Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jaka była codzienność rodziny, w której urodził się i dorastał Jezus? Czy Wszechmocny Bóg zapewnił swojemu Synowi dostatek, dobrobyt i luksus? Czy modlitwy Jego ziemskich rodziców Bóg wysłuchiwał zawsze, oszczędzając Miriam i Józefowi trudów i zmartwień?
Jak żyli? Czym się zajmowali? Te pytania od wieków nurtują wielu. Aby na nie odpowiedzieć, sięgniemy dziś do książki Jana Dobraczyńskiego pt. „Cień Ojca”. Sfabularyzowanej, ale opartej na Biblii i historii żydowskich zwyczajów, opowieści o Rodzinie z Nazaretu.
Betlejem w Judei
Autor zaczyna opowiadać historię Świętej Rodziny od nakreślenia portretu Józefa. Józef, z królewskiego rodu Dawida, mieszka z Betlejem, modli się i czeka. Odmawia ufnie żydowskie bereki.
Poznajemy mężczyznę w chwili, gdy jego ojciec, Jakub, wysyła go do rodziny Zachariasza, aby u tego świątobliwego kapłana zasięgnął rady w sprawie swojej przyszłości. Józef, jako wzięty rzemieślnik, żyje na uboczu, pochłonięty pracą. Owszem, chciałby spotkać wreszcie kobietę, którą mógłby pokochać i poślubić, ale do żadnej z nich jego serce nie zapałało jeszcze uczuciem, które byłoby tak wielkie, aby zobaczyć w kobiecie żonę.
„Królu świata – modli się Józef – wierzę, że było Twoją wolą, abym czekał na to, co ześlesz, teraz wierzę, że to Ty kazałeś mi opuścić rodzinny dom. Jeśli ta, którą mam zobaczyć, ma stać się rzeczywiście moją żoną – niech tak będzie. Stanie się wtedy źrenicą mego oka i matką moich synów. Przyłączę ją do swego boku, aby była moim ciałem i kością. Ale uczynię to tylko wtedy, gdy poznam, że taka jest Twoja wola. Bo jedynie Twoją wolę pragnę czynić... Stwórco nieba i ziemi, jestem tylko człowiekiem i mogę się mylić. Nie pozwól mi wybierać dla siebie, a nie dla Ciebie...”.
Początek
Autor zmienia kilka wątków w znanej nam historii. I tak Miriam jest u Dobraczyńskiego sierotą, którą po śmierci Anny i Joachima wychowują Elżbieta i Zachariasz. Matka Jana Chrzciciela jest przedstawiona jako siostra Anny. Później Miriam mieszka w Nazarecie, w domu swojej siostry i szwagra Kleofasa.
Kiedy Józef zjawia się u Zachariasza, to właśnie Elżbieta opowiada mu o Miriam. „Skoro, jak mówiłeś, chcesz gdzieś odjechać – pojedź do Nazaretu. To miasto, w którym dobry rzemieślnik jak ty znajdzie łatwo pracę. Odnajdź ją, przyjrzyj się. Och, jaka bym była szczęśliwa, gdybyś to ty wziął ją za żonę! Jeżeli istnieje dziewczyna, dla której warto poświęcić wszystko – to ona jest właśnie taką” – mówi Elżbieta.
Józef od razu ufnym serem przyjmuje tę propozycję. „Powiedziałaś wiele. Chciałbym mieć żonę, którą mógłbym kochać, jak twój mąż kocha ciebie” – mówi i rzeczywiście, natychmiast wyrusza, by odnaleźć Miriam. Coś go do niej ciągnie, coś woła.
W Nazarecie
Gdy dociera do Nazaretu, widzi ze zbocza drogę, która wchodzi między domy miasta, mały placyk otoczony powbijanymi w ziemię kołkami, służącymi do uwiązywania osłów i wielbłądów.
„Pośrodku placu, osłonięta kamiennym łukiem, znajdowała się studnia. Schodziło się do niej po kamiennych schodach. Studnia była bardzo głęboka. Ciężkie wiadro z wydrążonego pnia, uwiązane na długim sznurze, stało obok. Zrobione było ordynarnie, po prostacku. Gdy wziął je w ręce, przyszło mu od razu do głowy, że potrafiłby zrobić lepsze: lżejsze i poręczniejsze. Miał już spuścić wiadro, gdy usłyszał jakiś głos. Ktoś zbliżał się do studni śpiewając. Głos był głosem dziewczyny, może nawet dziewczynki. To, co śpiewała, brzmiało radośnie. Na schodach zaszurały kroki. Obrócił głowę” – pisze Dobraczyński i podkreśla, że właśnie wtedy Ją zobaczył.
