady. Co robię? Nastawiam się na działanie, chcę działać. Dla mnie to właśnie oznacza radykalizm – próbować, robić, nie zniechęcać się. Wiedząc też, że wszystko zależy od Boga. Wtedy też przypominam sobie, prostą, zdrową współzależność: beze mnie Bóg nic nie uczyni, a ja bez Niego nic nie będę w stanie zdziałać.
Wiem, że przede mną pewnie jeszcze wiele upadków, zniechęceń, zastojów, może pogrążania się w acedii. Kiedyś w konfesjonale usłyszałem dwa bardzo mądre zdania: „dopóki walczysz, zwyciężasz” i „że w tej naszej wierze, to chodzi o wierność i wytrwałość”. Mój radykalizm ma teraz polegać na moim dobrym działaniu, które codziennie przestawiam i oddaję Bogu – mimo przeciwieństw, gorszych dni, a czasem bezlitośnie wdzierającego się przeświadczenia, że wszystko jest beznadziejne. I w końcu, jest to radykalizm wobec samego siebie, a nie innych.
A co z innymi? Zostawiam ich wreszcie w spokoju i szczerze im błogosławię.