Wielu z nas doświadczyło zapewne, że podczas spotkań przy świątecznym stole bardzo często przekracza się nasze granice. Bywa, że jesteśmy zmuszeni wysłuchiwać od bliskich szeregu skarg i zażaleń. Pytają: "Kiedy w końcu dziecko?", "Dlaczego zdecydowaliśmy się na kolejne?", "Kiedy uda ci się wreszcie skończyć te studia?". Być może w tym roku usłyszysz, że przytyłeś, schudłeś, albo że źle wychowujesz swoje dzieci. Prawdopodobne scenariusze można by wyliczać w nieskończoność.
Jak zareagujesz? Jeśli zmianą tematu, milczeniem czy nerwowym uśmiechem, bliscy mogą odebrać to jako zgodę na dalsze drążenie tematu. Tymczasem ty masz wtedy ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię. I przysięgasz sobie w duchu, że w przyszłym roku o tej porze wykupisz wczasy na Bali, choćbyś miał odkładać na nie przez cały rok.
Czy w tym roku może być inaczej?
Historia relacji ze świętami Bożego Narodzenia Agaty i jej męża od zawsze była skomplikowana. Od ponad 9 lat zmagają się oni z niepłodnością. "Każde kolejne święta bez dwóch kresek na teście były dla nas bardzo trudnym przeżyciem. Czuliśmy złość i smutek. Wylaliśmy morze łez" – wspomina Agata. Komentarze rodziny wcale im nie pomagały. Pewnego razu od kuzyna męża usłyszeli, że musi nauczyć ich "robić dzieci". Czuli wtedy potworne upokorzenie.
Dwa lata temu w styczniu postanowili przepracować temat niepłodności na terapii. Brali też udział w rekolekcjach. "Po wszystkim poczułam, że jestem wreszcie gotowa na świąteczne spotkanie z rodziną" – wspomina Agata. Gdy po zjedzeniu kolacji wigilijnej siedzieli w gronie 30 osób przy stole, babcia nagle wypaliła: "Zrobicie w końcu to dziecko czy nie?". Przy stole zapadła cisza. "Zwróciłam się do niej: Czy babcia myśli, że nam jest łatwo? Od ponad siedmiu lat staramy się o dziecko! Straciliśmy już dwie ciąże. Są dni, że płaczemy z bezsilności. Czy naprawdę myślicie, że tymi uwagami nam pomożecie? Nie. I wiecie co? Nie mam ochoty przychodzić tutaj w następne święta". Wszyscy zamilkli. Jedna z osób pospiesznie skierowała rozmowę na temat ciast, które właśnie pojawiły się na stole. Tylko mąż ciepło uśmiechnął się do Agaty. Od tamtej pory nikt z rodziny nie odważył się już wrócić do tematu dziecka.
Czy trzeba reagować "na ostro"?
A może należałoby postawić to pytanie inaczej: czy chcę dalej słuchać bolesnych uwag na temat mojego życia? Czy zamierzam w dalszym ciągu denerwować się, nerwowo myśleć o tym, co i od kogo dziś usłyszę, a potem czuć się tym upokorzona?
Czasem granice trzeba stawiać bardzo jasno i stanowczo. Niektórzy ludzie muszą wreszcie usłyszeć, z czym się zmagamy, co nas w tym boli i jakie konsekwencje to dla nas niesie. Wtedy wypowiedzenie tego wszystkiego na głos może sprawić, że raz na zawsze przestaną ranić nas niepotrzebnymi komentarzami. To nie jest łatwe. Ale możemy – w imię "świętego spokoju" – przy każdym rodzinnym spotkaniu tracić nerwy albo... jasno coś zakomunikować, kreśląc wyraźną granicę. Co więcej, tylko wtedy dajemy sobie szansę na przeżywanie radości z takich spotkań.
Wyznaczanie granic nie jest łatwe. Wręcz przeciwnie – bywa bardzo bolesne. Decyzja o tym, że dla dobra naszego i naszych bliskich nie widujemy się z jakimś członkiem rodziny, może wiązać się chociażby z tęsknotą za tą osobą. Ktoś powie, że zrywanie kontaktu jest okrutnym rozwiązaniem. A czy ty nie jesteś dla siebie zbyt okrutny, gdy spotykasz się z kimś, kto swoimi uwagami rani ciebie i twoich bliskich?
To nie musi dotyczyć przecież niepłodności. Komentarze rodziny mogą odnosić się do naszego wyglądu, wyboru męża/żony, zachowania naszych dzieci czy pracy, którą wykonujemy. Śmiem twierdzić, że nie chodzi tutaj wcale o „temat”, ale o to, jak my się z tym tematem czujemy. W te święta spróbujmy kochać też siebie samego. I bądźmy dla siebie wyrozumiali. Tego życzę sobie i Wam!