„Dziewczyna lekko biegła po schodach. Jej sylwetka widoczna na tle rozbłyszczanego słońcem nieba wydawała się prawie chłopięca. Stopy miała bose, kuttonę podwiniętą. Na głowie trzymała dzban. Nie zaskakiwała wielką urodą. Wydawała się bardzo zwykła. Oczy ciemne, przepaściste jak studnia, nad którą się przed chwilą pochylał. Włosy ciemnoblond, odrzucone do tyłu związane były w węzełek, przewiązane kawałkiem krajki. Przy uszach miała czerwone wisiorki”.
Później sprawy toczą się swoim, jakby zaplanowanym już wcześniej, rytmem. Józef zakochuje się w Miriam. Ona miłość odwzajemnia. Prosi Kleofasa o rękę. Zgodę otrzymuje i zgodnie z żydowskim prawem, po zaślubinach, chce wypełnić odpowiedni czas zanim wprowadzi żonę do swojego domu.
„Wiedziałam, że przyjdziesz. Musiałeś przyjść, by zostać moim mężem...” – mówi Miriam, gdy Józef prosi, by została jego żoną.
Józef
„W miłości do żony musi się kryć coś świętego... Nie pojmuję tego dobrze i nie umiem wyrazić, ale jestem pewien, że przez tę miłość Najwyższy chciał ukazać coś wielkiego i tajemniczego... Nie umiałbym kochać kobiety tylko dlatego, że jest dla mnie...” – mówi Kleofasowi.
Dni oczekiwania na zamieszkanie z żoną wypełnia pracą w warsztacie. „Pracę przegradzały chwile odmawianych berak. W szabat, we dni wspólnych modlitw szedł do synagogi. W warsztacie miał zawsze wiele roboty. Nigdy nie brakło ludzi przychodzących z zamówieniami. Był szeroko znany z solidności i zręczności. A przy tym za robotę nie żądał wiele. Dotrzymywał także obiecanego terminu. W jego warsztacie ciągle świergotał hebel i stukał młot” – pisze Dobraczyński.
Miriam
Modlą się razem. W opisach Dobraczyńskiego najczęściej na zboczu, gdzie Miriam pasie zwierzęta.
„Czy znasz berakę, jaką odmawia się za ludzi, grzeszących słowami? – pyta Miriam.
– Chyba takiej nie ma.
– Więc ją ułóżmy, za takich ludzi trzeba się bardzo modlić.
Te modlitwy nie budziły sprzeciwu Józefa. Ale choć sam z natury pełen był życzliwości dla ludzi, nie zawsze modlitwa za nich przychodziła mu od razu do głowy, gdy czegoś przykrego od nich doznał. Musiał wpierw ochłonąć. Dla Miriam pierwszą odpowiedzią na zło, które ją od drugich spotykało, było pragnienie modlitwy za tych, co zło sprawili”.
„Jeśli Najwyższy pozwala, aby wszyscy cierpieli – to nie dlatego, że chce tego cierpienia. Świat odszedł od Niego jak zły syn, który odchodzi od ojca. Ale On nie wyrzekł się go. Nie porzucił, jak zepsutą robotę. Chce go ocalić i przyrzekł to ocalenie. Mógłby przełamać złą wolę człowieka. On jednak pragnie, aby sam człowiek zrozumiał swój błąd. Aby przypomniał sobie o miłości Ojca. Sami tego nie potrafimy. I w tym chce nam pomóc. Przyśle kogoś – kogo obiecał, przyjdzie od Niego ktoś, kto nas nauczy…” – mówi mu pewnego dnia Miriam.
Dom Józefa
Józef czeka na dzień, w którym wreszcie zamieszkają razem. Jest świadom wagi decyzji Miriam o tym, by w małżeństwie żyć w dziewictwie, przyjął ją i jej decyzję, pogodził się z faktem, że nie będą mieli dzieci, ale nie ma pojęcia o tym, co przygotował dla niego Najwyższy.
„Coraz bardziej wrastał w miasto, w którym zamieszkał. Przebudował domek, który stał się jego własnością, rozbił ścianę zamykającą grotę i wymurował nową, bardziej wysuniętą, stwarzając w ten sposób więcej przestrzeni. W ściance zrobił także otwory okienne. Tutaj umieścił warsztat. W głębi za zasłoną znajdowało się właściwe mieszkanie.
