Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Pan Daniel Zawodnik ma 32 lata. Pochodzi z Radomia, ale od 16 lat mieszka w Krakowie. Wskutek wady genetycznej jest niewidomy od urodzenia. Jego rodzice wciąż słyszeli, że nie będzie samodzielny, a oni będą musieli opiekować się nim oraz niewidzącą córką do końca życia. Żadna z tych zapowiedzi się nie sprawdziła. Mężczyzna skończył studia, jest mężem oraz wspaniałym ojcem trzech dziewczynek. Realizuje się zawodowo pracując w Centrum Interwencji Kryzysowej. Pomaga ludziom w trudnych sytuacjach życiowych.
"Będziecie musieli opiekować się nimi do końca życia"
„Prócz wzroku otrzymałem od Boga wszystko. Moje życie pełne jest różnorodnych kolorów i chociaż ich nie dostrzegam, to ono ma sens” – mówi Aletei Daniel Zawodnik.
Jego rodzice byli młodzi, gdy rok po roku urodziła im się dwójka niewidomych dzieci. Znajomi, a nawet rodzina sugerowali, że pociechy będą dla nich ciężarem, a oni będą musieli opiekować się nimi do końca życia. 32-latek mówi, że rodzice postanowili dać dzieciom szansę i od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać.
Pan Daniel opowiada, że miał jakieś pięć lat, gdy rodzina przeprowadziła się do większego miasta, aby zagwarantować dzieciom lepszą edukację. Mama zdecydowała się pozostać w domu i zająć wychowaniem pociech. Kobieta rozpoczęła nawet naukę brajla, aby przepisywać szkolne wypracowania. „Oni, od początku, dawali nam szansę i sprawdzali nasze umiejętności, a my odpowiadaliśmy im ogromnym zaangażowaniem – tłumaczy pan Daniel Zawodnik.
„Nikomu nie można odbierać szansy”
Rodzice wspierali edukację i rozwój dzieci, posyłali ich do szkoły muzycznej i mobilizowali do działania. „Kiedy miałem 16 lat trafiłem do Krakowa. Internat był dla mnie szkołą samodzielności. Nauczyłem się prać, wiązać buty oraz jeść nożem i widelcem” – wspomina.
Pan Daniel skończył szkołę dla niewidomych przy Tynieckiej w Krakowie i zdobył zawód stroiciela pianin. Potem poszedł na studia, gdzie poznał swoją przyszłą żonę – Joasię. To nie była jednak miłość od pierwszego wejrzenia. „Kiedy mówiłam mamie, że umawiam się z tym chłopakiem na randkę, to w mojej rodzinie było sporo wątpliwości. Słyszałam, że będę opiekunką Daniela do końca życia, nie pójdę z nim w góry, nie zatańczę, nie pomoże mi w niczym, jak to robią pełnosprawni mężczyźni. Takie podejście wynikało z troski o mnie- opowiada w rozmowie z Aleteią pani Joanna Zawodnik.
Kobieta przyznaje, że przed poznaniem przyszłego męża, postrzegała osoby z niepełnosprawnościami jako tych, którym trzeba pomóc, powiedzieć dobre słowo lub podprowadzić do przystanku autobusowego. W Danielu zachwyciła ją jego inteligencja, odpowiedzialność, sumienność, mocny charakter oraz bezkompromisowe podejście do kluczowych dla niej tematów, takich jak: wiara, Kościół oraz postawa pro-life.
Miała obawy, ale postanowiła dać mu szansę
Urzekło ją również poczucie humoru Daniela. Młodzi prowadzili długie rozmowy na różne tematy. „Oczarował mnie” - mówi pani Joanna. Dodaje, że bardzo dużo się wtedy modliła. Nie wiedziała, czy jest w pełni gotowa na taki związek. „Jego niepełnosprawność wiązała się u mnie z wieloma obawami. Musiałam oswoić się z kilkoma kwestiami, m.in. z tym, że Daniel nigdy na mnie nie spojrzy, że nie będę mogła go trzymać za rękę podczas wspólnego spaceru, nie podjedzie do mnie samochodem” – tłumaczy pani Joasia.
Wspomina, że w podjęciu ostatecznej decyzji o wspólnej przyszłości była osamotniona. Chciała dokonać wyboru samodzielnie.
Wspaniały mąż i ojciec
Kobieta zdecydowała się jednak powiedzieć panu Danielowi „tak”. Mówi, że jest w małżeństwie szczęśliwa, chociaż zdarzają się momenty kryzysowe. „Nie spotkalibyśmy się bez Boga, ani byśmy sobie bez Boga nie poradzili. Bóg jest dla nas kimś takim, kto koi wszystkie nasze lęki i pomaga przezwyciężać słabości” - mówią nam państwo Zawodnikowie.
Para należy do wspólnoty małżonków i narzeczonych przy kościele Sercanów w Krakowie. Czy mają patent na szczęśliwe małżeństwo? Obydwoje zgodnie twierdzą, że sprawdzonym sposobem budowania relacji jest rozmowa. „Nie pozwoliliśmy sobie nigdy na ciche dni. Przyrzekaliśmy Bogu, że będziemy razem i się nie rozstaniemy. Sakrament zmienia naszą codzienną rzeczywistość. Zdarzało się, że wychodziłem z domu zdenerwowany. Kiedy szedłem po schodach, myślałem, że jeśli umrę w drodze do pracy, bo jakiś samochód mnie rozjedzie, to odejdę z tego świata niepogodzony z moją żoną. Dlatego zawsze w końcu wracałem się pojednać – opowiada pan Daniel.
