„Dlatego ci piszę i radzę, jak twój szczery brat i kolega, żebyś się ratował i po prostu, po chłopsku, do spowiedzi poszedł, jak możesz najprędzej” – Adam Chmielowski, przyszły brat Albert, do malarza Józefa Brandta (z klasztoru jezuitów).
Brat naszego Boga
Brat Albert Chmielowski jest jedną z najciekawszych postaci, jakie wydał polski Kościół. Był uwielbiany i niezwykle ceniony m.in. przez Jana Pawła II, który kilka dekad przed tym zanim go kanonizował, napisał o nim dramat „Brat naszego Boga”.
Czytaj także:
Brat Albert i załamanie nerwowe, którego chciał Bóg
Nowej, szczególnej aktualności nadał charyzmatowi i posłudze św. Brata Alberta obecny pontyfikat papieża Franciszka, w którego centrum stoją ubodzy – serce Kościoła. To w nich uobecnia się Chrystus! Od pierwszych chwil właśnie z nimi, z wolnego wyboru, dzielił doświadczenia życia człowieka – bezdomności, ubóstwa, odrzucenia, wyobcowania i samotności – w stajni dla zwierząt w Betlejem.
Brat Albert był osobą świecką. Nigdy nie wyraził zgody na przyjęcie święceń kapłańskich. Nie złożył też ślubów zakonnych. Założył zgromadzenie albertynów (ma gałąź męską i żeńską), które jednak zatwierdzono już po jego śmierci.
On i współbracia byli świeckimi tercjarzami (III zakon św. Franciszka), tworząc wspólnotę opartą na oryginalnej duchowości. Ma ona trzy korzenie, co podkreśla kolejny admirator brata Alberta, abp Grzegorz Ryś. Są to duchowości: św. Franciszka z Asyżu (on też nie był kapłanem), św. Jana od Krzyża i św. Wincentego a Paulo.
W regule zakonu istnieje przepis, że jeśli już brat przyjmie święcenia, nie może być bratem starszym, przełożonym wspólnoty, generałem zakonu. To słowo z terminologii wojskowej. Św. Brat Albert nie zamierzał toczyć wojny o dobro, o miłość czy zbawienie. Wartością była dla niego chrześcijańska równość rozumiana jako… radykalne braterstwo!
Radykalna decyzja
Choćby z tych kilku powodów warto poznać brata Alberta, który nie jest tak popularny, jak św. Antoni, pomagający znaleźć rzeczy zgubione, św. Jadwiga, św. Paweł czy cudotwórcy. W epoce, gdy trudno o niepodważalne autorytety, on pozostaje jasnym światłem na drodze do Boga.
Tym bardziej, że była to droga kręta i nie usłana różami. Jego życiorys nie kojarzy się z kwiatem. Był dramatyczny, pełen zwrotów akcji i daje nadzieję, że dla Boga naprawdę nie ma nic niemożliwego.
Bo Adam Chmielowski, przyszły brat Albert, nie miał wielkich zadatków na świętego… On uparcie i wytrwale szukał odpowiedzi na pytania egzystencjalne – o sens życia, o miłość, o to, czemu warto się poświęcić. O talent, bo był cenionym artystą malarzem.
Tylko ciągle czegoś mu brakowało. Marzył o „więcej”. Był z siebie niezadowolony, wiele własnych obrazów niszczył. Męczył siebie i innych perfekcjonizmem. Był surowy w sądach, a miał taki dar przekonywania, że stał się autorytetem dla wybitnych kolegów.
Krytykował (dość bezczelnie) nawet mistrza Jana Matejkę. Nie podobał mu się jego styl, historyczne ilustracje podnoszące Polaków na duchu. Sam był kolorystą. Wrażeniowcem. Estetą. Studiował 5 lat malarstwo w Monachium, był członkiem bohemy. Tworzył piękno.
Doświadczył też: cierpienia; śmierci rodziców w dzieciństwie, a potem przyjaciela Maksymiliana Gierymskiego; kalectwa (mając 18 lat w powstaniu styczniowym stracił nogę); ubóstwa; poniżenia. To jednak wciąż nie tłumaczy, czemu zostawił – realne – perspektywy na sukcesy i sławę, całe życie oddając absolutnie radykalnie obcym nędzarzom bez domu.
Czytaj także:
Kard. Macharski i Brat Albert. Nieoczywista duchowa przyjaźń
Smutny wizerunek brata Alberta
Warto brata Alberta poznać. Szkoda, że jego wizerunek w Polsce wydaje się smutny, zgrzebny i lekko banalny. Kojarzy się z hasłem „być dobrym jak chleb”. Jaki chleb? Pszenny czy razowy? A może… Chleb Eucharystyczny?
Podobnie jest z wyglądem. Najbardziej znane jego wizerunki bazują na portretach Leona Wyczółkowskiego. Namalował je jednak po śmierci brata Alberta, dla potrzeb beatyfikacji i kultu. Święty ma na nich ok. 70 lat, nadwagę. Nosi zgrzebny habit koloru buro-ziemistego. Taki był. Ale nie był przecież tylko taki! To moment z długiego życia. Nie zachęca do szukania tego, co było wcześniej. Nie oddaje siły jego charakteru.
Na szczęście zachowały się listy brata Alberta. No i obrazy, z których najbardziej znany to mistyczne arcydzieło Ecce Homo – Oto Człowiek. Listy zostały starannie opracowane i wydane pt. „Pisma Adama Chmielowskiego, św. Brata Alberta”. Poniżej w galerii znajdziecie kilkanaście cytatów z tej korespondencji, prowadzonej na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Szpital i miłość miłosierna
Jako student w Monachium pisywał do Lucjana Siemieńskiego, swojego „mecenasa”. Widać tu jego dylematy, ale i letnią wiarę członka bohemy. Potem zszokował otoczenie, nagle wstępując do zakonu jezuitów. W listach pisanych z klasztoru po swojemu „mądrzył się”, wysyłając kolegów do spowiedzi.
Miał plan połączenia pasji zawodowej z samouświęceniem… Zamiast doskonałości po dwóch miesiącach wpadł w głęboką depresję, trafił do szpitala psychiatrycznego. Gdy wyszedł, mieszkał u swego brata, w milczeniu.
Aż spotkał księdza, który mu powiedział o darmowym Bożym miłosierdziu, na które nie musi zasłużyć perfekcją! I usłyszał o III zakonie św. Franciszka. To wywróciło mu świat do góry nogami, co widać trochę w tonie listów. Wcześniej malował hrabiów, bywał na salonach. Kiedy przyjął imię „brat Albert”, dostrzegał już nieestetycznych ubogich. Pokochał ich tak ogromną miłością, jaką wyzwolić może tylko Chrystus miłosierny.
Dojrzał też do trudnego ojcostwa, duchowego. Jego listy do s. Bernardyny Jabłońskiej, zwanej pieszczotliwie Dynką, mają w sobie morze czułości. Męczyła się, miała skrupuły, czuła się grzeszna i niegodna. Przytulał ją mocno słowami, ale i trzymał w ryzach. Była bardzo młoda, mogła być jego córką. Stała się nią. Okazała się świetną Siostrą Starszą, a dziś jest błogosławioną.
Skąd się natomiast wzięło określenie „dobry jak chleb”? Tak mawiał. Bynajmniej nie w świątobliwym kontekście. Sprawdźcie sami w poniższych cytatach z listów brata Alberta:
Czytaj także:
Brat Albert i Faustyna. Miłosierdzie ludzkie i Boskie