Pracował po swojemu: starannie i dokładnie, bez pośpiechu. Ale jeszcze wcześniej, zanim przebudował mieszkanie, sporządził wiadro do czerpania wody ze studni. Włożył w tę robotę całą swoją umiejętność. Praca nad wiadrem stała się prawdziwą pieśnią miłości”– pisze Dobraczyński.
Brzemienna
I gdy w jego opowieści przychodzi dzień, w którym Miriam wyrusza do spodziewającej się dziecka Elżbiety, odmalowuje Józefa, który cierpi. Ten silny, rozmodlony, pełen ciszy i skupienia zakochany mężczyzna jest rozżalony i czuje się porzucony. Miriam wyrusza pomóc ciotce nie mówiąc mu o swojej decyzji ani słowa. Nie ma jej przez długi czas.
Wraca brzemienna. Całe miasteczko śmieje się z Józefa i z rodziny Kleofasa. Drwinom, że niby tacy pobożni, nie chcieli od razu po zaślubinach zamieszkać razem a jednak już spodziewają się dziecka, nie ma końca. Józef przeżywa rozdarcie. Nie wie, co się stało, nie rozumie.
„Cały świat mógł zawieść – ona by nie zawiodła! I ta pewność jeszcze w nim rosła, w miarę jak ją widywał i poznawał. To ona kazała mu patrzeć na dziewczynę jako na coś wyższego od siebie, godnego nie tylko najgorętszej miłości, ale także czci. Kochał ją i podziwiał za to, że jest taka niedosięgła żadnej zmazie, gdy w nim samym jest tyle słabości, z którymi wciąż musi walczyć. I właśnie ona...?
Nie, to niemożliwe. A jednak to przecież nie pogłoska, która może się okazać fałszywa. To jest fakt, który ludzie zobaczyli. Nie jeden człowiek... Czy mogę się upierać, iż rzeczywistość nie jest rzeczywistością?” – myśli.
Cień Ojca
„Ojciec, to ten, który nie przestaje czekać...” – myśli. Przeżywa dramatyczne chwile, idzie na ich zbocze, na łąkę, na której często się modlili, w miejsce, gdzie poprosił ją o rękę. „Trwała dalej noc, srebrna i lodowata. Poświata gwiezdna była tak żywa, że widział wszystko wokoło siebie. Nie było nikogo.
W pobliżu rósł tylko biały kwiat, buchający wonią. Nie zauważył go przedtem. Może zresztą kwiat był stulony i dopiero w ciemności rozchylił swoje płatki? Zwinął się w kłębek szukając ciepła we własnym ciele. Zasnął znowu. We śnie kwiat wyrósł, stał się ogromny, pochylił się nad nim. Mówił:
– Przyjmij ją do domu jako żonę. To nie człowiek zabrał ci ją... To On sam pochylił się nad nią. Ten, który się narodzi, będzie Zbawcą oczekiwanym przez wszystkich. To o niej i o Nim mówił prorok. Przyjdzie, by nauczać o największej miłości. Nawet nie potrafiłbym ci powiedzieć, jak bardzo On was ukochał...” – usłyszał.
Leżał cały drżący. Nie wiedział już teraz, czy śpi, czy słyszy te słowa naprawdę.
„Słuchaj, Józefie synu Dawida i Achaza, Ezechiasza i Jakuba. On ciebie pyta, czy chcesz ty, który dokonałeś wyrzeczenia razem z nią, pozostać przy niej jako cień Ojca...? Czy zgadzasz się?”.
Święta Rodzina
Rankiem już wie, co powinien zrobić. Idzie do Kleofasa i prosi, by wreszcie Miriam mogła zamieszkać w jego domu. „Chcę móc roztoczyć nad tobą opiekę... I chyba trzeba aby Ten, który ma się narodzić, narodził się u siebie... – mówi Miriam.
Wyprowadzono ją do niego z włosami opadającymi na ramiona, z zasłoną na twarzy, znad której widać tylko było jej wielkie, czarne oczy, szeroko rozwarte. Miała złote tabliczki zawieszone nad czołem i ubrana była w powłóczystą sztywną szatę, w której ledwie się mogła poruszać. Wyruszono pochodem do domu Józefa. Idący nieśli kaganki i pochodnie, śpiewali pieśni weselne:
Prowadź mnie królu, w swe komnaty, cieszyć się będziemy i weselić z tobą, sławić twą miłość nad wino...