Dobro wraca
Rodzina Zawodników pamięta o wspólnej modlitwie. „Każdego dnia odmawiamy różaniec i modlitwę w intencji dziecka poczętego zagrożonego aborcją. Staramy się pamiętać o modlitwie przed posiłkiem” – mówią nam pani Joasia i pan Daniel. Małżonkowie raz w miesiącu znajdują też czas na randkę: „To nie jest kwestia czasu, ochoty, ale świadomości, że warto i należy dbać o relację”.
Państwo Zawodnikowie wychowują trójkę zdrowych córek. „Jeszcze żadne z dzieci nie zapytało nas, dlaczego ich tata nie widzi. Deklarują jednak, że chciałyby mieć takiego męża jak on” - podkreśla pani Joasia Zawodnik.
Dawniej, największym marzeniem pana Daniela było odzyskanie wzroku. To nie jest tak, że dziś już tego nie pragnie. Opowiada nam jednak, że niepełnosprawność nie przeszkadza mu w życiu ani w codziennych czynnościach. Chciałby widzieć, żeby móc przejrzeć się w lustrze, a także zobaczyć żonę i dzieci. Mężczyzna nadrabia jednak potrzebę bliskości w inny sposób, np. poprzez dotyk.
„Gdybym zapytał ludzi, co jest trudne dla niewidomego, to większość odpowiedziałaby, że krojenie, ostrzenie noża, posługiwanie się śrubokrętem i młotkiem, wycinanie, prasowanie żelazkiem lub gotowanie. Te rzeczy są tak naprawdę łatwe, bo one nie poruszają się, nie zmieniają swojego miejsca i można je ustawić schematycznie” – wyjaśnia pan Daniel. „Trudniej jest, gdy moje dzieci postawią rzeczy nie tam,gdzie powinny i zdarzy mi się o nie potknąć. Ale też w nowych miejscach, gdzie nie znam wszystkiego i dopiero muszę się odnaleźć w nowej przestrzeni” – dodaje 32-latek.
Niewidomy, który pomaga innym
Pan Daniel spełnia się zawodowo. Pracuje w Ośrodku Interwencji Kryzysowej w Myślenicach. Ukończył I stopień kursu Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach oraz studia podyplomowe na kierunku Kryzysy Psychologiczne i Interwencja Kryzysowa. W ośrodku pracuje z młodzieżą, osobami doświadczającymi przemocy, przeżywającymi żałobę, a także kryzys związany z chorobą. Szczególnym obszarem jego pracy jest praca z osobami z niepełnosprawnościami. Odpowiada za kontakt z instytucjami oraz fundacjami zajmującymi się szeroko rozumianą pomocą takim ludziom. Posiada doświadczenie w pracy z parami przeżywającymi kryzys i chcącymi pogłębić swoją więź.
Mówi, że ta praca daje mu dużo satysfakcji i to właśnie ona - zaraz obok rodziny - nadaje jego życiu sens. Przyznaje, że pacjenci, którzy opowiadają mu o swoich problemach cenią sobie świadomość, że mężczyzna nie widzi. „Większa dyskrecja sprawia, że łatwiej jest im się przede mną otworzyć” – tłumaczy pan Daniel.
Pan Bóg stawia przede mną kolejne zadania
Wyjaśnia, że to nie on wybrał tę pracę, ale ona jego. „Pod koniec studiów (nauki o rodzinie na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie) przeszedłem tutaj na praktykę i zakochałem się. Okazało się, że to praca, o której tak naprawdę marzyłem od lat, ale wtedy jeszcze nie miałem świadomości, że chodzi o interwencję kryzysową” – podkreśla.
Mężczyzna jest przekonany, że to Pan Bóg stawia na jego drodze różne zadania, a ratując ludzi przed problemami jest szczęśliwy. 32-latek opowiada, że już od długiego czasu chciał spłacić dług, jaki "zaciągnął" u ludzi. „Wchodziłem w dorosłe życie z poczuciem oddania dobra, które otrzymałem od rodziców, nauczycieli, a teraz chcę posłać to dobro, dalej w świat” – dodaje. Pan Daniel nie jest jedyną osobą z niepełnosprawnością pracującą w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. „Pracuje z nami też dziewczyna, która nie słyszy” – podkreśla 32-latek.
Życie, które jest cudem i ma sens
Mężczyzna prowadzi też zajęcia dla studentów. Pan Daniel uważa, że to świetny sposób na realizację siebie. W rozmowie z Aleteią przekonuje, że jest szczęśliwy i ma po co żyć. „W szczęściu nie chodzi o zadowolenie. Nie o to też, by wszystko nam wychodziło. Szczęście to poczucie, że życie ma sens. A ja czuję, że moje go ma!" – podkreśla.
Państwo Zawodnikowie przyznają też, że dla nich każde życie jest cudem. „Niesamowite jest już to, że dwoje ludzi łączy się ze sobą i z ich komórek powstaje człowiek - nieprawdopodobne dzieło sztuki. Nawet utracone życie jest cudem, bo dzięki niemu mogą wydarzyć się inne niesamowite rzeczy. Straciliśmy naszego synka w 7.tygodniu ciąży. Dominik zmienił nas jako osoby, dzięki niemu zbliżyliśmy się do Boga, ale i do siebie” – tłumaczą małżonkowie.
Mówią, że ufają Bogu na 100 proc., a w ich małżeńskim i rodzinnym życiu bardzo ważna jest wiara. „Pan Bóg daje nam lekcje pokory, ale i podnosi wciąż poprzeczkę, pokazując, że możemy wciąż wzrastać w miłości i stawać się wciąż lepszymi. Trzymając się Jego, uczymy się też przebaczać - nie tylko sobie nawzajem, ale i innym. Z każdym dniem i rokiem małżeństwa coraz bardziej się kochamy, a wszelkie trudności jeszcze mocniej nas ze sobą wiążą".