Nad nimi rozpinało się niebo, obrzucone cekinami gwiazd” – zanotował Dobraczyński.
Dziecko
Józef wiedział, że „Dziecko miało się narodzić – a potem stać się kimś niezwykłym. Wybawcą ludu – jak zapowiadali Go prorocy. Zwycięzcą całego świata – jak mówili o Nim doktorzy”.
Jego wielkość przerastała miłość dwojga ludzi. Czy ona potrafi kochać jednocześnie tego cudownie zesłanego Syna i jego, który jest tylko cieniem? Miłość matki do syna wyrasta z miłości do ojca.
„Ale to nie będzie mój Syn! Będzie miał swego prawdziwego Ojca, który rozepnie nad Nim i nad Jego matką płaszcz swej potężnej opieki. Ja pozostanę na zawsze cieniem. Cienie znikają, gdy wschodzi słońce...”.
Nie ma dla nich miejsca
Gdy dowiedzieli się o spisie ludności, od razu zdecydowali, że muszą postępować zgodnie z prawem i przygotowali się do podróży. Droga do Betlejem nie była łatwa. W opisach Dobraczyńskiego nie brakuje odtwarzania realiów geograficznych i historycznych epoki, opartych na badaniach biblistów i archeologów biblijnych.
Dialogi między Józefem i Maryją są, oczywiście, odważną projekcją autora i wyobrażeniem o tym jak mogła wyglądać ta podróż, jej trud i niebezpieczeństwo. Prawdziwy dramat rozgrywa się w samym Betlejem, gdy małżonkowie docierają do miasteczka i nikt nie chce im otworzyć drzwi.
Autor dużo miejsca poświęca sytuacji, gdy Józef staje przed bramą swojego rodzinnego domu. Brat Józefa, Seba, uchyla drzwi tylko po to, by mu powiedzieć, że nie może go wpuścić i nikt w Betlejem ich nie przyjmie, bo tak ustalili.
Narodziny
Zrozpaczony i rozgniewany Józef nie wie, co robić. Złorzeczy braciom, martwi się o żonę, wydaje się załamany. Wreszcie przypomina sobie o zapisanym mu przez ojca kawałku ziemi na polu Dawida. Idzie, odnajduje skałę, w niej grotę i tam szykuje miejsce dla żony i dziecka.
„Póki będę żył, myślał, będę powracał pamięcią do tej chwili. Czy jednak Ten, który miał się za chwilę narodzić, będzie chciał kiedyś słuchać naiwnego opowiadania o nocy swego przyjścia na świat? Kim będzie? Najwyższy mógł Go na pewno zesłać inaczej: od razu w mocy i w potędze. Dlaczego chciał, aby to, co ma być wspaniałością, zaczęło się w nędzy i w opuszczeniu?” – myśli Józef oparty o skałę.
Czeka na chwilę, w której będzie już po wszystkim. I wreszcie to się staje. „Otworzył oczy. To było tak, jakby poraził go blask słońca. Ale słońca nie było. Noc nie przestała być nocą. Stała się tylko jeszcze jaśniejsza niż przedtem. Wszystko naokoło zdawało się płonąć. Poczuł, jak go otacza woń kwiatów. Nie było ich przedtem. Teraz dostrzegł całe łany kwiecia. Wszędzie, gdzie spojrzał, otwierały się wielkie, białe kielichy”.
Życie rodzinne: obrazek
„Słońce paliło, suchy egipski skwar nie był zbyt dokuczliwy. Józef idąc szeptał berakę: „Panie, Królu świata, zechciej wskazać swemu słudze, jaka jest Twoja wola. Nie daj, abym szukał dla siebie spokoju, gdy Ty żądasz działania...”
Gdy zbliżył się do domu, usłyszał szurganie hebla. Cicho stanął przy drzwiach. Jezus pracował pochylony nad warsztatem. Widział Jego chłopięce plecy poruszające się rytmicznie i wężyki pejsów bujające się przy uszach. Co chwila przerywał pracę, brał w dłoń heblowaną deseczkę i przesuwał po niej palcem próbując jej gładkości.
– Nad czym pracujesz? – zapytał.
Chłopiec rozprostował zgarbione plecy. Obrócił się i wierzchem dłoni otarł spocone czoło.
- Robię półeczkę dla Mamy – odpowiedział”.
Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z książki J. Dobraczyńskiego” pt. „Cień Ojca”, wyd. z 1985 r.